Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Krotosz, namiestnik Fei Flisyon w dziedzinie księcia Evorintha, posępnie wspinał się na zbocze Jaskółczej Skały. Nogi miał odparzone od źle wyprawionych trzewików, kapicę doszczętnie pokrytą kurzem. Choć dzwony nie wybiły jeszcze południa, kamienna ulica nagrzała się od upału, rozpaliła jak patelnia. Krotosz zaś wstał przed świtem i wszystko go złościło: powolność łaziebnych, niedbałość pisarczyków, hardość Jaszczyka. Bezczelny ulicznik, sarknął w myślach, czując, jak ciężkie krople potu ściekają mu po karku. Gołodupiec, przybłęda z litości przygarnięty, już i on głowę butnie podnosi. Wszyscy oni tutaj jednacy, niczym dzieci, miejsca swojego nie znają, porządku świata nie szanują.

Pogańska kraina, barbarzyński dialekt i dzikie obyczaje.

Osiem lat wygnania, pomyślał kapłan, i wkrótce dziewiąty minie, bo w tym przeklętym przez bogów mieście ledwo słońce mocniej zaświeci, znów spada śnieg. Osiem lat wśród niewiernych z ich kiszoną kapustą, końskim łajnem na ulicach i tłustymi dziewkami o włosach ociekających łojem. Z pokrętnymi bogami, ze złym przyczajonym pod każdym kamieniem, z durnymi władcami, którzy nieustannie skaczą sobie do gardeł.

Wszakże skoro miał służyć Fei Flisyon właśnie pośrodku owej zdziczałej krainy, wypełniał swą należność jak najskrupulatniej. Krok po kroku wyrugował z miasta co większych lichwiarzy. Zanim książę Evorinth spostrzegł, co się kroi na jego oczach, Krotosz miał w kieszeni połowę dworu. Nie wyłączywszy zresztą samego księcia, który po ojcu odziedziczył nie tylko zamiłowanie do maszkar i turniejów, ale też potężne długi. Mógł co najwyżej z wysokości cytadeli podejrzliwie przypatrywać się Krotoszowi. Ten zaś dbał, by nie narazić się panu miasta, i nigdy, przenigdy nie wspominał o długach.

Kapłan niechętnie odwrócił się i spojrzał na białą, górującą nad miastem wieżę, gdzie gnieździli się kapłani Nur Nemruta. Okazywali mu szacunek – w podobny sposób obwąchują się obce psy – lecz wiedział, że skrycie gardzą nim równie dotkliwie, jak on nimi. Niezależnie od wojen czy przymierzy pomiędzy bogami, kapłani nie znosili się wzajemnie i była to część ich profesji uświęcona tradycją, jak wszystko, co trwa wieki.

Krotosz nie bywał wcześniej w wieży Śniącego, lecz znał z widzenia najwyższego kapłana, Krawęska. Był to człowiek mały, zasuszony, o niezdrowej cerze i wiecznie skrzywionej twarzy. Krotosz dałby sobie rękę uciąć, że wypadki, które zmusiły Krawęska do napisania listu do sługi Morowej Panny, zasługują na uwagę.

W sali, do której go zaprowadzono, czekali już inni goście. Zaraz przy wejściu stała postawna dziewczyna w przetykanej złotem, szafranowej telejce, kapłanka Kei Kaella Od Wrzeciona. Twarz miała zmęczoną, wymiętą, oczy podkrążone z niewyspania. Krotosz domyślał się, że właśnie zjechała do miasta, a podróż z Sinoborza, gdzie Tkaczka panuje, z pewnością miała niełatwą.

Kapłanka Kei Kaella rozprawiała przyciszonym głosem ze służebnikiem Mel Mianeta Od Fali. Na północy zwali go Morskim Koniem, gdyż w czas spiętrzenia wód przybiera końską postać, tratuje kopytami połacie lądu i strąca w topiel. W Krainach Wewnętrznego Morza bardzo obawiano się Mel Mianeta i wznoszono mu świątynie nie tylko na wyspach, ale i na ziemiach dobrze oddalonych od morza.

