– Gdzie?
– W metrze, sir.
Usłyszał własne pytanie (jaki dziwny głos) i natychmiast przeskoczyła iskra skojarzenia z pierwszym -jedynym – pytaniem Mariny, samą Mariną.
– Ona?
– Żyje. W każdym razie oddycha.
– Ja nic nie widzę.
– Tu jest ciemno, sir.
Hunt usiadł. Zakręciło mu się w głowie. Ile krwi straciłem? Sięgnął ku okaleczonej dłoni. Kawał miecha, prawie nic nie czuł, menadżer dał twardą blokadę. Odnotował jednak wilgoć na palcach lewej dłoni. Sprawdził opaskę uciskową, dociągnął. Jedno z dwojga: albo się wy-krwawię, albo zgangrenuję martwicową tkankę. Do szpitala! Zadzwonić po medykatora! Oczywiście nie mógł.
– Podciągnij trochę kontrast.
Mały sześcian w betonie. Z jednej strony otwarty na wielką ciemność, z góry – na wąski szyb półcienia.Stara wnęka studzienki technicznej? Najprawdopodobniej W takim razie tam, w tej ciemności, powinien znajdować się tunel metra. Nieczynnego, rzecz jasna (publiczny środek transportu: setka osób stłoczonych w wagonie -najprostszy przepis na Tłum).
Marina leżała obok, jak ją zostawiło wymykające się z uścisku wszczepki osłabione ciało Nicholasa. Widział tylko zarys sylwetki. Poszukał zdrową ręką odkrytego fragmentu jej skóry. Wciąż gorączka. Tak wysoka temperatura utrzymująca się przez tak długi czas – mózg może tego nie wytrzymać. Ale któż przewidzi, co zrobi nano?
Czas – która godzina?
– Zegar.
Jedenasta szesnaście. Tam na górze już dzień.
Wstał i zemdliło go. Fizjologia jednak ma własne prawa. Opierając się o ścianę, podreptał do wyjścia do tunelu i opróżnił pęcherz w ciemność metra. Gdzieś w głębi, po lewej, majaczyło jedno słabe światło. Poza tym wyglądało, jakby w międzyczasie nastąpiła awaria sieci elektrycznej Nowego Jorku. Cóż, bardzo możliwe: nie ma takiego systemu, którego nie byłby w stanie rozłożyć czynnik ludzki.
Wrócił do Mariny. Wymacał torbę, otworzył.
– Dotyk – mruknął Hunt.
Przesuwał lewą dłonią po skłębionym bagażu.
– Kosmetyczka – mówił diabeł – ledpad, nie wiem, książka, pistolet, nie wiem, część ubrania, nie wiem, nie wiem…
Nicholas wyjął i rozwinął ledpad do maksimum. Usztywnił ekran i wybrał najjaskrawszy wygaszacz. W studzience wybuchnęły cienie, na tych dwóch metrach kwadratowych przed Huntem zrobiło się prawie jasno.
Ustawił ledpad pod ścianą i wysypał na beton zawartość torby. Od razu rzucił mu się w oczy Trupodzierżca Vittoria i klinger zabitego zamachowca. Klingera wsunął do lewej kieszeni płaszcza. Zaraz jednak wyjął go z powrotem, by skontrolować magazynek: pełny.
W skórzanym futerale na elektroniczną biżuterię jurydykatorową Hunt znalazł telefon. Był zdezaktywowany, choć działał (Nicholas szybko sprawdził), lecz pozostawał dla Hunta całkowicie bezużyteczny: jedno połączenie i byłby namierzony.
