To opowiadanie zrodziło się z żartu. Jechałam autobusem z moim przyjacielem Robertem i przez okno zobaczyliśmy wielki, nowy wtedy szyld „Megastor". Jakoś tak przyszło nam do głowy, że czytane z polskim akcentem słowo brzmi niczym imię średniowiecznego świętego. Potem to skojarzenie doprowadziło do powstania Wielkiej Świątyni Handlowej i całego opowiadania, które, w konkluzji, nie jest jednak humoreską.
Schizma
Akolita Silwanus z rozpaczą spojrzał na trzecią kanapkę. Sos wyciekający spomiędzy dwóch grubych plastrów mięsa kapał na serwetkę. Silwanus poczuł podchodzącą do gardła falę obrzydzenia. Jeśli spróbuje ją zjeść, z pewnością zwymiotuje. W ten sposób zmarnuje cały wysiłek, jaki włożył w zjedzenie dwóch poprzednich i obfitego śniadania. Westchnął ciężko. Ciekawe, czy świątobliwy Augustus też przeżywał podobne dylematy? Z całą żarliwością swoich dwudziestu jeden lat Silwanus uważał, że Augustus powinien niezwłocznie zostać Uświetniony. Ponieważ akolita pełnił funkcję sekretarza Jego Jasności Herminiusa Revona, wiedział, że wniosek taki już wpłynął do kancelarii. Jednakże Jego Jasność, jak dotąd, niczego w tym względzie nie zrobił. Silwanus nie potrafił tego zrozumieć. Pełne wyrzeczeń życie i złożona z niego ofiara jako ukoronowanie cnotliwych wysiłków nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości co do Świetności Augustusa. Codziennie poświęcał on od kilku do kilkunastu godzin na zakupy, a resztę czasu przeznaczał na medytacje i oglądanie reklam. Znał je wszystkie na pamięć! Silwanus doskonale przypominał sobie jego podniosły, choć z powodu zaawansowanego wieku nieco piskliwy głos, którym recytował nabożne teksty. Co więcej, sam zasłynął jako autor wielu trafnych, wspaniałych sloganów. „Kupujcie, nie żałujcie! Pan nas widzi" lub „Gdy kupujesz nowy produkt, Agon się uśmiecha" należały do najcelniejszych. Śmierć Augustusa urastała w oczach młodego akolity do rangi symbolu. Oto przykład prawdziwego poświęcenia i deklaracja niezachwianej wiary! Pod koniec życia Augustus tak żarliwie nabywał, spożywał i użytkował, że osiągnął wagę ponad stu czterdziestu kilo. W jego wieku już tylko to mogło okazać się zabójcze. Jednakże świątobliwy mąż posunął się jeszcze dalej. Rozpoczął tak radykalną kurację odchudzającą przy pomocy siedmiu naraz najnowszych środków przeciw otyłości, że po kilku miesiącach zmarł w strasznych męczarniach. Odwaga i nieustępliwość, jakie cechowały Augustusa, oraz ofiara, którą złożył na ołtarzu wiary, stały się dla Silwanusa wzorem. W skrytości ducha marzył, żeby dorównać świątobliwemu mężowi i podobnie jak on wywalczyć sobie palmę męczeństwa. Karcił się za takie myśli, bo jakże on, zwykły akolita, mógłby mierzyć się z prawdziwym Świętym, lecz pragnienie nie dawało się łatwo stłamsić.
Spojrzał znów na ostatnią, nędzną kanapkę i zawstydził się, że nie potrafi wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. Świątobliwy Augustus pożarłby ją bez wahania i samą siłą woli zmusił do pozostania w żołądku, chociaż pieczone mięso z sosem niechybnie zaszkodziłoby starcowi, który od wielu lat cierpiał na wątrobę. Silwanus westchnął ponownie. Wtedy przypomniała mu się krótka rozmowa, którą odbył tego ranka z Jego Jasnością Herminiusem Revonem. Wspomnienie to nie należało do przyjemnych i jeszcze bardziej pogłębiło przygnębienie i konsternację akolity.
