Литмир - Электронная Библиотека

De Bellis przyglądał się swemu przełożonemu, jakby zobaczył go po raz pierwszy. Herminius Revon był szczupłym, surowym mężczyzną po czterdziestce. Nie odznaczał się wysokim wzrostem, lecz mimo to zawsze zdawał się górować nad tłumem. Biła od niego siła i naturalna umiejętność przewodzenia. Twarz miał wąską jak klinga, zazwyczaj nieprzeniknioną, choć czasem w oczach zapalały mu się iskry iście piekielnej inteligencji. Nosił proste, ciemne stroje, na pozór bardzo skromne, lecz zawsze doskonałego gatunku i kroju. Słynął jako miłośnik i koneser sztuki, jego gabinet i apartamenty, mimo iż wydawały się surowe, zapełnione były najkosztowniejszymi, najrzadszymi antykami. Dostarczał ich od lat specjalizujący się w starożytnościach żeński zakon Desytek. Herminius wybierał tylko te przedmioty, na których poznałby się jedynie prawdziwy znawca, gdyż nie lubił robienia czegokolwiek na pokaz.

Hugo zdawał sobie sprawę, jak groźnym byłby wrogiem, i cieszył się, że ma prawo uważać się za jego przyjaciela.

Herminius obrócił się ku niemu. Pionowa zmarszczka, znamionująca zamyślenie, znikła z jego czoła.

– Przyniosłeś mi naprawdę wspaniałą wiadomość, Hugonie – powiedział. – Powinienem był pomyśleć o tym wcześniej.

– Ależ to prawda! Jestem pewien, że pogłoski te się potwierdzą! – wykrzyknął de Bellis. – Nie należy ich lekceważyć!

– Wiem. – Revon uśmiechnął się i przyjaznym gestem klepnął go po plecach. – Ale mimo to powinienem był sam na to wpaść.

– Nie rozumiem – wymamrotał Hugo. Nie mógł dociec, co tak ucieszyło Herminiusa. Według niego były raczej pewne powody do niepokoju.

– Oczywiście, że rozumiesz! Pomyśl chwilę.

Oczy Hugona rozszerzyły się z niedowierzania, gdy pojął, o co chodzi, ale twarz mu się rozjaśniła.

– Schizma – powiedział. – Malutka i bardzo słaba, pod ścisłą kontrolą. Lecz plotki o niej rozejdą się szybko. W ten sposób obie pozostałe religie ekonomiczne przestaną czuć się zagrożone przez potęgę Agona. Uznają, że mamy poważne kłopoty. A tymczasem… to blef!

– Otóż to – roześmiał się Herminius. – Wspaniale, Hugonie! Za to cię lubię!

Spoważniał i spoglądając bacznie w twarz Szefa Wywiadu, dodał:

– Tym niemniej będziesz musiał dogłębnie zająć się tą sprawą. Sytuacja w żadnym wypadku nie może wymknąć nam się spod kontroli! Musisz panować nad wszystkim, Hugonie.

De Bellis pokazał w uśmiechu równe, drapieżne zęby.

– Po to tu jestem – powiedział.

Herminius poczuł przypływ sympatii i wspólnoty z bystrym i nieustraszonym podwładnym. Chciałbym, żebyś był moim synem, Hugonie, pomyślał nagle, a myśl ta nie zdziwiła go wcale tak bardzo, jak powinna.

Włączył monitor i natychmiast pojawiła się na nim wystraszona tłusta twarz Silwanusa.

– Przywołaj mi natychmiast kwatermistrza Corneliusa Vogo – rozkazał Revon.

– Wasza Jasność – szepnął Silwanus – nie ma go!

– Jak to nie ma? – Herminius niemal osłupiał.

– Odprawia właśnie uroczystości pogrzebowe wielebnej Eudoksji Cys – odpowiedział sekretarz całkiem gładko. – Zmarła kilka dni temu.

Revon jak przez mgłę przypomniał sobie tę wścibską, zrzędliwą, obrzydliwie bogatą staruchę.

– Wielebna Eudoksja zapisała cały swój majątek na rzecz fundacji udzielającej najbiedniejszym zapomóg w celu dokonania corocznych rytualnych zakupów – obwieścił Silwanus takim tonem, jakby osobiście skłonił ją do tego świątobliwego czynu. – Cóż za pobożny uczynek! To budujące, prawda?

