Литмир - Электронная Библиотека

– Taa, już by się mną zajęli ich lekarze. – Nie rozumiem pana. To paranoja. Z całym szacunkiem, sir. Trzeba patrzeć realistycznie. Nikt nie jest władny wydać służbom państwowym polecenia zamordowania na miejscu bezbronnego człowieka. Niezależnie od wysuwanych oskarżeń. -Są sposoby.

– O?

– Są.

Wiedział, bo w Prawdziwym Życiu dwukrotnie był prawie naocznym świadkiem wzbudzania takich śmiertelnych memotrendów, i poniekąd sam w tych procesach uczestniczył. Za pierwszym razem inicjatorem był zaprzysięgły wróg protektora ofiary. Uratowała się ona tylko dlatego, że w porę umknęła gdzieś do Afryki. Drugi przypadek był bardziej przerażający: nie istniał żaden inicjator. O ile Hunt się orientował, rzecz cała zaczęła się od żartów przy piwie. Po jakichś dwóch miesiącach nieszczęśnik został zastrzelony przez spanikowanego strażnika kongresowego parkingu. Przeciwko strażnikowi nie wniesiono nawet oskarżenia, denat był łudząco podobny do aż dwóch bliżej nie zidentyfikowanych terrorystów ze szczytu listy FBI.

Enklawa to w gruncie rzeczy bardzo dobre rozwiązanie.

Wszedł na strony Vermus Adv. i rozpoczął półgodzinną sesję profilerską, oglądając składanki materiałów reklamowych i odpowiadając na czas na wyrafinowane pytania. Krew kapała z prawej dłoni na senspad. Wyjął z kieszeni padu rękawiczkę białego elastyku, po czym naciągnął ją na kikut w charakterze prowizorycznego bandaża. Wyglądał teraz jak komiksowy kaleka-szwarccharakter. Zimny blask ledekranu oślepiał go. Gdy posławszy Qurantowi aluzyjne zapytanie (znalazł Juliusa w spisie stanowym), przeciągnął się i obejrzał na Marinę, ujrzał tylko chmurę czarnych ciem.

Marina, Marina… do zmroku jakieś dziesięć godzin, jeśli przez ten czas nie dojdziesz do siebie, będę musiał cię zostawić, nie uniósłbym cię daleko.

Sorry, Vittorio, żaden ze mnie Cień.

Gdy źrenice mu się zakomodowały (nie prosił diabła o pomoc), zobaczył, że w międzyczasie obróciła się na bok. Teraz czuł zapach jej cierpienia, być może nieco przytłumiony przez Necropolis, które stanowiło dziedzinę śmierci, gdzie nie cierpi i nie raduje się nikt. Hunt odłożył ledpad (ponownie rozwinąwszy jego ekran), pochylił się nad Mariną. W odruchowej reakcji mięśni na wysoką temperaturę kuliła się do formy modlitewno-embrionalnej. Obrócił do światła jej głowę. Na czole i szyi miała ceglaste wybroczyny. Kiedy przesunął lewą dłoń nad jej wargami, szybki, krótki oddech Vassone prawie go sparzył, naprawdę zabolało. Normalny człowiek już by nie żył – ale ona, nieprawy pomiot Cienia, cierpiała. Czuł także woń ciepłego moczu. Nacisnąwszy na jej powieki sprawdził fazę snu: REM koszmarów. Zginała palce we wpółzaciśnięte pięści, niczym niemowlę.

Skonsultowawszy się z diabłem (był przeciw), wyszedł w zimną ciemność tunelu metra, z ledpadem owiniętym wokół prawego przedramienia, jego cienkim ekranem wygiętym w wachlarzowatą kryzę – substytut latarki. Było to tego rodzaju światło, które najwięcej daje cieni. Szedł przy ścianie, z dala od szyn, Lucyfer prowadził.

Na zamkniętym peronie nie było nikogo, jeśli nie liczyć trupa zwierznicy – wiedział, że to zwierznica, bo miała odgryzione wszystkie palce u rąk i nóg, była naga – oraz gorącej monady. Monada zamąciła go, ledwo minął trzeci filar. A czemu by nie? – pomyślał. No czemu? Przecież okropnie to wygląda. Słabe, rozdrobnione peryferie ciała, obscenicznie zeń wysuwane. Zgubią mnie, zdradzą, rozpadnę się. Przydepnął lewą dłoń, ale wyrostki nie chciały odejść. Co za ohyda! Uderzył o słup. Z chmury bólu wyszedł wściekły czart. – Wyrwę ci serce! – Przerażony, rzucił się Nicholas w tył – i wyszedł spod monady.