Niespodziewanie, jak miał to często w zwyczaju, Herminius otworzył drzwi swego gabinetu i szybkim krokiem przeszedł przez kancelarię. Jego bystrym oczom nie uszedł widok Silwanusa siedzącego z nieszczęśliwą miną przy biurku oraz kanapek, wtedy jeszcze trzech, które leżały przed nim w zatłuszczonym papierze.
– Mógłbyś przestać się tak obżerać, Silwanusie – powiedział szorstko. – Jesteś znacznie za gruby jak na swój wiek.
Silwanus, który zawsze odczuwał zmieszanie zmuszony rozmawiać z Jego Jasnością, zaczerwienił się i zerwał z krzesła.
– Ależ, Wasza Jasność, ośmielę się zauważyć, że… jeśli… eee… hmmm… będę tył w odpowiednio szybkim tempie, to… rzecz jasna… przez ten czas zużyję o wiele więcej ubrań, niż… gdybym… eeee, jadł normalnie. Poprzednie zrobią się za małe, więc… eee, więc będę musiał kupić nowe! – wybąkał nieskładnie.
Wąska, sucha twarz Herminiusa pozostała niewzruszona, ale w jego czarnych oczach zalśnił płomyk gniewu.
– Jakbym słyszał Augustusa! – mruknął z irytacją. Nie patrząc na sekretarza, energicznym krokiem skierował się ku drzwiom. Trzymając już w ręce klamkę, odwrócił się i powiedział surowo:
– W każdym razie pamiętaj, że zabraniam ci robić z siebie podobne monstrum. Jeśli nie przestaniesz tyć, mogę nie mieć dłużej ochoty oglądać cię siedzącego za tym biurkiem. Wybieraj, co wolisz, Silwanusie: stracić miejsce czy kilka kilogramów wagi?
Wyszedł, nie czekając na odpowiedź.
Silwanus wyczerpany opadł na krzesło. Do głowy przyszła mu brzydka myśl, której w żaden sposób nie potrafił się pozbyć. Według niego byłoby dobrze, gdyby Jego Jasność, choć niewątpliwie godny największego szacunku, uczony i szalenie inteligentny, okazał się chociaż w połowie tak świątobliwy jak Augustus.
***
Herminius Revon krążył w swoim gabinecie zirytowany i przygnębiony. Niewiele rzeczy do tego stopnia potrafiło wyprowadzić go z równowagi co nieuzasadniony fanatyzm. A zdawał sobie sprawę, że podobne nastroje bardzo się ostatnio nasiliły wśród wiernych we Wszystkich Światach. Dochodziły go różne niepokojące sygnały z bliższych i dalszych kolonii. Ktoś miał ponoć jakieś widzenie, inny zdefraudował publiczne mienie, żeby dokonać zakupu w imię Agona, co gorsza zaś, grupa pielgrzymów obiła dotkliwie turystę będącego wyznawcą kultu Reganzy Szczodrej, gdy ten próbował obejrzeć sanktuarium Błogosławionego Wyboru. Niewątpliwie przyczyniła się do tego idiotyczna śmierć tego nieszczęsnego durnia Augustusa. Pomyśleć, że niemal wszyscy oczekują, iż go kanonizuje. Nonsens! Najchętniej ostro by potępił podobnie szkodliwe dla zdrowia i rozumu praktyki, jednak w ten sposób zaszkodziłby sam sobie, narażając się na gwałtowne ataki wrogów. Augustus miał bowiem liczne grono zwolenników, tak wśród prostych wiernych, jak i w samym ścisłym otoczeniu Głównego Hierarchy. Nawet jego osobisty sekretarz uległ tej szkodliwej fascynacji. Herminius na swój sposób lubił Silwanusa, chociaż nigdy nie przyznałby się, że jest to sympatia zbliżona do uczucia, jakie mógłby żywić do wiernego, ale głupiego psa. Pomyślał ze smutkiem, że być może będzie zmuszony pozbyć się chłopca i zastąpić go kimś innym, niewykluczone, że bardziej inteligentnym, lecz bez wątpienia mniej pewnym. Silwanus bowiem był wierny i całkowicie mu oddany. Herminius nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zawsze odznaczał się przenikliwością i umiejętnością oceny ludzkich intencji. Te dwie cechy plus wrodzona bystrość i nabyta wiedza pozwoliły mu osiągnąć najwyższe stanowisko w hierarchii Wspólnoty Agona Dawcy Łask i zajmować je nieprzerwanie od czternastu lat.
