Литмир - Электронная Библиотека

Czarny słuchał i patrzył. Wraz z miękkim, kobiecym głosem, odbijającym się od ścian habitatu, atakowały go z nadłóżkowego ekranu obrazy, zazwyczaj komputerowe symulacje, w schematyczny sposób starające się przedstawić omawiane procesy. Psychomemy były tu zielonkawymi amebami pływającymi w przezroczystym różu myślni, łączącymi się w większe skupiska, mnożącymi się przez interferencję i walczącymi o „pokarm" złożony z pojedynczych seledynowych drobin, owego planktonu myślni. Mózgi ludzi i zwierząt ukazano w postaci małych słońc, emitujących nieustannie promieniowanie psychomemiczne. Barwa owych gwiazd zmieniała się w zależności od fazy aktywności posiadacza odwzorowywanego mózgu i wykonywanych przezeń czynności – na przykład podczas głębokiej medytacji, połączonej z powtarzaniem mantry! „światło" umysłu stawało się w wysokim stopniu monochromatyczne. Z kolei monady jawiły siew symulacji jako jasnozielone – aż po żółć i pomarańcz – chmury, powodujące w swym bezpośrednim otoczeniu fraktalowe odkształcenia delikatnego różu myślni.

Sekwencje następowały po sobie w rytm nie zwalniającego ani na moment komentarza.

„Opętanie" przez „ducha": monada zachodzi na słońce, wpycha weń macki, słońce zmienia kolor, zmienia widmo emisyjne, monada puchnie.

„Nawiedzone" miejsce: przestrzeń wypełniona jednostajną zielenią przerażenia.

Empatia: miejscowe zazielenienie powierzchni gwiazdy umysłu.

Telepatia: gwiazda zielona jak niedojrzałe jabłko.

Modele modeli modeli, myślał zdegustowany Czarny. Co za mądrość dietetyczna, dwie kalorie prawdy na kilogram słów.

– …że dotychczasowe próby nie dały rezultatu. Przestrzeń kosmiczna wydaje się do tego celu idealna z uwagi na brak jakichkolwiek zanieczyszczeń myślni. Rychło się pan przekona, jak bardzo w tych warunkach wzrosła „czułość" pańskiego mózgu. To tak samo, jak ze wzrokiem, gdy zniknie powietrze, które rozprasza emisję i przesłania obiekt kondensowanymi zawiesinami. Zasadniczo interesują nas neuromonady. Niewątpliwie jednak będzie pan miał również styczność z monadami animalnymi, proszę im wszakże nie poświęcać wiele uwagi, nad ich wykorzystaniem pracujemy na Ziemi z pomocą osób o mniejszych, nie tak rzadkich uzdolnieniach. Trwają zresztą również prace nad ścisłym, bezpiecznym wyodrębnieniem całości genów odpowiedzialnych za telepatię i zaprojektowaniem…

U Hunta w mieszkaniu. Światła zapalone. Pracują wszystkie kamery i mikrofony sieci ubezpieczenia. Pornografia to kąt widzenia.

– Patrz mi w oczy – prosił. – Patrz mi w oczy. Nie. Albo powieki zaciśnięte, albo wzrok odwrócony, gdzieś do góry, na sufit, na ścianę. Nawet gdy wcześniej wygłaszali formułki przyzwolenia NEti, spoglądała w bok, skupiona nie na słowach i nie na nim, lecz odpinanych równocześnie kolczykach.

Oboje, rzecz jasna, byli sterylni; i taki też był ich seks. Nawet jeśli radość i przyjemność – to ukryte, stonowane, trzymane na wodzy. Bardzo mało słów. Czasami monosylabiczne popędzenia lub prośby o zwolnienie. Gdy ssał jej piersi czy gryzł srom, mruczała nisko, nie otwierając ust, z głębi gardła, w rytmie oddechu. W pocałunkach byli bardzo ostrożni: zetknięcie języków intymniejsze niż członek w pochwie. Długo nie mogła dojść, powstrzymywał się, mając w pamięci, że to ich pierwszy raz, i kiedy w końcu dyskretnie zaszczytowała, był nazbyt zmęczony na cokolwiek więcej. Uśmiechnął się do niej, by dać znać, że nie ma złe. Choć przecież miał.

