Литмир - Электронная Библиотека

A jednak umrzesz, Lutusie, pomyślał z nagłą goryczą. My obaj, Hugo i ja, nie damy ci przeżyć. Ciekaw jestem, kto cię wysłał do Świątyni Targowej, twojego symbolicznego grobowca. On o wiele bardziej zasługuje na miano twego kata, bo nas się boisz i nienawidzisz, a jego musisz prawdopodobnie kochać.

Przyszło mu do głowy, że on sam, gdyby został zmuszony, posłałby na śmierć dziesiątki tysięcy podobnych do Lutusa chłopców, którzy usłuchaliby go bez wahania. Nie była to przyjemna myśl.

Wzrok Głównego Hierarchy spoczął na dowodach zbrodni, drobnych przedmiotach wysypanych z sakiewki Lutusa.

Herminius poczuł nagle straszliwe znużenie. Czy warto umierać dla kilku krzywych łyżek i glinianych kubków?

Zapragnął wytłumaczyć temu zaślepionemu chłopcu, czym naprawdę jest Wspólnota Agona, sprawić, aby zrozumiał, w jakim celu walczy o jej przetrwanie i niepodważalną potęgę od długich czternastu lat. Wspólnota Agona nie rządzi wszechświatem, lecz opiera swoje istnienie na niezakłóconym funkcjonowaniu tegoż wszechświata. W pewnym sensie stała się gwarantem ładu. Póki istnieje, poty utrzymuje porządek i równowagę.

Zaczął mówić, trochę do chłopca, trochę do Hugona, ale najbardziej do siebie.

– Lutusie, twoje bluźnierstwa nie mogą nas przestraszyć, ani nawet zszokować. Groźby i obelgi nie są w stanie umniejszyć majestatu Agona. Przed tysiącami lat zaprowadził on ład na świecie i stworzył podstawy do wszelkich działań, jakie pozwalają żyć i rozwijać się istotom rozumnym. Zapewnił nam nie tylko warunki do egzystencji, ale także – z własnej woli i szczodrobliwości – dobrobyt. Nazwałeś go sprzedawcą, a on przecież niczego nie sprzedaje, bo czym mielibyśmy mu płacić? Tym, czym sam nas łaskawie obdarował? My sprzedajemy wytwory naszej pracy, albowiem Agon obdarzył nas umiejętnością wytwarzania. Podzielił się w ten sposób z nami darem kreacji. Wykonywanie przedmiotów stało się aktem twórczym, odbiciem potęgi Agona Budowniczego. Czy wiesz, co to jest wojna, synu? Zdaję sobie sprawę, że znasz to pojęcie, ale nie możesz sobie nawet wyobrazić, co ono naprawdę oznacza, gdyż w Układzie Wszystkich Światów od lat nie prowadzi się wojen. A ty i tobie podobni, krzycząc o wolności, dążycie do śmierci i destrukcji. Zanim zaczniesz nawoływać do przemocy, Lutusie, zastanów się, jakie będzie z sobą niosła skutki. Zawsze i w każdej sytuacji, synu.

– Wyzwolenie od waszej tyranii! Swoboda i możliwość stanowienia o sobie. To jest warte każdej ofiary. Precz z hierarchami, precz z Zakonami Handlowymi, precz ze Wspólnotą Agona! Nie będziecie już nigdy więcej wykorzystywać nas jak roboczych zwierząt! Są tacy, którzy na to nie pozwolą!

