Przez chwilę bezmyślnie obracał list w palcach, a potem przebiegł pismo wzrokiem: “Żagiew, od której wielu może zgorzeć… ogień wędrujący przez krainy niewiernych… strzeżcie się tego, co ma przy boku, i tego, co za nią idzie…" i przeraził się, że oto przestrogi poczęły się wypełniać.
– Lepiej się wam w takiej kompanii nie pokazywać – rzekł niespokojnie. – A zwłaszcza nie po tym, jak zwierzołacy popod samą Spichrza miasteczka dwa wymordowali. Ludzie tu zapalczywi, nieobyczajni. Pewno już po placach powroźnicy wiedźm wypatrują. Jeszcze im się uroi, żeście ze złym w zmowie. Po prawdzie to zdałoby się wam jak najszybciej ze Spichrzy wyjechać.
– Rychło – uśmiechnęła się. – Rychło się mnie pozbędziecie. Przeczekać tylko chcę, póki wasz pacholik nie wróci.
Bogowie wiedzą, pomyślał ze strachem Krotosz, co ona temu postrzeleńcowi, Jaszczykowi, do głowy nakładła, bo przecież jakby mu kto soli na ogon nasypał, pognał do miasta. I niech no się tylko wyda, że tu wiedźmę przechowuję, jak wesz mnie ogniem umorzą.
– Nie obawiajcie się, wiedźma wywarem z szaleju i biełunki napojona i zmordowana – dziewczyna jakby odgadła jego zmartwienie. – A jeśli Jaszczyka ktoś przed księciem o zmowę ze złym oskarży, to się go wyprzyjcie i złodziejem okrzyczcie, bo złoto będzie miał wasze po kieszeniach.
Krotosz ledwo powstrzymał jęk boleści. Toż łajdak, niecnota, pomyślał gorzko, bez wielkiego zachodu go nakłoniła, żeby otworzył skarbczyk. Przygarnie człek takiego, w uczciwości, jak własnego chowa… Wszystko nic to. Starczy, by dziewka kuprem zakręciła.
– Ludzi tutaj nie znacie – pot mu spływał po karku grubymi kroplami. – Skoro się nadarzy sposobność zarazem i nas z miasta wygnać, i wzburzonemu motłochowi zdrajcę podsunąć, co się ze szczurakami cichaczem zmawiał, książę Evorinth skwapliwie dwa ptaszki za jednym zamachem ustrzeli. Nie, chłopaka tak długo małodobry szczypcami szarpać będzie, aż wszystko im wyśpiewa. I to, co widział, i to, co jako żywo nigdy na świecie nie bywało. Czym wyście mu w głowie zamieszali, że tak do reszty zgłupiał?
– A jaka to sztuka gołowąsowi rozum pomącić? – spytała oschle. – Jeśli on wam drogi, to go ze Spichrzy co prędzej wyprawcie, ja czasu na miłosierdzie nie mam. Znużonam – dodała – a w gospodzie tyle tylko, że kurz zmyć z siebie zdążyłam. Każcie kąpiel przygotować. Niech sługa wasza myśli, że dziewkę wszeteczną wam Jaszczyk sprowadził.
Krotosz posiniał. Nie było mu tajne, że w Spichrzy powszechnie łaźnie za zamtuzy służyły i miejsca sekretnych schadzek. Co urodziwsze z łaziebniczek często po domach mieszczan nawiedzały i nikt się temu nie dziwował. Czasami tylko książę pan edykty wydawał, solennie przykazując, by niewiasty łatwej sławy suknię żółtymi pasami zdobiły. Z czego się wielce naigrywano, a hultajstwo lektyki książęcych dworek podobnymi pasami przystrajało. Najbardziej pani Jasenki.
– Lepiej, żeby ludzie sprośne gadki powtarzali – uśmiechnęła się krzywo – niż żeby was przed murami książę Evorinth na pal wbić kazał. Słudze zapłaćcie, żeby gębę trzymała zawartą, to żadne w niej podejrzenie nie postanie. W łaźni swobodniej porozprawiamy. No, idźcie – niemal wypchnęła go za drzwi. – Tylko wiedźmy i Twardokęska, Derkaczem się teraz zwie, nie zapomnijcie sprowadzić. Powiedzcie, że posyła was Szarka.
Nie wiedzieć czemu, Krotosz był pewien, że dziewczyna nie ustąpi. Zeźlony kazał przywołać Łyczka. Chłopiec jak zwykle był umorusany i Krotosz widział, że tylko czeka, by coś zwędzić.