W poręcznym czarnym kolektorku ozdobionym srebrnymi inicjałami „MSV", znajdowało się kilka zdjęć Jasona Vassone (w większości jako cztero-pięciolatka), imponująca – nawet Nicholasowi – kolekcja wizytówek, dwa samoprzylepne paski kalkulacyjne, guma dyktafoniczna oraz notes sensoryczny Seiko. Próbował wejść do niego, lecz notes najwyraźniej rozpoznawał linie papilarne właściciela. Przytknąć palec Mariny, przemknęło Huntowi. Zerknął na nią, całą czarno-białą w lampionowym świetle ledekranu, trupio monochromatyczną, i czemuś zaniechał. Włożył resztę bagażu z powrotem do torby i z wysiłkiem podsunął ją pod głowę Mariny. Nieprzytomny człowiek zawsze jest dziwnie ciężki. Hunt przyłożył ucho do piersi Mariny. Młum-młum-młum-młum-młum-młum-młumłum. Wali jak szalone. Żyje, w każdym razie oddycha, jak powiedział diabeł. Chociaż gdy Nicholas się wyprostował, nie był w stanie dostrzec tego oddechu. A przyglądał się przez dłuższą chwilę. Po tragicznym wypadku swego przyrodniego brata (miał wtedy siedem lat) zaczął nawiedzać Nicholasa strach przed śmiercią najbliższych (chociaż jeszcze nie jego samego). Dane mu było ujrzeć swego brata martwego – i zaakceptował mocą swej dziecięcej wyobraźni istnienie tworów takich jak „martwi ludzie". Strach nawiedzał go zwłaszcza nocami, bo sen najbardziej podobny do śmierci: bezruch, bezdźwięk. Może faktycznie nie żyją, umarli tak po cichu, dyskretnie? Przemykał się nocami do sypialni Imeldy i matki, stawał przy ich łóżkach, patrzył, nasłuchiwał. Dostrzeżony rytm oddechu w końcu uspokojał go. Aż któryś partner matki obudził się, ujrzał go w półmroku tak stojącego w napiętym milczeniu – i przeżył mały zawał. Nicholas wylądował w zamkniętej szkole pod Atlantą.
– Jak sądzisz, Lucek, udało się panu Qurantowi uniknąć?
– Tak. Najprawdopodobniej. Nie mieli powodu go zabijać. O ile wiem.
– Ani jego żony.
– Nie widziałem nigdzie trupa pana Quranta, sir. – To dobrze. Znasz położenie Czterolistnej?
– Tak.
Hunt położył sobie ledpad na kolanach, po czym zwinął częściowo ekran.
– Cholera by to – zaklął przez zęby, gdy odczytał, iż ledpad nie rozpoznaje wszczepki. Moduł łączności nadal zablokowany. Trzeba będzie mechanicznie, nieporadnymi palcami, i w 2D. Sprawdził dolną kieszeń pada. Na szczęście była tam rękawiczka 3D-move. Na nieszczęście na dłoń prawą.
Ledpad automatycznie znalazł najbliższą gwiazdę. Nicholas zakładał, iż Marina nie byłaby tak głupia, żeby korzystać z kompa w jakiś sposób z nią powiązanego. Najpewniej stanowiłon jeszcze jeden łup Cienia-szabrownika. Na szczęście miał opłacony z góry abonament. Hunt przescrollował nie zabezpieczoną hasłem książkę adresową. CNN. Oczywiście był subskrybentem, ale nie zamierzał się im identyfikować. Wszedł w zasoby publiczne. Zaskoczyła wyszukiwarka dialogowa. Łatwiej byłoby przez wejście audio, ale to wrzuciłoby na ich serwer wzór głosu Hunta (jeśli konfiguracja, do której nie umiał się dobrać, nie ścinała transmisji do płaskiej treści), więc mozolnie stukał wskazującym palcem lewej dłoni. Dialogant cierpliwie zawężał pole wyboru. Skończyło się na siedmiu plikach A-V. I tak mało, zważywszy, ile tam wtedy było maszyn sieci, na pewno obrócili też obiektywy na swych satelitach. Więc kompilacje, bez wątpienia. Żeby wydostać dane nie obrobione, trzeba by sneakera; a prawdziwe raw data w dzisiejszych czasach to już marzenie ściętej głowy.
Przykręcił dźwięk. Tłum przewalał się ulicznymi kanionami z ledwie słyszalnym pomrukiem tysiąca gardeł. Fast Forward. Są: dwa wojskowe CAV-y. Zatrzymał i po-większył oznakowanie. Co się okazuje: nie Gwardia, lecz żandarmeria Sił Powietrznych. Nie znaczyło to jednak nic-biurokrata korzysta z tego, co stawia najmniejszy opór w hierarchii.