To beznadziejne, pomyślał Herminius z niechęcią. Cokolwiek powiem, będzie dla niego oszustwem i kłamstwem. Jego zaślepienie nie zna granic. Poczuł rosnący gniew. Ten głupi, ograniczony chłopak nie jest w stanie pojąć najprostszych rzeczy! Jaśniej już nie można tego tłumaczyć. Nie chce chyba, żeby on, Główny Hierarcha, przyznał wprost, że dzięki powstaniu religii ekonomicznych zostały zapewnione zarówno rynki pracy, jak i rynki zbytu? Że konieczność rytualnych zakupów i coroczne pielgrzymki do świątyń handlowych mają na celu zagwarantowanie obrotu towarowego, a co za tym idzie – stworzenie miejsc pracy tysiącom istot. Że hierarchowie Zakonów Handlowych dbają o równowagę rynku i kontrolują przepływ towarów. Że przywódcy trzech głównych kultów muszą wszelkimi dostępnymi środkami doprowadzić do utrzymania sytuacji, w której każda z liczących się w Układzie Wszystkich Światów sił traci, a nie zyskuje w chwili wybuchu zbrojnego konfliktu. I że utrzymanie względnie równego, przyzwoitego standardu życia wszystkich obywateli staje się gwarantem pokoju. Wiadomo, że powszechny dobrobyt nie skłania do rewolucji. Wolność! Co mu ten butny dzieciak opowiada o wolności! Co może wiedzieć o tym, jak bardzo on sam, Herminius Revon, jest niewolnikiem swego stanowiska. Ile wysiłku wkładał przez lata w utrzymanie równowagi, która z każdym dniem staje się coraz bardziej słaba i krucha! Hierarchowie Zakonów żrą się między sobą jak wściekłe psy. Świeccy przywódcy myślą tylko o rozszerzeniu własnych wpływów i zdobyciu dominacji nad innymi. Mędrcy Enteya gardzą każdym, kto nie uznaje ich zwierzchności, a synowie Reganzy Szczodrej dążą do zagarnięcia i zniszczenia wszystkich pozostałych wyznań. Głowa Wspólnoty Agona nie może nawet bezpiecznie wejść do Głównej Świątyni Targowej, najświętszego przybytku swego boga, bez lęku o własne życie.

Herminius zdał sobie sprawę z rozpaczliwą pewnością, że walka o odwleczenie nieuchronnego końca świata, w którą jest zaangażowany od chwili osiągnięcia dorosłości, może zakończyć się klęską jeszcze za czasów jego urzędowania. Dla Herminiusa zniszczenie Wspólnoty Agona i ładu społecznego, jaki opierał się na istnieniu religii ekonomicznych, równało się bowiem końcowi świata, przynajmniej takiego, który znał. Osobiście wolałby nie żyć wystarczająco długo, żeby przekonać się, jak będzie wyglądać ewentualny następny.

Spojrzał na stojącego bez ruchu Lutusa i powiedział:

– Agon uczy nas szacunku dla pracy rąk i prawa każdej istoty do życia na godziwym poziomie. Gdy twoi przywódcy przypomną sobie stare hasło: „Lepiej być, niż mieć", bądź łaskaw zwrócić uwagę, że aby kimkolwiek być, trzeba posiadać minimum dóbr, które pozwolą zachować godność i tak przez ciebie wychwalaną swobodę. Odpowiedź na pytanie: „Być czy mieć?" powinna brzmieć: „Jedno i drugie".

– Zdecydowanie lepiej być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym – odezwał się de Bellis sucho, lecz bez śladu szyderstwa.

– Zakony Handlowe monopolizują rynki! – krzyknął heretyk desperacko, ale jakby z cieniem wahania w głosie.

– Tak – rzekł Hugo. – I chwała im za to. Na tym polega ich zadanie. Kontrola produkcji i przepływu towarów danej grupy i rodzaju. W ten sposób ustalają optymalne ceny, które satysfakcjonują wytwórców i kupujących. Ceny relatywne do nakładów sił i środków potrzebnych do ich wyprodukowania.

– Ale tak się nie dzieje! Zakony Handlowe są siedliskiem korupcji i aparatem ucisku!

Herminius przygryzł wargę. Oczywiście, że są, przyznał w duchu. Ale wolę nie myśleć, do czego doprowadziłby ich upadek.

– Oszukują nas, a wy na to pozwalacie! – Heretyk oskarżycielskim gestem skierował palec w jego stronę. – Czerpiecie z tego zyski, tak samo jak oni! Władza przewróciła wam w głowach. Oślepliście z jej powodu. Wszyscy przywódcy są fałszywi! Oszukują, kradną, niszczą i gnębią!

– Powiedz mi – wtrącił Herminius – skoro wszelka władza jest złem, dlaczego uważasz, że kiedy członkowie twojej sekty dostaną ją w swoje ręce, będą postępować uczciwie?

Lutus zmieszał się.

– Bo my… jesteśmy inni – wybąkał.

W pokoju rozległ się ostry, niewesoły śmiech Hugona de Bellisa.

