Литмир - Электронная Библиотека

Po śmierci była bardzo piękna, piękna owym asymetrycznym pięknem epoki indywidualnej rzeźby genetycznej. Dotknął jej policzka. Oczywiście nic nie poczuł, palce przeszły jak przez mgłę (A-V: dźwięk i obraz). Leżała z dłońmi wplątanymi w gęste, kruczoczarne włosy, ręce miała ułożone na wysokości głowy. Kolczyk w lewym sutku. Przyjrzał się – nic oryginalnego: wąż połykający swój ogon.

– Pamiętnik – rzekł Schatzu.

Dym papierosowy ułożył się w klin, który wskazywał pod szafkę z książkami. Ronald pochylił się i „podniósł" brulion. Został on zeskanowany bardzo dokładnie, można było przewracać poszczególne strony. Znalazł ostatnie zapisy. Głównie wiersze, statystyki dnia codziennego bardzo mało.

Co prawda do owego syntetyzującego raportu dla Hunta niewiele mu się to wszystko przyda (jeśli w ogóle), ale Schatzu zawsze wychodził od szczegółu, zaczynał w skali mikro. Stąd ta wirtualna wizyta u świeżej ofiary trendu, który miał zdiagnozować. Muszę poczuć smak, zwykł mawiać. Jakie posiadałby prawo do projektowania jachtów nie odbywszy nigdy ani jednego rejsu?

Taka metoda dogłębnego Einsichtu bywała bardzo wyczerpująca, czasochłonna i czasami prowadziła na manowce – niemniej dawała Ronaldowi bezcenne poczucie uczestnictwa, internalizacji trendu, co było konieczne, by podświadomość Schatzu w ogóle ruszyła z miejsca.

Przeskoczył od razu do ostatniej zapisanej kartki pamiętnika. Charakter pisma dziewczyny był dobrze wyrobiony, kształt liter i styl wiązania linii przywodziły na myśl dziewiętnastowieczną kaligrafię, doprawdy rzadkość w epoce dyktafonicznych edytorów tekstu. Musiała być spokojna, gdy to pisała. To nawet nie wiecznopis, to pióro. Taki piękny charakter.

kuglarz idei

agent terenowy transcendencji

komiwojażer zbawienia

domokrążca absolutu

zawsze duży ruch w interesie

Apokalipsa jutro

Pieniądze dzisiaj

szaleńcy za premią za szkodliwe warunki pracy

teodycea po godzinach

na kolana dziecko

ukorz się

ja wiem

wiem wszystko

mnie ufaj

mnie wierz

ja ci nie skłamię

oto jest Prawda

oto jest Fałsz

aż bije po oczach

ostra i prosta linia podziału

pomyłki wykluczone

w razie reklamacji zwrot duszy gwarantowany

ale

po odejściu od

po odejściu z

po odejściu w

– reklamacji nie uwzględnia się

tak dziecko

wszyscy musimy odejść spójrz mi w oczy masz trzymaj ten ostatni nabój dla ciebie dobrze mierz celnie się módl jestem z tobą kocham cię

W identycznym nastroju co Ronalda, przywitał Anzelm Hunta.

– Co ci tak mordę pogięło? Znowuś palnął jakąś głupotę?

– Ech – stęknął Anzelm. – Zsyłają mnie do Hacjendy. – Co?

– Jutro lecę.

– Skąd to przyszło?

– Nawet nie pytaj, to robota pułkownika, czujęprzez skórę.

– Gdzie on?

– A u siebie.

Pułkownik Fortzhauser właśnie rozmawiał przez telefon. W cywilnych ciuchach wyglądał na gliniarza z dzielnicy gangów, albo i jeszcze gorzej. Był rówieśnikiem Hunta, lecz nie miał tak dobrze wyrzeźbionego DNA i na jego twarzy już pojawiały się pierwsze zmarszczki. Rozmawiając przez telefon, szeptał i zasłaniał usta dłonią z sygnetem.

– Co to za numer z Preslawnym?

Fortzhauser, zakończywszy rozmowę, milczał jeszcze przez chwilę, po czym wzruszył ramionami (jeden z nielicznych europejskich memogestów z powodzeniem przekopiowanych do amerykańskiej kulturosfery).