Wstała i, nie oglądając się, wyszła na balkon. Szła powoli, niepewnie. Oparłszy się wyprostowanymi rękoma o balustradę, pochylona, oddychała głęboko, głośno łykając hausty nocnego powietrza. Pot ściekał po jej plecach wzdłuż kręgosłupa.

Hunt podszedł do stolika i podniósł do ucha swój kolczyk, by sprawdzić, czy nikt nie telefonował; ale nie. Wypił szklankę soku i również wyszedł na balkon.

Ciężarne kaszaloty sterowców świeciły ponad miastem swym wewnętrznym, zimnym światłem, zapełniając niebo płonącymi runami reklam. Taka wszak była ich pierwotna funkcja, podpoziomy mieszkalne i cała reszta to po prostu wykorzystanie sytuacji, dodatkowa okazja na wyciągnięcie forsy. Ekonomia wykreśla wektory rozwoju: najpierw były to holograficzne malunki naniebne, lecz sterówce o powłokach z nanopłótna okazały się na dłuższą metę znacznie tańsze dla określonego rodzaju reklam. Ekonomia określa również estetykę krajobrazu: współczesne reklamy były w większości znacznie mniej agresywne, bardziej spokojne, stonowane niż reklamy zeszłowieczne, jako że celowano je w ludzi starszych, tu bowiem przesunął się dzwon konsumpcji.

Oczywiście sieć NEti sięgała również na balkon. Przyzwolenie, według obowiązującej interpretacji ustawy o gwałtach małżeńskich, obejmowało czas jedynie do „pierwszej zasygnalizowanej przez wszystkie zaangażowane strony przerwy w stosunku" – stanął więc metr od Mariny i zatrzymał w pół ruchu swą rękę, która już sięgała do jej policzka.

– Chce pani soku? – spytał zamiast tego. I dodał: -Mam parę monokimon.

– Tak.

Przyniósł zatem i to, i to. Kimono, idealnie czarne, wykonane było z pojedynczych nici semifulerenowych. Było tak lekkie, że Hunt w ogóle go nie czuł w ręce. Vassone założyła je, nie zawiązując. Uderzenia strumieni fotonów i ruchy powietrza nieustannie gięły na jej ciele monotkaninę w miękkie rzeźby ciemności.

Na balkonie stały trzy fotele z wikliny. Marina usiadła na tym w kącie. Odruchowo założyła nogę na nogę, na kolanie postawiła nie do końca opróżnioną szklankę. Hunt bał się, że szklanka zaraz spadnie – wystarczyłby jeden nagły skurcz mięśni uda – lecz do samego końca sok w niej nawet się nie zabełtał.

Po bocznej ścianie balkonu wędrował czarny pajączek.

– Pająk widziany nocą – zanucił – to miłość.

– Miłość? Takie małe brzydkie? Uśmiechnął się krzywo.

– Ma pani bardzo piękne piersi.

– Dziękuję w imieniu moich rzeźbiarzy. Źle. Spróbować inaczej.

– Widzi pani ten z Pepsi-Colą? – wskazał w górę. -Tam mieszka moja siostrzyczka.

– Ach, prawda, ta od senatora.

– Właśnie.

– Szpanerstwo z tymi skyhouse'ami.

– Myśli pani?

– Czytał pan przecież raporty o zagrożeniu terrorystycznym. To są dla nich cele wręcz wymarzone.

– No, istnieją różne zabezpieczenia…

– Akurat. Kilka silnych głowic w rakietach ziemia-powietrze. Nawet N-technologia nie zdzierży. Zresztą fale uderzeniowe ich załatwią.

– Wie pani, kilka silnych głowic to zmiecie każdy budynek w tym mieście.

– Też prawda.

– Pani się na tym zna? – Na czym?

– Sterowcach. Nano. Materiałach wybuchowych.

– Niby czemu? Nie moja dziedzina. Dlaczego od ludzi z tytułami naukowymi oczekuje się, iż dysponują równie wielką wiedzą w każdej dziedzinie? Mój syn wie o ekonomii dziesięć razy więcej ode mnie.

– A co on studiuje?

– Jeszcze nie studiuje.

– Taa, teraz wszystko rozciągnięte w czasie, szkoły pierwsze, szkoły drugie, szkoły trzecie, studia i kursy podyplomowe, w życie dorosłe wchodzisz nie wcześniej jak po trzydziestce.

