Литмир - Электронная Библиотека

4. Pająk nocą

Ronald Schatzu zjawił się w Centrali wczesnym rankiem. Po drodze z lotniska zdążył tylko zostawić bagaże w hotelu. Podczas jazdy na najwyższe piętro budynku winda poinformowała go, iż ma się stawić w pokoju numer 12 u pana Anzelma Preslawny'ego. Wyszedłszy na pusty korytarz, przez chwilę śledził wzrokiem numerację pomieszczeń (komputer Centrali najwyraźniej nie dysponował odźwierniczym interfejsem A-V). Korytarz był pusty i cichy.

Stanął przed drzwiami nr 12, odczekał stosowną chwilę, po czym wszedł. Zza zastawionego tekturowymi pudłami biurka zgromił go wzrokiem rzeźbiony blondyn. Schatzu trafił oto na najgorszy z możliwych nastrojów Anzelma.

– To pan jesteś ten mądrala od Wojen Monadalnych? – warknął nań Preslawny. – Dobra, mam tu właśnie coś akurat dla domorosłych geniuszy. Łap się pan za to. Ronald odruchowo chwycił dysk.

– Hej, moment, może by tak wpierw dzień dobry, kawkę, papieroska…

– Nie jesteśmy pod siecią, boją się tu włamań do maszyn notariuszy. Więc wypchaj się pan.

– To co, uprzejmość i dobre wychowanie wiszą już tylko na sieci ubezpieczenia prawnego? – Ronald pozwolił sobie na odrobinę irytacji, tyle, ile wymagała sytuacja.

– A coś pan myślał? – zgasił go Preslawny. – No i co tak sterczy, podeszwy się przykleiły czy co? Nie wiem, co pan sobie wyobrażał – że te parę słów rekomendacji od Bronsteina zrobi z pana taką szychę, że na kolana padniemy na pański widok? Mnie tu pisze – dźgnął palcem gdzieś między pudła – że przydzielili pana do roboty. To nie wycieczka po fabryce czekoladek. Bierz się pan do pracy, bo postaram się, żebyś dostał na wylocie taką opinię, po której zwątpią w pańską DNAM.

Schatzu nie pozostało nic innego, jak podporządkować się Anzelmowym poleceniom. Jego słowa bolały tym bardziej, że poniekąd oddawały faktyczne nastawienie Ronalda, który, otrzymawszy po kilku tygodniach zakulisowych machinacji dostęp do raportów Zespołu i rozwinąwszy odważnie teorię Wojen Monadalnych, był już pewien szybkiej i efektownej kariery. Wystarczająco długo czeka! na oficjalny przydział do Zespołu. Tymczasem tu co? – pomiata nim jakiś nędzny pomagier Hunta!

Przydzielono Schatzu mały, pozbawiony okien pokój na górnym piętrze Centrali. Schatzu wszedł, zamknął za sobą drzwi, usiadł za biurkiem, włączył kompa – i tu go dopadł gniew, na nich i na siebie, a na siebie większy, bo wyszedł we własnych oczach na głupiego żółtodzioba, infantylnego romantyka. Urażona duma, bez wątpienia. Uczucie samo w istocie cokolwiek dziecinne – ale jednak przecież bardzo pożyteczne, silnie motywujące. Psychoanalitycy wytłumaczyli mu to niezwykle dokładnie: buduj na wadach, na ciemnych stronach, chciwości, żądzy dominacji, egoizmie, one cię nie zawiodą. Ale bądź w tym kon-sekwentny i nie bądź hipokrytą.

Wsunął dysk Anzelma do stacji. Kilkanaście zdań, nic więcej. Zamówienie na raport na temat masowych szaleństw, sekt i pochodnych, samobójstw, nawiedzeń, trendów religijnych. Żądane ujęcie holistyczne, synteza i propozycje wyjaśnienia.

I akapit sygnowany przez Anzelma:

To dla N. Hunta. Nie pakować giga danych i listingów bibliografii. Nie sugerować się Programem Kontakt i resztą. Niczym się nie sugerować. Otwarty umyśl, nowe idee i tak dalej; standard. Byty już opracowania na ten temat, dużo opracowań, więc sporo trzeba, by przebić. To nie ma być praca naukowa: Hunt chce coś do poduszki.

