Литмир - Электронная Библиотека

Teraz powstał kłopot: jak rozwiązać układ spojrzeń nierównoległych. Nie należy patrzeć gdzieś w odległą przestrzeń, to nazbyt sztuczne. Podobnie popatrywanie na własne paznokcie nie spełnia roli. Coś pomiędzy: ściana, balustrada, żeby spojrzenie błądziło w sposób niby naturalny. Ktoś w końcu złamie się pierwszy – spojrzy wprost, wstanie, wyjdzie. Ale niech to nie będę ja.

– To wystarczy, żeby uwierzyć w myślnię – mruknęła.

– Co?

– Takie chwile.

– Jakie?

– Takie właśnie. Trach: spojrzał na nią.

Głowa nieco opuszczona. Uśmiechała się. Wzruszył ramionami, podrapał się wskazującym palcem w prawą brew.

– Wiele nie trzeba – przyznał. – Wchodzisz do pokoju, nawet nie obejrzą się, a już zmiana. Takie rzeczy. I niby komu się zdarza? Telepatom? Skądże. Ile razy coś podobnego… Obszczekuje cię na ulicy pies, w pewnej chwili masz już tego dość, może zły humor akurat, w każdym razie wściekłość przeważa, i w tej jednej chwili jesteś gotowa skopać go na śmierć, pstryk, decyzja milisekundowa, nawet jeszcze nie wykonałaś ruchu, nie zmieniłaś wyrazu twarzy, hormony agresji nie zaczęły pracować – a ten pies już wie i milknie, podkula ogon, ucieka. Takie rzeczy. Myślnia pasuje do podświadomych przeczuć. Albo czy ktoś patrzy na ciebie, osławiony „wzrok przewiercający potylicę". Powinniśmy szukać między tajnymi agentami. Którzy najlepiej wyczuwają śledzących. I tak dalej.

– Taa, wiem coś o tym. – Zajrzała do wnętrza szklanki (to też jest sposób). – Kiedy właściwie Fortzhauser odwołał moją ochronę?

– Mhm? Tuż po pani powrocie z Bostonu. Bo co?

– Ona jest trochę paranoiczka i…

– Kto?

– Ona. Ja.

– Aha. – Wstał, oparł się przedramionami o balustradę, wyjrzał w świetliste otchłanie. – Jeśli ktoś panią śledzi, trzeba to zgłosić, i tak dosyć mamy przecieków, pół świata już wie. Przynajmniej w razie czego będzie pani potem kryta.

– Śledzić? Po cóż mieliby mnie śledzić? Nie tak dzisiaj pracują wywiady. A może się mylę? Pan był przedtem -gdzie? w NSA?

– Nieważne.

Odwrócił się i jego wzrok trafił na tego pająka, mozolnie wędrującego po ścianie. Zanim pomyślał, wyciągnął rękę, by go zdjąć i wyrzucić za balkon. W ostatecznym rozrachunku ciało okazało się jednak wolniejsze od myśli i na szczęście Nicholas w porę się zorientował, co właściwie czyni. Oho! Pułapka! Wymienił z Mariną szybkie spojrzenia, wymuszony uśmiech kłócił się w nich z autentycznym zmieszaniem.

Sam się w to wplątał, sam musi znaleźć wyjście. Ręki wciąż nie opuszczał. Opuści – źle. Wyrzuci pająka – też niedobrze. Przeciągać chwilę bardziej również nie sposób, obsunie się w inny symbol, jeszcze silniejszy.

Co robić, co robić, Boże mój, jak ja się wpakowałem w tak jednoznaczne deklaracje, ona patrzy, nie mogę wyrzucić, nie mogę nie wyrzucić…

Poruszyła głową, wróciła do kontemplacji zawartości szklanki.

Opuścił ramię.

– Chodźmy, zimno mi. – Ruszył ku drzwiom. – Zadzwonić po taksówkę?

– Jurydykator gwarantuje.

– No tak.

Wypiła sok. Odebrał szklankę. Palce miała zimne, Przeprosił za przypadkowe dotknięcie.

19
{"b":"89187","o":1}