– Toalety są tam, sir – wskazał diabeł.

Wracając, rozmyślał o tej ewidentnej słabości Grzyba. Najwyraźniej blokował on jedynie psychomemy wolne, skupionym konstruktom myślni nie będąc w stanie się Przeciwstawić. Bezpośrednia presja – to za wiele dla niego. Podprogowe mantry Grzyba nie tworzą wszak „wokół" umysłu żadnej nieprzenikalnej bariery, jak to sobie najprośćciej wyobrazić na modłę komputerowych wizualizacji. Po Prostu do pewnego stopnia utrudniają osmozę.

Poprosił menadżera o schemat neuroprzyłączy Tuluzy 10- Z defaultu odpaliła aplikacja pełniąca funkcję Pomocy oraz materiału promocyjnego firmy – wewnętrzny bedeker, skonfigurowany jeszcze w Moście. Diabeł gładko wszedł w rolę.

– Oto mózg, proszę, widzi pan, neurony, aksony, dendryty, substancja biała, substancja szara, synapsy, tu przekrój przez drzewo dendrytowe, tu widać narośle nanomatyczne, można, sir, rozpoznać zrosty jedno- i dwu-kierunkowe.

– A te zielone strefy?

– To swapy neuroRAM-u, sir.

– Że co?

– Pamięć wirtualna wszczepki. Tuluza 10 rutynowo wykorzystuje nieaktywne rejony mózgu nosiciela, to dzięki temu ma tak rewelacyjne osiągi.

– Pracuje na moim mózgu??

– Tak jest, sir. Nie wiedział pan?

– Ty siedzisz w moim mózgu?

– Tak jest, sir. To przecież wszczepka.

– Wiem, że wszczepka. Ale że procesuje na moim mózgu…?

Powtórzyłby tę frazę o „moim mózgu" jeszcze nie raz, ale dotarł do szybu. Marina leżała w tej samej pozycji. Odstawił foliowe wiadro (woda deformowała mono), przyklęknął przy nieprzytomnej. Był słaby, te kilkaset metrów tam i z powrotem przyprawiło go o lekkie zawroty głowy i suchość w ustach. Ja też mam gorączkę, skonstatował, przełykając z wysiłkiem ślinę przez zrogowaciałe gardło.

Rozebrał i umył Marinę. Wyjętymi z pojemników w toaletach chusteczkami starł ciemne wybroczyny. Była to krew, ale z czymś jeszcze – maź lepka, gęsta, cuchnąca, śluzowata. Sączyła się zwłaszcza z węzłów chłonnych; które okazały się bardzo twarde i prawie przepalały skórę. Skóra kobiety też nie zachowywała się jak skóra: czerniała w kontakcie z wodą i dopiero po kilkudziesięciu sekundach wracała do zwykłej bladości.

Zimny beton i lodowata woda wyrwały Marinę z komy. Ocknęła się, gdy przetaczał ją na swój płaszcz, by obmyć teraz plecy. Otworzyła oczy, poruszyła ustami.

– Ciii. – Pocałował ją w policzek. – Wszystko będzie dobrze.

Na ten przemielony przez stulecia do fonetycznej miazgimem słowny tylko uśmiechnęła się krzywo.

– Boli cię? – zapytał.

Pokręciła głową.

Nachylił się.

– Co?

– Głowę bym dała, że ty jeden wyjdziesz cało – wychrypiała.

Ucieszył się, że przynajmniej zachowała poczucie humoru. Obawiał się psychicznych skutków śpiączki, trwałą dezintegracji osobowości.

– Nie ma sprawiedliwości na tym świecie – przyznał.

– Sukinsyn.

Potem ubrał ją w czyste rzeczy, zawinął w swój płaszcz, podłożył pod głowę torbę.

Siedem godzin do zmierzchu. Diabeł poradził mu, aby wyłączył ledpad, po co niepotrzebnie wyczerpywać baterie. Opakowała ich styropianowa ciemność. Jedynie w samym zenicie betonu majaczyła sierpowata plama szarości.