– Nie sądzi pan, że Preslawny przyda się bardziej w Hacjendzie? – mruknął.

– Kto tu jest szefem?

– Pan nie jest pewien?

– Czy to jest zemsta?

– Za co?

– Musi pan wciąż odpowiadać pytaniem na pytanie?

– Bo co?

Hunt wyszedł trzaskając drzwiami.

Anzelm Preslawny kończył się pakować. Opróżniał szuflady biurka do dwóch plastikowych pudeł. Śpiewał przy tym arię z „Pajaców". O dziwo, nie fałszował.

– Chcesz? Będę się odwoływał – zaproponował Hunt.

– Do kogo?

– Dobre pytanie.

– Wiem, że to dobre pytanie. Ty mi daj dobrą odpowiedź.

Dobre pytanie, bo nikt nie zna na nie odpowiedzi.

Prawda? Wiele bym dał, żeby się wreszcie dowiedzieć, pod kim właściwie my wisimy.

Istotnie, nawet sam Hunt, choć nominalny dyrektor programu, nie wiedział, komu dokładnie podlega i jakie jest jego miejsce w strukturze władzy (bo jakieś było, wszystko posiada w niej swoje miejsce). Budżet Zespołu pochodził – póki co – po części z czarnych kont Defense Intelligence Agency, po części z delikatnych przesunięć w budżecie Hacjendy, głównie jednak – z jednorazowego grantu Korpusu Obrony Ekonomicznej (co poniekąd tłumaczyło hardość Fortzhausera). Statutowo, podobnie jak Hacjenda, Zespół stanowił agendę DARPA. Sprawozdania z prac Zespołu szły podług rozdzielnika stopnia poufności, wizytacji dokonywali tu głównie waszyngtońscy urzędnicy drugiej linii. Własną nominację zawdzięczał przecież Hunt jeno kilku długom wdzięczności u wysokich biurokratów. Nicholas był jednak przyzwyczajony: nigdy, przez całą swoją karierę, nie oczekiwał i nie zetknął się z sytuacjami, zadaniami i podległościami całkowicie jednoznacznymi.

Teraz więc doskonale potrafił sobie wyobrazić mechanizm Anzelrnowego przeniesienia. Hunt wyjął był Anzelma Asfeldowi z Biura Analiz Pentagonu, wziął go na zasadzie tymczasowego oddelegowania, tak jak większość pracowników Zespołu. Zresztą Anzelm miał liczne znajomości także w Moście, gdzie pracował jeszcze wcześniej. Od z górą dwudziestu lat konsultował i opiniował liczne projekty rządowe i chociaż nie osiągnął wysokiej pozycji, to znał w tym interesie prawie każdego i nieraz okazywał się dla Hunta bardzo pomocny (znali się od początku kariery Nicholasa).

Oficjalnie jednak Preslawny wciąż zatrudniony był w Pentagonie, a pułkownik miał tam bez wątpienia wielu dobrych znajomych. Toteż nietrudno się domyśleć, jak cała sprawa przebiegała. Ktoś z wierchuszki EDC rozpoznaje rękę Hunta w kontrofensywie przeciwko McManamarze et consortes i okazuje niezadowolenie. Fortzhauser, podbuzowany jeszcze śmiercią swoich ludzi w Montanie, orientuje się doskonale, że to Anzelm stanowi tu dla Nicholasa największą podporę – co więc robi? Dzwoni do starych kumpli i prosi o przysługę. W ten właśnie sposób to działa.

A właściwie dlaczego Hunt tak nalegał na kolejne potwierdzenia, na co mu była ta cała Montana i Madame Florence? Ponieważ – Nicholas pokiwał nad sobą głową -tak naprawdę nadal nie wierzył w modele doktor Vassone, w każdym razie nie do końca.

Kogo sugerujesz do nadzoru nad piątką? – z wysiłkiem złamał przedłużającą się ciszę. Preslawny podniósł wzrok na Hunta. – Pawlucka. Może Wallberga.

– A co on tam teraz robi?