Jego szare oczy zalśniły.

– A my przypominamy stado wilków, czy tak? – syknął gniewnie. – Biedne, małe owieczki, obawiam się, że zostaniecie pożarci.

Herminius Revon zdziwiony odwrócił głowę ku szefowi swego wywiadu. Podobny wybuch zupełnie do niego nie pasował. Herminius nie był pewien, co o tym myśleć. Wydawało mu się, że na twarzy Hugona pojawił się na sekundę wyraz goryczy i bólu. Może on też przeczuwa początek końca? – zastanowił się Główny Hierarcha. A może nie jest w stanie znieść ciężaru nienawiści, która go powszechnie otacza?

Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jego najbliższy współpracownik jest przedmiotem nieustannej agresji, zawiści i lęku, z racji swojej funkcji i swojego sposobu bycia. Herminius był zawsze owacyjnie witany przez wiernych, uniżenie przez podwładnych i uprzejmie traktowany w kręgach dyplomatycznych, lecz w towarzystwie Hugona ludzie milkli bądź zaczynali przesadnie uważać na słowa.

To musi być dla niego niezmiernie trudne. Powinienem wymyślić coś, co przysporzyłoby mu nieco popularności. Jeśli kiedykolwiek zajmie moje miejsce, będzie mu potrzebna.

Revon spojrzał na plac przed świątynią, zapełniony kolorowym tłumem. Pozostaje jeszcze tylko jedna rzecz, której musi się dowiedzieć.

– Chcesz go przesłuchać, Hugonie? – spytał, ignorując całkowicie obecność Lutusa.

– Tak. Niewątpliwie tak.

– Nie boję się was! – krzyknął niespodziewanie chłopak, prawie bez drżenia w głosie. – Możecie mnie zabić, ale nie zmusicie mnie do współpracy!

– Z tego, co powiedziałeś, synu – odezwał się de Bellis – tylko połowa jest prawdą. Możemy cię zabić.

Herminius Revon przyglądał się uważnie Szefowi Wywiadu.

– Wypuść go – rozkazał.

Hugo uniósł głowę, nie odezwał się jednak.

– Uwolnij go. Chcę, żebyś pozwolił mu odejść.

Kątem oka zauważył, jak Lutus rozdziawia usta ze zdumienia, ale jego uwaga koncentrowała się na dowódcy straży.

Z szarych oczu Hugona nie dawało się wyczytać ani dezaprobaty, ani przyzwolenia. Jego twarz znowu przestała zdradzać uczucia. Herminius wpatrywał się w nią z napięciem. Pragnął, żeby de Bellis zrozumiał motywy tej decyzji. Nie chciał okazywać mu braku zaufania ani lekceważyć wysiłków, ale chciał poznać reakcję wiernych, zbadać ich podatność na herezję. Od tego zależało, czy w ogóle wolno mu podjąć ryzyko utrzymywania kontrolowanej sekty schizmatyków. Od tego zależało również dużo więcej. Jutro odbędzie się Święto Wielkich Dni. Jeżeli uwolni Lutusa, ten na pewno skorzysta z okazji i ruszy w tłum pielgrzymów, próbując sprzedawać swoje żałosne drewniane łyżki. A wtedy… No właśnie. Herminius nie miał pewności, całkowitej pewności, co się wtedy stanie. I musiał to sprawdzić.

Hugonie, zrozum, pomyślał. Ja muszę wiedzieć! Od tej próby zależy przyszłość Wspólnoty Agona. Jeśli podczas Święta Wielkich Dni w Głównej Świątyni Targowej heretyk zostanie przyjęty przychylnie lub tylko obojętnie – przepadliśmy!

– Zawołaj strażników, niech go wyprowadzą na dziedziniec i zostawią w spokoju – rozkazał.

– Tak, Wasza Jasność – rzekł de Bellis. Natychmiast wydał polecenie i dwóch uzbrojonych żołnierzy zabrało oszołomionego Lutusa z gabinetu Revona. Jeden z nich wcisnął chłopakowi w ręce sakiewkę wypełnioną krzywymi przedmiotami.

– Wiesz, dlaczego to zrobiłem? – spytał po chwili milczenia Główny Hierarcha.

8
{"b":"89241","o":1}