Литмир - Электронная Библиотека

6. Wojny

Słońce stało w zenicie ponad megapolis. Zanosiło się jednak na burzę i wielopoziomowe ulice tonęły w cieniach – od chmur, od sterowców, od wyższych ulic.

Na górnym piętrze Centrali, w sali konferencyjnej, trwało zebranie. Udział w nim brali: Nicholas Hunt, Joseph Moore, doktor Marina Vassone, pułkownik Fortzhauser i Ronald Schatzu, ten ostatni na wyraźną prośbę dwóch gości z Waszyngtonu, na których polecenie w ogóle zwołano owo zebranie. Pierwszym z nich był dobrze znany Huntowi Jack Oiol, doktor ekonomii, osobisty sekretarz sekretarza obrony; drugim – sprawiający wrażenie nierzeźbionego, rudy chudzielec nazwiskiem Bronstein, o którym Oiol swego czasu rzekł Huntowi, iż jest to anioł egzekucyjny Białego Domu.

Cała siódemka w jak najbardziej oficjalnych garniturach: sztywne halsztuki, białe mankiety, wysokie kolnięte, grube wyjściowe tabi o gumowanych podeszwach, szpilki jurydykatorów pod brodą, nawet Vassone w swym czarnym polijedwabiu, srebrnych obrączkach na palcach rąk i nóg, z wisiorkiem między piersiami. Nadgarstki na krawędzi blatu stołu.

Rytuały władzy, rytuały powagi, rytuały dominacji, Forrna określa dopuszczalne uczucia, to zabezpieczenie Przeciwko naszym żądzom, inaczej szefowie korporacji skakaliby sobie z dzikim wrzaskiem do gardeł podczas negocjacji; Bogu niech będą dzięki za NEti. Hunt uśmiechnął się krzywo za zasłoną dłoni z papierosem.

– No dobrze, ja wszystko rozumiem – westchnął Oiol, który musiał grać swoją rolę jak wszyscy inni – ale czy to nie było po prostu marnotrawstwo telepatów? Mieliście pięciu, wszystkich szlag trafił. A z neuromonad nici. Czyż nie tak wygląda aktualny stan Programu?

– Mhm…

– To co to jest? Bo dla mnie – klęska.

– Przypominam – odezwała się Vassone, z zadziwiającą niefrasobliwością okazując roztargnienie głosem i niepewnym spojrzeniem – że założenia i szansę powodzenia Programu znane były wszystkim od początku i wówczas nie słyszałam żadnych sprzeciwów. Po fakcie każdy mądry – dodała, prześlizgując się spojrzeniem ponad głowami Oiola i Bronsteina.

– To był plan zwycięstwa totalnego – powiedział Hunt. Zainspirowany demonstracją Mariny wyglądał teraz melancholijnie na miasto pod wielkimi sterowcami, pod burzowymi chmurami. – Pozyskanie współpracy neuromonad gwarantowało tryumf absolutny, bo nie ma w tym pokerze wyższej karty. Natomiast idąc po linii mniejszego oporu i zadowalając się animalnymi, doprowadzilibyśmy najwyżej do nowej równowagi, bo tamci też mieliby swoje animalne, a wciąż wisiałby nad nami miecz niczyich neuromonad.

– Należało zatem pracować dwutorowo – rzekł Oiol. -Bo teraz jesteśmy co najmniej pół roku do tyłu i startujemy z najsłabszej pozycji.

– Dwutorowo, mhm? – uśmiechnął się Hunt. – A kto to mówił o „przekleństwie rozwiązań połowicznych"?

– Pół roku? – zdziwiła się równocześnie Vassone. -Według Moore'a reszta zaczęła łapać telepatów dopiero kilka tygodni po nas.

– To prawda – przytaknął Fortzhauser. – Przeciek był od nas. Zaczęliśmy pierwsi. Po nas Chińczycy, potem Hongkongijska, potem Francuzi.

Bronstein siedział, nie odzywając się, nie patrząc na żadnego z dyskutantów. Wpółopuszczone powieki sugerowały znudzenie mężczyzny balansującą na granicy kłótni rozmową. Albo on faktycznie nie jest rzeźbiony, pomyślał Hunt, albo też to jego rzeźbienie posiada naprawdę niezwykły charakter.