Hunt chce coś do poduszki! Hunt chce coś do poduszki! Schatzu mało szlag nie trafił. Pięknie, wprost wspaniale! Co za awans zawrotny! Nadworny bajkopisarz mandaryna! Skurwiele. Nie będzie tu rozwieszał kopii swych dyplomów, nie. Za kogo oni mnie mają? Nie czytali mojego opracowania o Wojnach? Już ja im dam, już ja im pokażę, mózgi im się sfajczą!

I tak sam siebie podładowywał, adrenalinując się wściekłością i samoupokorzeniem – aż przekroczył próg i momentalnie wychłódł, uspokoił się, zrelaksował, jego myśli stały się kryształowo symetryczne i przejrzyste oczyszczone ze wszystkich zwierzęcych emocji.

Zazezował boleśnie i szepnął hasło. Wszczepka uaktywniła się w domyślnym trybie półzaślepu jednozmysłowego, na wzrok.

Większość zaszczepionych, raz ją włączywszy, nie wychodziła już z OVR, choć zazwyczaj chowali wszystkie nadmanifestacje dla uniknięcia dezorientacji, ograniczając się do użytkowego MUI – ale Ronałd postawił sobie za punkt honoru nie dopuszczenie do podobnego uzależnienia.

Preferował klasyczne, bardzo ograniczone wizualizacje. Wszedł w OVR. Menadżer automatycznie załogował go na najbliższym otwartym serwerze, w tym wypadku -piorruńsko szybkim Animo 4 Zespołu.

Oczywiście nie było żadnych Matryc, żadnych Metaversów, Cyberplanów… Co prawda Microsoft próbował wymuszać na użytkownikach masowe podłączenie do swojego Pałacu, z premedytacją tak wąsko specjalizując swój soft ware – jednak kolejne wersje jego systemów padały, każdy od dwakroć większej liczby bugów i pomimo wielkiej ofensywy inżynierów memetycznych firmy, snobistyczny memotrend pogardy dla MSMiazgi nie został przełamany. Nie istniał zatem jeden ogólnoświatowy standard wizualizacji OVR.

Trwała natomiast wojna protokołów. Zwyciężały postlinuxowe CIOT-y, które znajdowały się na najlepszej drodze do osiągnięcia niegdysiejszej pozycji HTTP. Customising In/Out Transfer Protocol – a Ronald korzystał z ostatniej jego mutacji – pozwalał wszczepkom idealnie dostosowywać format MUI do aktualnej przepustowości łącz HFT, wielkości pamięci operacyjnej wszczepki oraz stopnia tłoku na gwieździe/serwerze. Pierwsze Hamaby niewiele potrafiły, toteż większość pracy musiała być wykonywana na serwerach, co mściło się w prawie nierealistycznych wymaganiach względem przepustowości łącz. Podówczas wszakże nie stanowiło to takiego problemu, bo całkowita liczba ludzi zortowirtualizowanych pozostawała niska.

Schatzu znajdował się pośród tych pionierów. Od początku postawił na wszczepkę, wiedział, że to jest przyszłość. Jeszcze na studiach zaciągnął kredyt na serię operacji mikrotrepanacyjnych oraz implantację nanosieci nakorowych stymulantów neuronowych – wciąż go spłacał Z punktu widzenia czysto finansowego był to okropny błąd, bo przez te kilkanaście lat technologia się upowszechniła i założenie wszczepki stało się rutynowym zabiegiem, który dziś nawet nie bardzo by nadszarpnął budżet Schatzu. Lecz Ronald patrzył na to w inny sposób: oto załapał się na ostatni wagon pociągu do nowej ery, a doprawdy niewielu z jego pokolenia nań zdążyło. Wszczepki stanowiły technologiczny wyróżnik społecznego przejścia fazowego, które Schatzu przeczuwał już dekadę wcześniej. Na tym właśnie polegał jego talent: na wizjonerskiej indukcji w skali całej cywilizacji. Dobrze wiedział, że za plecami przezywano go „synem Krasnowa" (dla niektórych brzmiało to omal jak „Syn Sama"), i nawet się nie gniewał. Tekst o Wojnach Monadalnych stanowił jedynie ostatni przykład, wcześniej Ronald „przepowiedział" między innymi polityczne i kulturowe implikacje eskalacji IEW, której aktualnie byli świadkami.

