Литмир - Электронная Библиотека

– Głód to jeden z trzech wielkich bogów ludzkości -rzekła tak Huntowi owego dnia ich pierwszego spotkania, gdy Nicholas poczęstował ją krupsami.

– A jacy są dwaj pozostali? – zagadnął.

– Zawiść i Lenistwo.

Wyjął te krupsy ze swego biurka, by mieć czas pozbierać jakoś myśli. Dochodzący z sąsiednich pomieszczeń szum superkomputerów stanowił irytujące tło dla wszystkich ich słów, wypowiedzianych i niewypowiedzianych. Tam mielą się informacje o ludzkości, tam trwa nieustająca medytacja mechanicznych kabalistów genetycznego przeznaczenia Homo sapiens.

Vassone założyła nogę na nogę – sztuczny jedwab spłynął mokrymi falami czerni, z rozcięcia wynurzyła się opalona kostka i łydka – na kolanie oparła pudełeczko z krupsami i zaczęła je wybierać dwoma palcami, jednostajnym ruchem entomologa długą pensetą wyławiającego z kolekcji żuki i motyle. Następnie rozgryzała jeż cichym chrzęstem i połykała.

– Więc o co chodzi z tymi telepatami?

– Ach, telepaci. Wciąż czysta fantastyka, gdy wymawia pan to słowo, nieprawdaż? Ja też musiałam się przyzwyczajać, długo. Ale skoro już zaakceptuje pan tę ideę, przyjmie ich istnienie jako fakt…

– To co wtedy?

– Wtedy otwierają się wrota do nowego świata. Musiałam odrzucić wszystkie te najprostsze skojarzenia, aprioryczne założenia włożone mi w umysł przez kulturosferę, w której się wychowałam, a zgodzi się pan, iż telepata ma swoje miejsce w bestiariuszu popkultury naszego wieku.

Trzeba myśleć samodzielnie. Od podstaw. Wychodzimy od jednej rzeczy, którą uznaliśmy za niepodważalnie dowiedzioną, reszta w gruzy.

– Coś jakby Kartezjusz. Usiadł sobie w zajeździe przy kominku…

– No, bez przesady. Ale rygory podobne.

– On w ramach tych swoich rygorów doszedł do dowodu na istnienie Boga – uśmiechnął się Hunt.

Vassone przez chwilę tylko chrupała krupsy.

– Może po kolei – rzekła sucho. – Telepatia. W jaki sposób? Bez wątpienia zachodzi bezpośredni przepływ informacji z umysłu do umysłu, z pominięciem wszelkich zwyczajnych zmysłów. Próbowałam różnych filtrów. Nic nie izoluje. Zatem w grę wchodzić tu musi jakiś inny, nowy nośnik, dotąd nie rozpoznany, nie reagujący z niczym prócz umysłu właśnie. Tymczasowo, dla uproszczenia modelu i sprotezowania wyobraźni, nazwę ten ocean psychomemów myślnią, odsyłając krótką analogią do eteru.

– Wie pani, jak on skończył.

– Eter? Tak. Ale wszak mówię o modelu. Nie wyciągnę od razu z kapelusza drugiej fizyki kwantowej. Trzeba iść kolejnymi aproksymacjami. I tak… zaburzenia myślni, wywoływane przez pracę mózgu, idą falami o natężeniu malejącym z odległością. Mierzyłam je przez wielokrotnie powtarzane testy z mym pacjentem jako „odbiornikiem". Minimalną porcję informacji niesionej przez falę myślni nazwałam psychomemem. Każdy zanurzony w myślni mózg sieje naokoło psychomemami, które telepaci, chcąc nie chcąc, przyjmują i włączają do własnych umysłów – i to właśnie nazywamy telepatią. Tu, jak pan już zapewne zauważył, pojawia się wielce znaczące rozróżnienie pomiędzy mózgiem a umysłem. Mózg tworzy z kompleksów wyładowań neuronalnych strukturę umysłu, a ten – chociaż proszę mnie nie pytać, jak – odbija się w myślni analogami psychomemicznymi. Proces ten zachodzi także w odwrotną stronę, to znaczy myślnią – jej zakłócenia: psychomemy – oddziałuje na mózg jako obiekt fizyczny, wywołując mierzalne odpowiednią aparaturą reakcje na powierzchni jego kory.