Anzelm kopnął pedał, szyby okienne powlekły się nocą, z niej wynurzyło się wnętrze Labu 13 i Numer 5 zagapiony w niewidoczny ekran, z którego padało nań światło o zmieniającym się natężeniu i barwie.

– „Przeciera łącza" – skonstatował Nicholas.

– Aha.

– Słuchaj, urządziłbym jakiś wieczór pożegnalny, ale…

– Tak?

– Mhm, mam dzisiaj bliskie spotkanie trzeciego stopnia.

– Kiedy to?

– Wieczorem. Cholera, to już tylko sześć godzin.

– Powodzenia.

– I nawzajem.

Była w błękitnej sukni o głębokim dekolcie i niewidocznych ramiączkach z nici szklanych. Krótkie włosy nie kryły pary kryształowych kolczyków, jednego telefonicznego, drugiego z logo jej jurydykatora. Na ramionach szary szal jak śnięta mgła.

Podała Huntowi dłoń do pocałunku. W NEti było to bardzo niebezpieczne, lecz gestem i miną dała kamerom ubezpieczenia prawnego restauracji wyraźnie do zrozumienia, iż to ona jest stroną inicjującą, a Hunt odczekał stosowne dwie sekundy i ucałował dłoń z szerokim uśmiechem, by zobaczyły, że nie odczuł urazy. Usiedli przy stoliku w sali mieszanej. Zaroili się kelnerzy. Nicholas i Marina oddzielnie złożyli zamówienia. Kelner czytnikiem zdalnego operatora kasy dotknął grzbietów ich prawych dłoni.

– Dziesięć minut – rzekł.

Pojawiły się przystawki. Starszy, nierzeźbiony kelner popisał się sztuką ręcznego zapalania świec autentycznymi zapałkami.

– To parafina – wskazał Hunt.

– „De Aunche".

– Taak. Wie pani, właściwie łączą nas stosunki służbowe…

– Złożyłam zaprzysiężone oświadczenie.

– Dziękuję – skinął głową Nicholas i odprężył się, bo każde ich słowo wyłapywały tu mikrofony ubezpieczenia i już samo stwierdzenie o złożeniu oświadczenia stanowiło oświadczenie.

Kwartet smyczkowy z drugiego końca sali zaczął jakąś nieco żywszą melodię. Vassone uśmiechnęła się do swych myśli, pomasowała lewy nadgarstek, przechyliła głowę na bok – to odmłodziło ją o dwadzieścia lat.

Gdy wygląd zewnętrzny, fizyczność ciała nie określają już wieku człowieka wystarczająco precyzyjnie – lub w ogóle – na wadze zyskują cechy drugorzędne: sposób poruszania się, żywość gestów, mimika, styl wysławiania się.

– Uwierzyłaby pani, że ja niemal równocześnie posłałem do niej moją swatkę? Wyprzedziła mnie pani o kilka godzin. Kiedy złożyła pani zlecenie?

– Jeszcze ze szpitala w Bostonie.

– O?

– Może to nie ja – uśmiechnęła się Marina – może to ta dziewczyna z monady czwartego.

– Lub sam czwarty – odpowiedział uśmiechem Hunt. Zaśmiali się uprzejmie.

– Widzę, że plastycy wykonali dobrą robotę.

– To na razie jedynie laskóra symbiotyczna.

– A nie znać.

– Bo i kosztowała niemało.

– Jest pani chyba jedynym znanym mi naukowcem bogatym z domu.

– Tak dużo ich pan zna?

– Spotykam. Wie pani, sądziłem, że to właśnie chęć wybicia się, poprawienia statusu daje wam ten drive do wieloletniego ślęczenia nad komputerami, rozpychania sobie głów trującymi słowami, grzebania w nudnych detalach…

– Nie wierzy pan w tak zwane zamiłowanie?

– Czy to Krasnow ma stanowić jego przykład?

Znowu się zaśmiali.

Na horyzoncie pojawił się kelner z wózkiem zastawionym ich zamówieniami. Hunt wskazał go wzrokiem. Vassone zerknęła, uniosła brwi, pociągnęła mały łyk wina.

– Głód – mruknęła – to jeden z trzech wielkich bogów ludzkości.

16
{"b":"89187","o":1}