Szukał Quranta. Raz mignął on przy początku strzelaniny, biegł wtedy ramię w ramię z Mariną. Potem nadwieszka zeszła z kadru i nie było jej w żadnym z plików. Był natomiast Vittorio. Kamera złapała go przecznicę dalej, Wciąż ze zmasakrowanym ciałem anonimowej kobilety w ramionach. Dźwigał je, zawinięte w czarny płaszcz Mariny, przebiegając niskim sprintem przez jezdnie, nawet zwierznice usuwały mu się z drogi. Śmigłowiec wypadł zza estakady, z miejsca otworzył ogień. Vittorig podrzuciło w powietrze, cisnęło o łukowatą podporę górnego pasma. Wciąż nie upuścił zwłok. Obracał się tak, by zasłonić je przed pociskami: to one, zwłoki-nie zwłoki, stanowiły właściwy cel.
Hunt gapił się w ledekran, sine poblaski odbarwiały jego nieruchomą twarz. CAV zszedł na cztery metry i grzał teraz prawie poziomo, nieliczne rykoszety rozdrapywały chodniki i elewacje budynków, odcinały pojedyncze macki Tłumu. Bez finezji, sama siła ognia (logika pola walki). Vittorio przeczołga! się razem ze zwłokami za podporę, wcześniej oderwało mu lewą nogę. Śmigłowiec chybnął się w bok i grzał dalej. Rozszarpywało Cienia na strzępy. Vittorio sięgnął gdzieś do pasa, zagarnął jakiś przedmiot (miał jeszcze parę palców). Łumch! Ogarnęła ich na jedną-dwie klatki kula białego ognia, Vittoria i kobietę. CAV odskoczył, zaprzestał ostrzału. Kamery skupiły się na spalonych do kości resztkach obu ciał, spoczywały one w samym środku wyżeganego w trotuarze ciemnożółtego koła. Śmigłowiec wisiai nad nim, póki do reszty nie zniknął Tłum; wówczas jednak pojawił się wóz Gwardii i CAV odleciał. End of file.
Komentarz określał widowiskowy incydent jako „brutalne, lecz skuteczne udaremnienie ataku terrorystycznego". Hunt mimowolnie obejrzał się na Marinę. Gorączkowała w bezruchu, napompowana obcym jej immunologii bionano. Próbował odtworzyć tok rozumowania Vittoria, ale co i raz rozpraszało go świeże wspomnienie żywej masakry Cienia. Ile to wszystko trwało? Jakieś sześć sekund od momentu pojawienia się w perspektywie ulicy śmigłowca żandarmerii do ognistej autodestrukcji. Czy Vittorio miał choć milisekundę zawahania? Nie. Może się preedytował. Jeśli nawet – to co myślał, układając takie makro? na co liczył? Na mnie. – Diable.
– Sir?
– Propozycje.
– Otworzyć jednodobową nie limitowaną gratisówkę i przesłać wiadomość na telefon pana Quranta. Jeśli aktualne, idziemy do enklawy. Jeśli nie, oddajemy się w ręce jurydykatora.
– Prokuratura się postawi, przejmą mnie. Jak tylko się znajdę w areszcie, jestem trup.
– Dysponuje pan silną kartą przetargową. Doktor Vassone. Może pan negocjować przez jezuitów.
– Vassone jest martwa.
– Już nie. Sądzi pan, że oni nie sprawdzili skanów? Dużo dokładniej.
– Ty zakładasz, że w ogóle jest z kim negocjować. Ja wątpię. Informacja krąży po systemie, ale nie posiada właściciela.
– Można negocjować wykonanie. Żandarmeria Sił Powietrznych komuś podlega.
Hunt kręcił głową.
– Nie znasz się, diable. To nie działa w ten sposób.
– W takim razie przez media. Podpisać kontrakt z którąś z sieci na wyłączność.
– I co powiem?
– Prawdę.
No, tego się po tobie nie spodziewałem.
– Prawdę, sir.
– Zważ, że, jak dotąd, nie popełniłem żadnego przestępstwa z publicznego kodeksu. A po takim wystąpieniu mam zagwarantowane piętnaście lat w federalnym jedynie za złamanie tych regnł poufności, które sam podpisałem; a jeśli podciągną to pod zdradę – dożywocie.
Dożywocie w federalnym mieście więziennym i tak lepsze od śmierci, sir. Panem powinien jak najszybciej zająć się lekarz.