– Dajmy sobie spokój z rozpamiętywaniem błędów już popełnionych – machnął ręką Oiol. – Teraz trzeba odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Tych pięciu wypłaszczonych – wskazał kciukiem podłogę – do niczego się już nie przyda. A sneakerzy nie wyniuchali nikogo nowego. Stoimy przed perspektywą Wojen Monadalnych bez choćby jednej wytresowanej monady po naszej stronie.

– Może pan Schatzu naświetli nam sytuację – mruknął Bronstein.

Zapadło milczenie. Wszyscy zagapili się na Ronalda. Ten odchrząknął, przeczesał palcami krótkie włosy.

– No więc tak. Wojny Monadalne. Streszczę podstawowe założenia.

Po czym jął wyliczać:

– W fazie pierwszej Wojen należy oczekiwać bezpośrednich ataków na umysły decydentów. W drugiej -zmagań prowadzonych wyłącznie na płaszczyźnie myślni, pomiędzy monadami ofensywnymi i obronnymi. W trzeciej – ataków na ogniwa pośrednie, to znaczy telepatów-treserów oraz profesjonalnych mantrycznych blockerów; ataków zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Faza czwarta, która charakteryzuje się dynamiczną homeosta-tyką, to ostatni i potencjalnie nieskończony etap zmagań, polegających już nie na próbach uzyskania bezpośredniego wpływu na decyzje przywódców wroga poprzez nasyłanie na nich monad z odpowiednimi psychomemicznymi "bombami" – lecz na odkształcaniu dookolnej myślni i sączeniu z monad psychomemicznych „wirusów". Na owym etapie nie będzie można już odróżnić umysłu zaatakowanego, „zainfekowanego" – od „czystego".

Następnie rozpoczął nowe wyliczanie: – Istnieją trzy możliwe warianty reakcji obronnych, Pierwszy; przeniesienie całości ciężaru decyzji na programy komputerowe. Drugi: wprzągnięcie do procesu decyzyjnego maksymalnie dużej liczby ludzi, czyli ubezpośredniczenie demokracji, a w przypadku działań szybkich, taktycznych, tajnych bądź nie podlegających zwierzchnictwu ogółu – randomizacja wyboru jednostki decyzyjnej z maksymalnie licznego zbioru kandydatów, przy czym każdy taki wybór dotyczyłby konieczności rozwiązania tylko jednego na raz problemu. Trzeci wariant: ukrycie właściwych decydentów i otoczenie ich tożsamości jak najdalej posuniętą tajemnicą – w demokracji jest bardzo mało prawdopodobny. Możliwe są, oczywiście, różnoproporcjonalne kombinacje powyższych rozwiązań. Po rozpętaniu Wojen Monadalnych, już w pierwszej ich fazie, nastąpi kompletne podporządkowanie nie uczestniczących w nich krajów i firm siłom dysponującym monadalnymi armiami. Stanie się to albo poprzez takie wpłynięcie na umysły ich zarządców, iż zaczną podejmować wyłącznie złe decyzje, co rychło doprowadzi je do ekonomicznego upadku i wyprzedaży; albo – w przypadku systemów dyktatorskich bądź silnie zhierarchizowanych – poprzez „skłonienie" owych zarządców do zawarcia odpowiednich umów wasalnych. Ostanie się jedynie owych kilka podmiotów liczących się w Wojnach, bo władających monadami. Po tym właśnie rozpoznamy początek fazy pierwszej: nastąpi szybka konsolidacja kapitałowa. Zwroty wektorów przepływu kapitału wskażą mocarstwa monadalne.

– Jutro o czwartej piętnaście po południu czasu Hanoi – rzekł Bronstein – Kompania Hongkongijska podpisze ze Zjednoczonymi Strefami Ekonomicznymi Azji umowę, na mocy której Strefy za symbolicznego jena sprzedadzą właścicielom Kompanii pakiet kontrolny Dwunastu Spółek. Proszę państwa, Wojny Monadalne się już rozpoczęły. Hunt zapalił kolejnego beznikotynowca. Burza nad Nowym Jorkiem przybierała na sile, pioruny rozszczepiały się na powłokach sterowców, spływając po linach uziemiających. Reklamy płonęły pośród tego mrocznego piekła żywiołów niczym runiczne zaklęcia ścierających się ze sobą na niebosldonie czarnoksiężników.