Herminius zastanowił się złośliwie, czy najbliżsi krewni Eudoksji także podzielają ten pogląd.

– Cornelius celebruje pogrzeb osobiście? – zapytał z dezaprobatą. Wolałby, żeby jego kwatermistrz siedział na miejscu i czekał, na wypadek gdyby okazał się potrzebny. Fakt, że nie uzyskał zgody Głównego Hierarchy, zakrawał na uchybienie. Herminius postanowił rozliczyć się należycie z Corneliusem. Nie lubił go, a poza tym nie pozwalał nigdy na najmniejsze nieposłuszeństwo względem własnych rozporządzeń.

– Osobiście, Wasza Jasność – potwierdził Silwanus. – Był jej… hmm, wiernym przyjacielem. To właśnie on skierował ją na drogę cnoty. Dzięki naukom Świątobliwego Corneliusa wielebna Eudoksja dokonała tego chwalebnego zapisu…

– Nie wątpię – mruknął Revon. Dostrzegł, że Hugo z trudem powstrzymuje uśmiech.

Wyjątkowe skąpstwo i talent do wydawania cudzych pieniędzy stanowiły jedyne zalety Corneliusa Vogo, o których było Herminiusowi wiadomo.

– Gdy wróci, przekaż mu, że ma udzielić Hugonowi de Bellisowi wszelkiej pomocy i wszystkich środków, jakich zażąda. Wszystkich, rozumiesz? To mój osobisty rozkaz. Aha, i przypomnij mu jeszcze, że Agon gardzi skąpcami.

Wyłączył monitor.

– W drogę, mój chłopcze! – zwrócił się do Hugona. – I pamiętaj! Wszystko pod ścisłą kontrolą.

– Niech Agon rozświetla twoje ścieżki, Wasza Jasność – Hugo wypowiedział oficjalne pożegnanie, zgiął się w ukłonie i wyszedł.

– Ruszaj do boju, sokole – mruknął za odchodzącym Herminius. – Udanych łowów!

***

W przeddzień Święta Wielkich Dni w gabinecie Głównego Hierarchy zabłysnął monitor specjalnej linii. Pojawiła się na nim zniekształcona przez zakłócenia twarz Hugona de Bellisa.

– Schwytaliśmy heretyka, Wasza Jasność – powiedział sucho.

– Przywieźcie go do mnie! Natychmiast! – rozkazał Herminius Revon.

Chłopak był młody. Bardzo młody. Całą twarz, brzydką i jakby nieukształtowaną, pokrywała równa warstwa pryszczy.

– Czy stawiał opór? – spytał Główny Hierarcha, spoglądając na suchy strup w kąciku ust i zasiniałe oko.

– Tak – odrzekł Hugo de Bellis – ale bardzo krótko. W gabinecie zostało ich tylko trzech, po tym jak Herminius odprawił strażników.

– Jak masz na imię, chłopcze?

Dzieciak milczał ponuro.

– Pytałem, jak ci na imię? – powtórzył cierpliwie Revon.

Chłopak skoczył ku niemu, próbując plunąć mu z pogardą w twarz, ale de Bellis był szybszy. Heretyk wydał stłumiony okrzyk i ukląkł na podłodze z nienaturalnie wykręconą ręką, unieruchomioną w żelaznym uścisku Szefa Wywiadu.

– Puść go, Hugo – cichym głosem nakazał Hierarcha.

De Bellis odstąpił krok do tyłu, a chłopak, krzywiąc się z bólu i wściekłości, zaczął obmacywać ramię.

– Nic nie ryzykujesz, podając mi imię – rzekł Revon. – Nie jestem magiem, więc nie wykorzystam go do objęcia nad tobą władzy. I tak ją zresztą mam, sam rozumiesz. Nie musisz się bać, chłopcze.

– Nie boję się! – warknął. – Nazywam się Lutus, a ty nie masz nade mną żadnej władzy!

– Nie byłbym taki pewien – mruknął Hugo. Stał z boku i patrzył.

– Podłe psy! – wrzasnął chłopak. – Zniewalacie nas, uczciwych obywateli! Odbieracie nam wolność! Każecie nam harować i kupować, kupować i zużywać wiecznie nowe i nowe rzeczy! Jesteście brudni! Myślicie tylko o towarach, pieniądzach i dobrach materialnych! Zniewalacie nas! Religia nie może mieć nic wspólnego z handlem! Zmuszacie ludzi, żeby wierzyli w te bzdury!