Podszedł do zastępującego całą ścianę okna i spojrzał na dziedziniec, po którym spacerowało sporo pielgrzymów, mimo że Święto Wielkich Dni miało się odbyć dopiero w następnym tygodniu.
Plac był ogromny. Z prawej strony zamykał go potężny masyw Głównej Świątyni Targowej, największego z budynków sakralnych, jakie kiedykolwiek powstały we Wszystkich Światach. Jej wyniosłe, kruche kopuły lśniły oślepiającą bielą.
Revon przymknął oczy i spróbował ogarnąć umysłem liczbę wiernych przygotowujących się właśnie do dorocznej pielgrzymki do którejś z Handlowych Świątyń w obrębie Układu Wszystkich Światów. Tylko nieliczni, istna drobina w porównaniu z całością, przybędą do Głównej Świątyni Targowej, ale i tak w mieście powstanie nieziemski ścisk. Wyznawcy będą koczować pod gołym niebem, gdyż większość miejsc noclegowych zajęto już wiele miesięcy przedtem. Zazwyczaj takie podsumowania poprawiały mu humor, jednak dzisiaj czuł tylko straszliwy ciężar odpowiedzialności za całą tę ciżbę. Oparł czoło o szybę. Chłód tafli przywołał go do rzeczywistości. Spojrzał na plac poniżej i zobaczył ubranego w charakterystyczne zielone szaty mnicha Zakonu Roznosicieli, który szybkim krokiem kierował się w stronę Głównej Świątyni. Przed sobą dźwigał z wyraźnym trudem ogromne pudło. Wydawał się jednak pogodny, a nawet szczęśliwy. Widocznie nie minął się ze swoim powołaniem. Roznosiciele wędrowali niezmordowanie po domach, oferując różne drobne towary. Byli fachowi, natarczywi, życzliwi. Osiągali całkiem niezłe obroty. W niektórych odległych koloniach stanowili jedyne źródło religijnej pociechy i informacji o świecie. Ich małe ścigacze docierały do najdalszych zakątków Układu. Hierarchowie innych wielkich zakonów nie lubili braciszków, nazywając ich pogardliwie „detalistami", lecz wśród wiernych cieszyli się oni opinią pobożnych i skromnych. Mało kto odsyłał ich z niczym od swoich drzwi. Przez wieki Zakon Roznosicieli szczycił się tym, że po mistrzowsku szkoli swoich adeptów w oferowaniu i sprzedaży zupełnie zbędnych przedmiotów.
Na obrzeżach placu ustawiono już przenośne kramy najważniejszych Zakonów i montowano cztery lśniące matową czernią ekrany, na których będą nieustannie emitowane pobożne reklamy. Herminius skrzywił się na myśl o tym, jak ogarnięty religijnym zapałem tłum podchwyci melodie i teksty, aby śpiewać i recytować do wtóru ekranom. Główny Hierarcha podziękował w duchu własnej przezorności, która kazała mu dawno temu wydać polecenie, aby starannie wytłumiono jego gabinet i prywatne apartamenty. W ten sposób, gdy skończy oficjalne ceremonie, będzie mógł zaciemnić okna i pogrążyć się w lekturze, nie widząc i nie słysząc zgiełku na dziedzińcu.
Prawdę powiedziawszy, Revon nie znosił Święta Wielkich Dni, bałaganu, który mu towarzyszył, oraz niekończących się nudnych uroczystości, jakim rokrocznie musiał przewodzić. Do najgorszych obowiązków należał obchód wszystkich stoisk w Głównej Świątyni Targowej oraz rytualny zakup, którego był zobowiązany dokonać. Hałas, ścisk i ciężar paradnych szat czyniły tę konieczność prawdziwą udręką. Zazwyczaj najwięcej czasu spędzał przy gablotach z antykami, jednak czasami, doprowadzony do rozpaczy całą tą paradą, chwytał pierwszy lepszy produkt i nawet na niego nie spojrzawszy, odnosił do kasy tylko po to, aby skrócić mękę ceremonii. Z biegiem lat postępował tak coraz częściej.