Już go nawet nie dziwiły pozytywne weryfikacje własnych prognoz. Osobiście nabrał z czasem przeświadczenia, iż w proces ich tworzenia zaangażowane są jakieś podpowierzchniowe mechanizmy jego umysłu, których nie był świadom ani on, ani jego psychoanalitycy, ani jego designerzy.

Zupgrade'owana Hamaba Schatzu dysponowała pamięcią pozwalającą na samodzielne utrzymywanie i przeliczanie w czasie rzeczywistym sześciozmysłowego sensorium (słuch-wzrok-dotyk-węch-smak-błędnik). W zwykłym trybie z sieci ładowano więc jedynie przycięte podług CIOT-y: pakiety aktualizacji zmiennych i (z rzadka) pełne pliki środowiskowe. Dzięki temu Schatzu mógł wchodzić gładko w pełny zaślep interaktywny nawet w godzinach szczytu w samym sercu NYC.

Defaultowy MUI Ronalda był całkowicie przezroczysty. Makra podczepione miał pod mięśnie oczne. Schatzu zazezował w lewy górny róg swego gabinetu. Z sufitu rozwinęła się i zesztywniała płachta ledjedwabiu (OVR only), na tym ekranie ruszył emulator starożytnego oesu 2D.

Wywarkując w OVR krótkie komendy (menadżer, niczym dobry wiktoriański kamerdyner, po tylu latach rozpoznawał już kaprysy swego pana z lekkiego drgnięcia jego mięśni mimicznych), zapuścił swą przeszukiwarkę, ustawioną podług nieostrego kodu tematycznego, po czym sortował znalezione pliki według daty i wybrał jeden z najświeższych. Był to sporządzony przez LAPD w standardowym dla policji, agend i instytucji rządowych trybie A-V, zapis z „miejsca zbrodni".

Pomieszczenia objęte dwuzmysłowym konstruktem zostały zeskanowane na tyle dokładnie, by dopuścić pewną dowolność w sposobie odtwarzania danych: Schatzu mógł swobodnie przemieszczać się po mieszkaniu, poruszać przedmioty, otwierać meble, kucać i podskakiwać. Takie skany od kilkunastu miesięcy stanowiły dopuszczalne przez sądy dowody rzeczowe, policja wynajmowała do ich sporządzania specjalistyczne firmy.

– Pomoc – mruknął Schatzu, kilkrakrotnie przeszedłszy się po pokoju tam i z powrotem.

Na łóżku pod holoplakatem DeVonne'a zmaterializowało się półnagie ciało dziewczyny.

Ze ściany wyszedł Humphrey Bogart. Dotknął palcami ronda kapelusza, wyjął z kieszeni płaszcza papierosy, zapalił, zaciągnął się.

– Kevorkianka chemiczna na bazie barbituranów – powiedział. – Ona została znaleziona przez swego byłego chłopaka. Nie zostawiła listu, ale jest coś w rodzaju pamiętnika. Potwierdzone wieloletnie kontakty ze Zbawicielami Świata. AT amp;T dostarczyła jej billing, w ostatnim miesiącu blisko dziesięć godzin z psychoanalitykami on-line. Medykator odmówił nam wglądu w ich save'y. Sekcja niczego nowego nie wykazała. Przesłuchania Zbawicieli poprzez ich jurydykatora – w toku. Aktualna hipoteza: samobójstwo po załamaniu nerwowym na tle religijnym. Pytania? Dane osobowe?

– Wejdź pod spód.

Bogart uśmiechnął się i zniknął, ale dym z papierosa pozostał: aplikacja wciąż działała.

Schatzu usadowił się wygodniej w fotelu i podszedł do ciała samobójczyni. Odebranie sobie życia nie powinno być tak łatwe, pomyślał. Dziewięćdziesiąt procent tych, którzy decydują się odejść na zawsze w krainę ekstatycznych snów przez połknięcie tabletek o gwarantowanym przez specjalistów działaniu – zaniechałoby, gdyby przyszło im wieszać się na kablu, skakać z mostu czy dachu wysokościowca albo ordynarnie podrzynać sobie żyły. Uestetycznienie i uprzyjemnienie aktu samobójstwa poważnie obniżyło próg koniecznej dla jego popełnienia determinacji, dziś wystarczy byle kłótnia z szefem, chwilowa depresja. Cóż się dziwić, że zabijają się ludzie, którym po prostu wyprano mózgi. Zbawiciele Świata… To przynajmniej jest jakiś powód.

15
{"b":"89187","o":1}