Lutus niemal płakał, ale były to łzy wściekłości i nienawiści.

– Mylisz się – powiedział Herminius. – Religia jest kwestią wyboru. Oni wierzą w Agona Dawcę Łask i sami do nas przychodzą.

– Mamicie ich! Oszukujecie! Jesteście podli!

Hugo spojrzał na Hierarchę.

– Miał to przy sobie – rzekł i wysypał na stół zawartość małej sakiewki.

Były to drobne, niechlujnie wykonane przedmioty codziennego użytku, wyraźnie zrobione przez samego winowajcę. Revon brał w ręce i oglądał nieporadne drewniane łyżki, bezkształtne popielniczki i kubki z gliny. Brzydkie. Krzywe. Toporne.

– Było ich kilku – beznamiętnym tonem relacjonował de Bellis. – Tego złapaliśmy. Pozostali też nie uciekną. Wczesnym rankiem, w porze bardzo małego ruchu, próbowali pokątnie sprzedawać te rzeczy w Małej Świątyni Targowej. Wierni sądzili, że to jakiś zabawny rodzaj promocji. Na nasz widok heretycy rozprysnęli się po sali. Ten chłopak chował dowody zbrodni pod tuniką.

Herminius przyjrzał się zgrzebnej brązowej szacie chłopca. Ktoś to utkał ręcznie, pomyślał i poczuł lekki niepokój. Afera przybierała nieco poważniejszą formę niż zwykły szczeniacki bunt.

– Synu, czy wiesz, że sporządzanie przedmiotów na własny użytek oraz próby sprzedaży takich przedmiotów są karalne?

Lutus patrzył na niego spode łba.

– Wiem – wybuchnął. – Ale dla mnie każde ograniczenie wolnej woli to znacznie większa zbrodnia!

Herminius przybrał zdziwioną minę.

– Uważasz, że wolna wola może przekraczać granice prawa?

– Nie obchodzą nas wasze prawa! – wykrzyknął Lutus z pasją. – Zbliża się dzień, gdy zniszczymy je wszystkie! Nie będziecie już stanowić praw!

Oczy Herminiusa zwęziły się lekko.

– Bluźnisz, Lutusie. Wiesz przecież, że nie my je ustanowiliśmy, tylko Agon Dawca Łask.

– Powiedz raczej: Agon Sprzedawca Tandety! – Twarz chłopaka zrobiła się biała jak papier. Upstrzona cętkami krost nadawała mu wygląd upiorny i groteskowy zarazem.

Hugo de Bellis potarł palcem dolną wargę. Jego wzrok, skierowany na Głównego Hierarchę, był bardzo poważny.

Masz rację, Hugonie. Twoje podejrzenia się sprawdzają, pomyślał Revon. Problem może okazać się bardziej kłopotliwy, niż sądziłem. Chłopak sam tego nie wymyślił. To zbyt śmiałe i zbyt… trafne.

Lutus stał przed nim z wyzywającym wyrazem twarzy. W całej jego postaci widać było ogromne napięcie. Oddychał szybko, a Herminius niemal słyszał gwałtowne bicie jego serca. Zauważył, jak bardzo dumny z siebie i jak przerażony jest chłopak. Zapewne spodziewał się gwałtownej reakcji na swoje słowa – krzyków, obelg, uderzeń, a może nawet śmierci, lecz nic podobnego nie nastąpiło.

Obaj starsi mężczyźni nie poruszyli się. Hugo de Bellis patrzył w okno. Jego niewidzące spojrzenie prześlizgiwało się po szczytach wież Głównej Świątyni Targowej. Twarz mu się ściągnęła, lekko przymknął powieki.

Heretyk, całą siłą woli starając się dobrze odegrać rolę bohaterskiego obrońcy wolności, z każdą upływającą chwilą zmieniał się w wytrąconego z równowagi, rozdygotanego nastolatka. Przypominał teraz Herminiusowi Silwanusa z jego fanatyczną, niemądrą żarliwością i kompletnym brakiem zrozumienia dla wydarzeń, w których przyszło mu uczestniczyć.

7
{"b":"89241","o":1}