Wspiął się tam po starych, żelaznych szczeblach. Nie domknięta klapa włazu. Wyjrzał, uniósłszy ją powoli. Park jakiś chyba. Nie rozpoznawał okolicy, zwłaszcza z tej żabiej perspektywy. Nie wiadomo, czy sięga tu sieć, więc lepiej nie ryzykować. Wycofał się.

– Powinien pan domknąć właz – poradził diabeł. – Ja wtedy nie miałem jak – i tak cud, że nie spadliście oboje.

– Ona spadła?

– Takie rzeczy już jej nie zabiją, sir. Jeśli teraz umrze, to od konfliktu genetycznego.

Przypuszczał, że diabeł po prostu zrzucił ją na dół. Szukał jeszcze przez chwilę jakiejś zasuwy, zamka, klamry magnetycznej, ale niczego takiego tu nie było. Marina wołała go szeptem. Zszedł.

– Co się dzieje? – dopytywała się. – Nic, nic.

– Gdzie my…

– W piwnicach New Empire State Building. – Jakim cudem…?

– Przepraszam. W metrze. – W metrze.

– Tak. – Wskazał ruchem ręki, ale zorientował się, że przecież go nie zobaczy w ciemności. (Chociaż… może?). -Nieczynne.

Westchnąwszy ułożył się obok, wpółoparty o ścianę: mógł teraz szeptać jej prosto do ucha. Kiedy zaś ona mówiła, czuł ogień niezdrowego oddechu na skórze szyi.

– Vittorio?

– W proch się obrócił.

– Delikatnyś.

– Poszedł do Bozi. Kim ty właściwie byłaś dla niego?

– Bo co?

– Bo nakarmiłaś mnie wersją o ulicznym najemniku, a ja coś nie wierzę w aż takie oddanie Bushido.

– Ryzyko wliczone miał w koszta.

– Mhm. Odstawił tam auto da fe, byle osłonić twoją ucieczkę. Na którą w dodatku mógł mieć tylko słabą nadzieję.

– Vittorio…

– Tak. Żachnęła się.

– I co, przeżyję? – Teraz była zgryźliwa.

– Tego nawet diabeł nie wie.

– Co?

– To znaczy: programy medyczne z mojej wszczepki. Na razie przeżyłaś wielokrotny śmiertelny postrzał. Nie zostały ci nawet blizny. Zaraził cię sobą.

– To dlatego. Myślałam…

– Nie, to przez jego bionano. Wszczepka mi mówi, że dał ci pełną kopię, nie jakieś sprofilowane katalizatory, jak mnie wtedy. Rozpoznajesz już OVR?

– Co? Nie.

– Po tym poznasz, że się skrystalizowała. Wojskowa wersja. Swoją drogą to podpada pod ustawę o proliferacji broni N. Kim ty byłaś dla niego?

Przez chwilę tylko gorący oddech.

– Myślisz, że skąd dowiedziałam się o śmierci Jasona? – Był jego ojcem.

– Tak. Krótki kontrakt. Potem zupełnie się urwało. Ale został w rejestrach. I kiedy… Pojawia się nagle jako eks-Cień. Miałam wyłączony telefon. Przyszedł osobiście pod ostatni adres. Jas zabity. Rozleciałam się lekko, przyznaję. Wszystko wyciągnął, on to potrafi. Uciekać, cóż innego. A tu wpadasz ty i bredzisz o Chiguezie i Grudniu.

Farsa. – Bronisz Chiguezy? Szpiegowałaś dla niej.

– Niech ci będzie.

– Szpiegowałaś, szpiegowałaś. Gorzej: sabotowałaś. Wpuściłaś nas w ten kanał z Kontaktem i orbitalnymi telepatami, byle tylko wyskalować dla niej Modlitwę. Łgałaś mi w żywe oczy. Zdajesz sobie sprawę, że najprawdopodobniej to właśnie przez ciebie dajemy teraz ciała w Wojnach? Generał Kleist ukrzyżowałaby cię żywcem.

– Zamknij się, Hunt.

Ale Nicholas był już tym mocno zirytowany.

– Zakochałaś się w tej Chiguezie, czy co? Szarpnęła się pod płaszczem.

– Nie denerwuj mnie – warknęła. – Zamordowała mi dziecko.

72
{"b":"89187","o":1}