– Pobiegniesz go gospody Pod Wesołym Turem – przykazał. – Najdziesz człeka o imieniu Derkacz i tu go przywiedziesz. Będzie przy nim niewiasta, trochę na umyśle słaba. Ją też przyprowadzić należy. A jakby się zapierali, tedy powiedz, że pani Szarka cię posyła. A prędzej – dodał w nagłym przebłysku – dokładnie się o nich u karczmarza rozpytaj, kto oni i skąd przychodzą. Dług spory będą owej pani Szarce własnym majątkiem świadczyć, tedy trzeba się dokładnie wywiedzieć, czy to ludzie stateczne, a nie, uchowaj bogini, jakieś powsinogi.
– Gospoda Pod Wesołym Turem, Derkacz, pani Szarka – raźno powtórzył chłopak i wybiegł, chwytając w locie miedziaka.
Ze służebną nie poszło Krotoszowi równie łatwo. Słysząc, że dwie kadzie w łaźnie trzeba przygotować, kobiecina podparła się pod boki i zarechotała:
– A, to taką pannicę Jaszczyk wam sprowadził! Tak mi się coś zawżdy widziało, że jakeście do miasta latali, to nie po to jeno, aby pergaminy pisać. Niech co chcą po kramach gadają, ja swoje wiem. Chłop to jest chłop, choćby i nie nasz, nie tutejszy, i swego użyć musi. I po co to było kręcić, w żałobne szatki dziewkę odziewać? Czy to ja głupia jestem? – zaśmiała się rubasznie i klepnęła Krotosza po plecach.
Kapłan zmełł w zębach przekleństwo. Trzeba będzie babę odprawić, w domu jej nie ścierpię, zdecydował ze złością i poczłapał do alkierza w głębi domostwa, gdzie miał schowane najcenniejsze listy i kwity zastawne. Obawiał się bowiem, czy aby zielonooka dziewczyna tak dalece Jaszczykowi we łbie nie zabełtała, że i te jakimś sposobem zdołał wykraść. Pieniądza, myślał, dużo w kapocie Jaszczyk wynieść nie mógł, ale z listami inna sprawa zgoła. Toż jak by się one jawnie okazały, na samo dno wieży książę by mnie wtrącił.
Jednakże leżały spokojnie w żelaznej skrzyni. Ledwo zamki na powrót zamykał, dobiegły go nawoływania posługaczki. Baba czaiła się u podnóża schodów, ciężko oparta się o ścianę pomiędzy dwoma drewnianymi cebrzykami.
– Skoro kąpiel gotowa – powiedział szybko – tedy nie będę was dziś więcej potrzebować. A to – wcisnął jej w garść kilka monet – żebyście się przed snem czym rozgrzać mieli.
– Teraz to prawie jak jeden z naszych gadacie – rozpromieniła się. – Zawżdy mówię, że trza się co wieczór gorzałeczką z lekka zaprawić. Od tego i rozum jaśniejszy, i choróbsko się żadne człeka nie czepi. Ale, myślę sobie, wam podpalanka dziś potrzebna nie będzie – zarechotała na pożegnanie.
Przez chwilę słyszał, jak człapie po schodach, cebrzyki obijały się z głuchym dźwiękiem po ścianach. Gdy wreszcie upewnił się, że odeszła na dobre, wślizgnął się do łaźni.
Zanurzona po szyję w parującej wodzie Szarka wskazała sąsiednią kadź.
– Wchodźcież – zachęciła, rzucając mu świeżo wyparzone winniki.
– Zda się, że dość już tej maskarady – rozłożył na zydlach wykrochmalone płócienne prześcieradła. – I tak służka niechybnie po mieście rozniesie, że dziewki po kryjomu sprowadzam.
– Nie po to się rozdziałam – odparła – żeby teraz ktoś zobaczył, jak się na mnie z drugiego krańca komnaty z rozdziawioną gębą gapicie. A balię jeszcze bliżej podsuńcie, żebyśmy nie musieli do siebie krzyczeć. Skąd o szczurakach wiecie? – podała mu mydło. Białe ramię łysnęło spod wody, odsłaniając zarys obojczyka.
Pospiesznie odwrócił oczy i zaczął opowiadać jej o naradzie w świątyni Nur Nemruta. Słuchała w rozchylonymi ustami. Strużki wody ściekały po jej policzkach.
– Kto ich mógł podburzyć? – spytała na koniec. – Któryś z ludzi Evorintha?
– Żaden by się nie poważył przedksiężycowych w doliny ściągać – potrząsnął głową. – Za dobrze pamiętają, co się tu kiedyś działo, nim jeszcze pokój nastał. Nie, nie na dworaków Evorintha głowę taki spisek. Tu wyżej zdrajcy szukać trzeba.