– Trochę mi to wygląda na mnożenie bytów ponad konieczność. Na domiar złego problem psychofizyczny… Może szyszynka, co?

– Bo pan wciąż nie wierzy w telepatię! Proszę to przyjąć jako fakt. Wówczas musimy szukać wytłumaczeń. I wtedy żaden z wymienionych elementów modelu nie jest niekonieczny.

– Bo ja wiem… No nic, proszę mówić dalej.

– Zna pan teorię opisującą działanie mózgu w kategoriach darwinowskiego doboru naturalnego? Minikompleksy impulsów neuronowych konkurują ze sobą w walce o przewagę liczebną, mnożąc się i mutując dla najlepszej „przystawalności" do sytuacji, aż któraś wersja przytłoczy pozostałe – i wtedy w pana głowie zwycięża dana myśl, decyduje się pan zrobić to a to, lub rozpoznaje pan ujrzany przedmiot, zasłyszaną melodię. Albowiem każdy taki samozorganizowany zespół impulsów „reprezentuje" jakąś myśl, wspomnienie, uczucie, w każdym razie ich ułamek; a jest ich miliony i miliony. Czy naprawdę muszę to panu tłumaczyć? To są podstawy inżynierii memetycznej. Chyba był pan na jakichś kursach?

– Owszem. – Specjalistów od manipulacji memetycznej zatrudniały tysiącami agencje reklamowe, werbowały ich na stanowiska ekspertów od public relations wszystkie firmy i instytucje, otaczali się nimi politycy, kolobbyści, wykorzystywał przemysł rozrywkowy, nawet przywódcy religijni nie lekceważyli ich analiz. Wciąż mało kto nazwałby memetykę nauką bardziej ścisłą od chociażby teorii marketingu – co wszakże nie przeszkadzało decydentom opierać się na niej i stosować do jej wskazań. Widocznie w praktyce okazywała się skuteczna, a w każdym razie za taką ją uważano.

W istocie Hunt w swym Prawdziwym Życiu kilkakrotnie uczestniczył w szkoleniach z zakresu memetyki defensywnej, przeznaczonych dla menadżerów wysokiego szczebla, na których to szkoleniach uczono ich dostrzegać trendy indukowane przez wrogich inżynierów memetycznych i bronić się przed narzucanymi strukturami skojarzeniowymi. Nazywało się to Kursami Asertywności Nieświadomej (memetyka szła bardziej od Junga niż od Freuda). Nie było to bynajmniej takie proste. Jedyną gwarancję niepodległości myśli dawałoby całkowite odcięcie człowieka od kulturosfery, lecz podobna cerebryzacja upośledziłaby go tragicznie, szybko czyniąc zeń obcego w obcym kraju. Wszelako z drugiej strony – swobodne zanurzenie się w tym oceanie prowadzi nieuchronnie do ciężkiej infekcji memetycznej. Trenerzy Asertywności Nieświadomej uczyli więc, jak skonstruować i „założyć" sobie na umysł swoisty filtr, który potem już bez udziału świadomości rozpoznawałby i odrzucał agresywne niemy, nie pozwalając zakorzenić się w pamięci i odruchach popularnym trendom. Menadżerowie między sobą nazywali te zajęcia „ćwiczeniami w snobizmie". Istniały też kursy dla zaawansowanych, gdzie szkolono menadżerów w bardziej skomplikowanych mnemotechnikach, wyrafinowanych sposobach organizacji i zarządzania pamięcią, w budowie greckich Pałaców Umysłu, shackerowych makrodefinicji skojarzeniowych i tym podobnych rzeczy; Hunt wszelako nie czuł się na siłach.

Notabene na takim właśnie podstawowym kursie usłyszał Nicholas ową anegdotę o memetyce – że niby jedynym, a samozwrotnym dowodem na prawdziwość teorii memetycznych jest wyindukowanie przez ich propagatorów powszechnego przekonania, iż są to teorie naukowe.

– Owszem, byłem i nie musi mi pani tego tłumaczyć.