W głębi komnaty słabo połyskiwało czerwone złoto. To służka Hurk Hrovke Od Szarańczy przechadzała się nerwowo wzdłuż ścian, starając się przy tym trzymać jak najdalej od kapłanki Kei Kaella. Zwyczajem Paciornika nosiła złocistą kolczugę i krótką spódniczkę z drobnych, nachodzących na siebie blaszek, które przy każdym ruchu wydawały nieznaczny szum niczym setki drobnych owadzich skrzydełek. Ciemne włosy miała obcięte nieco powyżej ramion, usta bezczelnie wyszminkowane, a przy pasie zakrzywioną szabelkę. Obraza boska, pomyślał Krotosz, obraza boska, grzech i zdziczenie. Ale ludek Paciornika lekce sobie ważył zwyczaje innych krain, siedzieli w obwarowanych chutorach pośrodku trzęsawisk i nikt nie śmiał ich zaczepiać, tak byli bitni i popędliwi.

Sala była skąpo oświetlona, w lichtarzu stały ledwo trzy świece, a pojedyncze, owalne okienko nie wpuszczało wiele światła, toteż Krotosz z początku nie rozpoznał zakapturzonej postaci. I dopiero po dobrej chwili pojął, że do wieży Śniącego przybył sługa Bad Bidmone Od Jabłoni, zaginionej żalnickiej bogini. Ludzie rozmaicie gadali o owych kapłanach. Wielu wierzyło, że bogini odeszła z Żalników za przyczyną zaprzaństwa swoich sług; powiadano też, iż wisi nad nimi przekleństwo Zird Zekruna Od Skały.

Krotosz sam nie wiedział, co myśleć. Bogowie czasami odchodzili. Kii Krindar porzucił Kopienników, gdy zaś przed wiekami urażona Hurk Hrovke wywędrowała na północ, cały lud podążył za nią. Jednakże nawet w największym gniewie bogowie nie zwracali się przeciwko świątyni. Zakon trwał i trwały dawne prawa, nawet jeśli służebnicy szli za panem na wygnanie.

Płaszcz służebnika Bad Bidmone był zrudziały od słońca, obszarpany, buty pokryte skrzepłym szlamem. Inni kapłani starannie omijali go wzrokiem.

Z nagła wystrzelił śmiech. Gromko, bezwstydnie, pod samo sklepienie. Rozradowany kapłan Org Ondrelssena Od Lodu cisnął na progu bogaty futrzany szłyk. Przygarnął służkę Hurk Hrovke Od Szarańczy, okręcił w powietrzu, aż zafurkotały blaszki spódniczki, wycałował. Przylgnęła do niego ochoczo, widno znali się wcześniej.

Właśnie wtedy z szacownym szuraniem do sali wsunął się przełożony spichrzańskiej świątyni, Krawęsek. A za nim postępowało czterech kapłanów Zird Zekruna Od Skały, posępnych mężów o czołach poznaczonych znamionami skalnych robaków.

W komnacie nagle przycichło. Jedynie sługa Org Ondrelssena bez zmieszania umizgiwał się do wojowniczki z Paciornika.

– Zeszłej nocy szczuracy przeszli Modrą – oznajmił Krawęsek – i rychło wieść o pogromie dojdzie do cytadeli. Uradziliśmy, że ci, którzy niegdyś świadczyli w Spichrzy pokój pomiędzy przedksiężycowymi z Sowich Gór i ludźmi z dolin, winni znów się spotkać i wysłuchać posłannika zwierzołaków.

Krotosz uśmiechnął się nieznacznie. Widno, pomyślał, jak trwoga, to się konfratrów ochoczo wzywa na naradę, aby ludzie nie gadali, że tylko sami słudzy Nur Nemruta ze złym się pokątnie zmawiają. A tak będzie potem na kogo winę zwalić. Wina też jakby mniejsza, kiedy winnych wielu.

W tłumie podniósł się niespokojny poszum. Służka Hurk Hrovke pospiesznie przesunęła się ku grupie brunatnych sług Zird Zekruna, kapłanka Kei Kaella zaś poczęła jeszcze gorliwiej szeptać z kapłanem Morskiego Konia. Ano, pomyślał Krotosz, kiedy owce strzygą, na baranie skóra skwierczy. Niby kilka słów, a zaraz widno, kto do kogo lgnie. A może i nie, zawahał się, może to aby ócz mydlenie.

Na znak gospodarza drzwi otwarły się i dwóch młodych kapłanów wprowadziło wysłańca szczuraków. Krotosz z ciekawością wytrzeszczył oczy.