– Cywilizacja, drogi panie, cywilizacja. Wszyscy się specjalizujemy.

– Ale tu nie chodzi o bezradność ani niedojrzałość. Z setka spółek na nowojorskiej – to są spółki kontrolowane przez nastoletnich rekinów finansjery. A w niektórych stanach sprzedaje się inkuby czternastolatkom.

– Mój syn ma siedemnaście lat.

– Przepraszam. Nie o to mi chodziło.

– Nie ma za co. Wiem.

– O czym to mówiliśmy?

– O ludziach z tytułami naukowymi.

– Prawda. Krasnow… Ale nie. Chciałem spytać o panią. W „De Aunche" nie odpowiedziała mi pani. Skoro to nie jest owa charakterystyczna dla ubogich imigrantów dzika determinacja w dążeniu do wybicia się – to co? Tylko proszę mi nie mówić, że spłycam: osiemdziesiąt procent doktorantów na naszych uczelniach to są w pierwszym lub drugim pokoleniu przesiedleńcy z południa. Więc jak właściwie wygląda takie prawdziwe „zamiłowanie"? Mhm?

– A, żebym to ja wiedziała! To się tak jakoś… Ileż to razy podejmujemy świadome, przemyślane decyzje co do kształtu swego przyszłego życia? Na palcach jednej ręki można zliczyć. Niektórzy w ogóle nie podejmują, płynie to samo z siebie, siłą inercji; po prawdzie większość. Nie inaczej ze mną. Czy ja pragnęłam zostać doktorem kognitywistyki? Gdzie tam. Wszystko z pychy i megalomanii. Już jako dziecko chciałam imponować wszystkim dookoła.

Popisywałam się przy każdej okazji. Rówieśnikom opowiadałam niestworzone historie, wplatałam do rozmowy każde posłyszane czy wyczytane gdzieś obco brzmiące lub wyjątkowo długie słowo, a jak nie wiedzieli, o co chodzi -bo niby skąd mieli wiedzieć? – to robiłam wielkie oczy i pukałam się w czoło. Z czasem nad satysfakcją z tych tryumfów począł brać górę strach przed zbłaźnieniem się. Studiowałam zatem encyklopedie i słowniki, godzinami siedziałam przy kompie, wyszukując coraz to nowe dziedziny do wydrenowania z barokowej terminologii. I tak gdzieś w okolicy dwunastego roku życia okazało się, że jestem klasową prymuską, i wtedy to już było czyste przerażenie, bo nie mogłam sobie pozwolić na zawalenie któregokolwiek z przedmiotów. Nienawidziłam wszystkich, a tych moich rówieśników, którym imponowałam, najmocniej. Potworna jest moc cudzych wyobrażeń. Sama siebie skazałam na klatkę. Ale to były przecież wygłupy małego dziecka – a płaciła za nie już nastolatka. I z tej drogi nie było odwrotu. Potem bowiem, w szesnastym, siedemnastym roku życia, zorientowałam się, że mnie naprawdę interesuje to, co czytam, że szukam dalszych informacji i szperam po katalogach jedynie dla zaspokojenia własnej ciekawości, gnana fascynacją tematem, bo dawno już przestałam się popisywać tanimi trickami erudycji, teraz właśnie pozowałam na głupszą niż w rzeczywistości, nie zależało mi nawet na zwycięstwie w dyskusjach… W ten oto sposób wyrzeźbiłam samą siebie. Kto? Kilkuletnie dziecko. I na czym stoi cała ta moja „kariera"? Na mych wadach, na ciemnej stronie mej natury. Bo to pycha, to zawiść, one na dłuższą metę są najsilniejszymi, najpewniejszymi motywacjami.

Hunt milczał, ciężko zdegustowany. Nie spodziewał się w odpowiedzi na swe pytanie aż takiej auto wiwisekcji. Taktownie skierował spojrzenie w bok i w górę, na miasto sterowców. To nieprzyzwoite, taki akt. Powinna znać granicę. Co ja mam teraz powiedzieć? Jak się zachować? Praawda, chciałem większej bliskości, intymności – ale, do cholery, bez przesady…!

18
{"b":"89187","o":1}