– No więc proszę uznać psychomemy po prostu za analogi wirusów memetycznych na poziomie myślni. -Potrząsnęła pudełeczkiem, zajrzała: puste. Odłożyła na biurko. – Wszakże to „po prostu" jest tu bardzo mylące. Różnica jest fundamentalna. Otóż psychomemy istnieją także poza mózgiem – umysłem – człowieka. Wynika to bezpośrednio z definicji telepatii. Nastąpiło zatem złamanie owej formuły Kartezjusza, którego już pan tu przywoływał. Myśl istnieje niezależnie od myślącego. Myśl może „myśleć się", nawet gdy nie ma nikogo, kto by ją myślał. „Myślę, choć mnie nie ma".

– Tak, ale świadomość…

– Powoli, powoli. Na razie mamy w modelu miliardy psychomemów egzystujących w oceanie myślni w oderwaniu od mózgów biologicznych. Jeśli traktujemy psychomemy jako odbicie fizycznych procesów zachodzących w mózgach, musimy i do nich zastosować teorię doboru naturalnego. Stąd wyłania się idea paralemej ewolucji na płaszczyźnie myślni, gdzie psychomemy stanowią podstawę swoistego kodu dziedziczności. Ewolucji diametralnie różnej od tych wewnątrzkulturowych i wewnątrzumysłowych umownych procesów postulowanych przez klasyczną me-metykę i wykorzystywanych w kampaniach reklamowych przez jej inżynierów.

Dla zilustrowania potrząsnęła poziomo prawą dłonią z odgiętym kciukiem: ostatni popularny memogest Coca-Coli. Huntowi wydał się jakoś nieprzyzwoity w jej wykonaniu, był wycelowany głównie w nierzeźbioną młodzież out of NEti.

– Pierwotnie mielibyśmy sytuację podobną do praoceanicznej zupy nieorganicznych związków z Ziemi sprzed miliardów lat – podjęła. – Psychomemy posiadają jednak pewną przewagę nad DNA. Po pierwsze, tempo ich mutacji i zmian pokoleniowych jest co najmniej o kilka rzędów wielkości większe od biologicznych, co łatwo sam pan może sprawdzić krótką introspekcją. Po drugie zaś, już na starcie psychomemy miały znaczne fory w samoorganiza-cyjnym wyścigu, ponieważ mózgi od razu wydalały je w postaci silnie powiązanych, skomplikowanych struktur – telepata odbiera wszak całe obrazy, ciągi myślowe, konstrukty wrażeń i uczuć, nie zaś chaotyczną nawałnicę drobnych impulsów nakorowych.

– Już chyba widzę, do czego pani zmierza… Powinien pan. – Błysnęła krótkim, wąskim uśmiechem, potem zaraz odwróciła wzrok. – Tam, w myślni, istnieje życie, istnieje świadomość. Musimy przynajmniej spróbować się porozumieć.

– …z tego względu rozróżniamy wśród monad trzy podstawowe kategorie. Przez analogię do organizmów biologicznych nazywamy je: monadami roślinnymi, monadami zwierzęcymi oraz neuromonadami. Neuromonady są właśnie tym, z czym usiłujemy się skontaktować: to homeostatyczne, długotrwałe zaburzenia myślni o takim stopniu komplikacji i samoorganizacji, iż posiadają świadomość swego istnienia w ortodoksyjnym rozumieniu tego słowa. Bo wszak także o zwierzęcej monadzie rzec można, iż myśli, skoro myśli są jej „kośćmi", „krwią" i „mięśniami". Monady: roślinną i zwierzęcą definiujemy przez opozycję do neuromonady – jako te, które świadomości nie posiadają, przy czym roślinne są monadami stacjonarnymi. Proszę nie ulegać pochopnym skojarzeniom co do owych nazw: w żadnym razie nie chodzi tu o to, skąd pochodzą psychomemy danej monady, to znaczy: od człowieka czy od zwierzęcia. Zazwyczaj jest to bowiem dosyć dokładnie przemieszane, jedynie w większych metropoliach natrafić można na monady pod tym względem „czyste". Na terenach wiejskich natomiast, w dziczy bezludnej…

17
{"b":"89187","o":1}