Chyłkiem, przy samej ścianie, zwierzołak wślizgnął się do komnaty. Nie sięgał Krotoszowi do ramienia, odziany w zbyt obszerną opończę, która skutecznie maskowała kształty. Słudzy bogów pierzchli mu z drogi. Szczurak wyszczerzył drobne, ostre ząbki w grymasie, który był albo szyderstwem, albo parodią uśmiechu, i stanął u boku Krawęska.

– Ykh! – chrząknął. Głos miał niski, chrapliwy, a mówienie przychodziło mu z trudem. – Ykh, ykh! Jak wspomniano, zdarzył się ów godny ubolewania incydent…

– Incydent! – syknął za plecami Krotosza wzburzony kapłan Morskiego Konia.

– A, incydent! – zwierzołak wbił w niego bezrzęse, ciemne oczka. – Głupców paru poszczuto na kmiotków, co się na naszych ziemiach lęgną.

– A jakaż to wasza ziemia? – złowieszczo jedwabistym głosem spytała kapłanka Kei Kaella. – Dwa wieki mijają, jak w tymże miejscu podpisaliście układ, że Trwoga i Modra będą granicą pomiędzy naszymi plemionami.

– Cóż są dwa wieki? – prychnął szczurak. – Ta ziemia była nasza, z woli bogów nasza, kiedyście jeszcze po jaskiniach się chowali, nasza też będzie, gdy tam powrócicie. I nie pokój myśmy podpisywali, tylko rozejm, który zerwać zawsze można – dodał wyzywająco.

– Pohamujcież się – przerwał gospodarz. – Dość wysłuchamy obelg i wyzwisk od książąt. Evorinth pierwszy będzie chciał na Sowie Góry iść. Naradzić się przystoi, czy jego gniew hamować, czy wręcz przeciwnie.

A juści, zgryźliwie pomyślał Krotosz, jako to miło gardłować, puszyć się i radzić, ale nie widzi mi się, aby książę słuchać zamierzał.

– Jak wy go hamować zamyślacie? – zaciekawił się kapłan Org Ondrelssena, z rozmarzeniem przesuwając ręką po kolecie służki Hurk Hrovke. – Toż on kniaź tutaj, włodarz. Jego ludzi w nocy pomordowano, jakże mu zemsty, wróżdy świętej zaniechać?

– Już wy się tym nie frasujcie – uśmiechnął się gospodarz. – Łacno sposób znaleźć, a księcia uspokoić. Jeśli za bardzo gardłował będzie, tedy mu przypomnim o Ergurnie Szalonym, ojcu jego, który przeciwko świątyni wichrzył, wiary i obyczaju odstąpiwszy. Pyszny był, bogom otwarcie urągał. A jak skończył? Opętanego właśni pachołkowie do nas przywiedli i jako niedźwiedziowi pierścień mu w nozdrze wraziwszy, u bramy uwiązali, innym ku przestrodze. A co do wróżdy, to rodziny pomordowanych spłacić można. Kraj nasz cieplejszy, jako widzicie, tedy obyczaje łagodniejsze – dorzucił z cieniem szyderstwa.

– I jeszcze o czymś zda się naradzić – nie ustępowała kapłanka Kei Kaella. – Rzeczone tu, że ktoś spośród nas podburzył zwierzołaków. Chciałabym tedy i tuszę, nie ja jedna, by imię zdrajcy odkryto.

– Więc go sobie sama poszukajcie, pani – zimno uciął szczurak. – Bo nam starczy, żeśmy dla zadośćuczynienia temu nędznemu traktatowi młode nasze musieli własnymi zębami przed świtem mordować – wśród kapłanów podniosła się kolejna fala szeptów, a przedksiężycowy przyglądał im się przymrużonymi złymi oczami, póki nie ucichli. – Tedy możecie powiedzieć książętom, że pomsta się dokonała. A jeśli wciąż będzie który chciał na Góry Sowie pociągnąć, to jego wola, myśmy gotowi. W wasze spory pchać się nie będziemy. Sami zdrajców pomiędzy sobą tropcie i ścigajcie, skoro wam tak pilno.

– Jeśli winni pokarani – zgrzytliwie odezwał się kapłan Zird Zekruna – poniechajmy przelewu krwi, nic jeszcze nigdy dobrego z zemsty nie przyszło. Jak radzicie, bracie – skłonił głowę ku gospodarzowi – trza zadośćuczynienie rodzinom pomordowanych zapłacić, a księcia na postronku trzymać.

46
{"b":"89215","o":1}