– Jak wysoko?
– Bardzo wysoko – odparł szeptem, a ona nie naciskała więcej. Przygryzła w zębach kosmyk mokrych włosów i powiedziała:
– W gospodzie nas nocką zaszli. Mrowie takie, że gdyby ich wiedźma ogniem nie wygubiła, ani kosteczka by nie została na ślad, żeśmy tamtędy szli.
W lot zrozumiał, co chciała mu podsunąć.
– Nie wy jedni tą drogą szliście – sprzeciwił się.
– Prawda – przyznała – nie ja jedna.
Łuczywo zasyczało przeciągle. Słaby ogienek dopalał się jeszcze przez chwilę, a potem zgasł. Onegdaj baba pochodnie kupować poszła, przypomniał sobie Krotosz, i już na schodach ciemno, a w piwnicy jeno dwie żagwie. Znów mnie zdzira okradła.
– Opowiedzcie mi – poprosiła szeptem, woda w jej kadzi chlupotała z cicha – o Annyonne. Aż wzdrygnął się ze wstrętu.
– O tym nie tylko mówić, ale i myśleć się nie godzi – warknął przez zaciśnięte zęby. – A gdyby i na to przyszło, to podobna wiedza tylko wielkiemu kapłanowi przystoi.
– Posłańca na Tragankę z zapytaniem słać radzicie, kiedy mnie tu zaszlachtować jeszcze dziś mogą? – spytała zgryźliwie. – Zaiste, piękna to pomoc i piękna porada. Póki życia się wam nie wypłacę.
Z dala coś załomotało donośnie i Krotosz poderwał się z kadzi. Chciał chłopaka na schodach przydybać, ale ledwo zdążył się okręcić prześcieradłem i wsunąć chodaki. Zziajany Łyczko wpadł do łaźni, poślizgnął się na wilgotnej posadzce i omal nie przewrócił u stóp kapłana.
– No, gdzie tak bez opamiętania bieżysz? – przytrzymał go Krotosz.
– Bo wy, panie, jeszcze nic nie wiecie, jakie nieszczęście na nas przyszło – wykrztusił chłopak. – Szczuracy nocką z gór zeszli, ni żywa dusza się przy gościńcu za Modrą nie ostała. A teraz pono z wielką siłą na nas ciągną. Tylko patrzeć, aż nasz dobry pan Evorinth wsiadanego odtrąbić każe, bo zaciekłość w ludziskach taka, że sami się rwą na Góry Sowie. Co przedniejsi mieszczany z ratusza do cytadeli posłali, żeby książę nie zwlekając, zbrojnych ściągał. Miasto też dwie chorągwie opłaci. A pan Wiórkowy, ten, co ma dwie kamienice na samym rynku, sam z siebie milicję zbroić zaczął. Córkę mu pono jedynaczkę plugawi zadusili i dziecko przy niej maleńkie.
– Wszystko to pięknie – przerwał Krotosz – aleś ty miał ludzi z gospody sprowadzić, a nie po targowisku plotki zbierać.
– To ja właśnie o tym – urażonym głosem odparł Łyczko. – Jak kazaliście, prosto Pod Wesołego Tura pognałem. Derkacza nijakiego nie było, tylko książęcych pachołków co niemiara. Wiedźmę tam rozpoznali i to się też jasno okazało, że ona ze zwierzołakami w zmowie ludzi gubiła.
– Jakżeż ją rozpoznali, skoro się tam ni żywa dusza nie uchowała? – złośliwie zagadnął kapłan.
– Bo po wiedźmie jak po kleszczu, zawsze poznać można, kiedy się krwi opije – objaśnił z przejęciem chłopak. – Ta niemało widać pobroiła, bo trzech ją pachołków z gospody wynosić musiało, taka jeszcze była tą krwią nabrzmiała i spuchła. A jedna niewiasta z książęcymi przyszła, co pono wszystko widziała i zaświadczyć może, że wiedźma i jej zausznik, bo był tam przy niej chłop, wielki i na gębie czarny, pewnikiem nie z ludzkiego nasienia, tych ludzi mordowali. Ciżba wielka jeszcze była, pachołkowie gości przepytywali, alem ja Lipnika wypatrzył, co w stajniach służy – dodał z dumą. – I ten mi rzekł, że ludzi tyle na święto do miasta zeszło, że gospoda po brzegi wypchana. Lite dwa grosze tam teraz płacą za byle kęsek słomy we wspólnej izbie, na klepisku. O Derkaczu nic nie słyszał.