Myśli kotłowały mu się w głowie gorzej od tych burzowych chmur. Przecież potem nie będzie nikogo obchodzić; czyja de facto to była wina – pozostanie pieczęć klęski i nazwisko Hunta pod spodem. Nie idzie nawet o stan faktyczny Programu, lecz o etykietę, jaka zostanie mu przylepiona, o hałas, z jakim upadnie. A Bronstein – tak, on posiada tę władzę: może spowodować rozwiązanie Zespołu na podstawie analizy dotychczasowych jego wyników, w istocie dalece niezadowalających.

– Pytanie: po co w ogóle to zebranie? – rzucił Hunt. -Co my możemy zrobić bez telepatów na chodzie?

– Przynajmniej zapewnić ochronę – warknął Fortzhauser. – Nasi mantrycy są do dyspozycji. W Waszyngtonie na pewno bardziej się przydadzą.

Oiol skinął głową.

– Szef personelu ułożył się już z dalajlamą, zawsze mieliśmy dobre układy z tybetańską diasporą.

– Dajcie też ochronę tej ochronie – zalecił Hunt.

– Czy mi się wydaje, czy to już by była faza trzecia? -spytała ironicznie uśmiechnięta Vassone. – Piorunem to idzie.

– Bez własnych monad na smyczach możemy się co najwyżej bronić – pokręcił głową Oiol. – Oni tam będą tymczasem kroić między siebie resztę świata, a my – my zamantrujemy się na śmierć.

Bronstein stukał paznokciami o blat, zero zainteresowania w oczach.

– Jest jeszcze Program Wspomaganie. – Hunt strzepnął popiół z papierosa i spojrzał na Bronsteina. – Czytuje pan raporty?

Bronstein skinął głową.

– Więc wie pan, że Krasnowowi udało się z selekcją genu zupełnego telepatii – ciągnął Hunt. – Wszystko jeszcze przed nami, dopiero z estepem zacznie się na naprawdę dużą skalę. To otwiera zupełnie nowy etap. Wydaje mi się, że rozsądnym byłoby zebrać wszystkich tych ekspertów i sporządzić jakiś bardziej sztywny plan postępowania, ustalić priorytety… Zgodzą się państwo, że dotąd nie było w tym względzie pełnej jasności.

– Jest tylko jeden priorytet – oznajmił Bronstein. -Wojny Ekonomiczne. I tylko taki cel waszego Programu: zwycięstwo w nich.

– Zorganizujemy konferencję – rzekł Hunt, starając się, by zabrzmiało to tak, jakby przytakiwał Bronsteinowi. Dobrze pamiętał o złotej zasadzie biurokracji: nie wiesz, co zrobić – zwołaj naradę. – Zorganizujemy konferencję, opracujemy harmonogram. – Ciskał kolejne zaklęcia. – Skoro już zaczęły się Wojny Monadalne, musimy zmienić taktykę. Nie ma mowy o dalszych poszukiwaniach świętego Graala, doktor Vassone mi wybaczy.

Doktor Vassone obserwowała cienie na suficie.

– Świetnie – mruknął Bronstein, wstając. – Zyskaliście odroczenie.

Prosto z tej narady przeszli do „Santuccio" na wcześniejszy lunch: Hunt, Vassone, Schatzu, Oiol.

– Jezu, czy ten Bronstein faktycznie przyleciał tu po wasze głowy? – spytał Ronald, złożywszy swoje zamówienie.

Oiol zaśmiał się.

– Przyzwyczajaj się. Zawsze najpierw szuka się winnych niepowodzenia, jego przyczyn – dopiero potem, jeśli w ogóle.

– Nie jest tak źle – wzruszył ramionami Hunt. Był wyraźnie odprężony, szafował uśmiechem ponad wszelkie wymogi grzeczności. – My jesteśmy jedynymi ekspertami od całego tego monadalnego szajsu, a z Wojnami Monadalnymi na karku nie mogą sobie pozwolić na posłanie nas w odstawkę. Prorokuję wiek złoty, zalew wolnych funduszy.

26
{"b":"89187","o":1}