Литмир - Электронная Библиотека

Ale – tu Hunt lekko się do siebie uśmiechnął – to nie naczy, że nie można śmierci Bronsteina wykorzystać jako morderstwa. Ludzie kochają podobne afery, bardzo łatwo wzbudzić taki memotrend. Mord polityczny w Watergate! Palce lizać. Jeszcze po stu latach powstawać będą szalone teorie.

– Może mi pani dać ekstra pięć minut? Po krótkiej chwili skinęła głową.

– Gdzie tu jest łazienka? – spytał. Wskazała mu drogę.

Wszedł, zamknął drzwi na zatrzask. Przysiadłszy na krawędzi wanny wyjął i rozłożył ledpada. Plastyczne płótno ledekranu rozwinął do kształtu małego prostokąta. Wszedł na bezpłatne strony PEA, w politykę, w sponsorów kampanii, w rejestr firm. Skopiował ich listę, zsortowaną podług stopnia finansowego zaangażowania. Otworzył z kolei strony wolnego operatora giełdowego CitiBanku i zażądał analizy sytuacji taktycznej tych firm w Wojnach. Wszedł do archiwum, odszukał zapisy z rynku trevelyanistów i sprawdził, kto ostatni wykupił akcje Bronsteina, zanim zostały wycofane z obrotu. Złożenie obu list dało ranking siedmiu firm zarówno zaliczających się do aktualnie rządzącego kolobby, jak i zaangażowanych w karierę Bronsteina.

Wykonał zatem siedem krótkich telefonów. Ósmym zabukował sobie bilet na najbliższy lot do Nowego Jorku, na własne nazwisko, płacąc z własnego konta, otwartym Przelewem.

Następnie złożył ledpad i wyszedł z łazienki. Arthur Woskowitz cierpliwie czekała przy drzwiach. Przepraszam, może już pani ich zawiadomić. Jadę lotnisko. Mógłbym zabrać ze sobą jednego z, mhm, ofioejrzała się na wejście do sypialni. Pojawił się w nim praworęczny jurda. Bez słowa podszedł do Hunta. Mańkut otworzył drzwi, minęli go i ruszyli ku windom. To ich milczenie, ten automatyzm ruchów – Nicholas miał wrażenie że uczestniczy w chińskim dramacie. Zjechali na dół, podał texijo. Jurda wciąż się nie odzywał. Wsiedli, Hunt podał destynację.

– Jak pan myśli – zagadnął policjanta A amp;S, gdy podjeżdżali już pod halę odlotów Third National – sam się powiesił?

– Medalarm zaakceptował hasło – odmruknął jurda. Fakt, alarm medyczny Bronsteina musiał zostać wcześniej wyłączony, inaczej Hunt zastałby tam zespół szybkiej pomocy Bronsteinowego medykatora. Oczywiście są sposoby na wszystko.

Przed zwróceniem texijo Hunt machinalnie zresetował pamięć wozu. Do odlotu pozostawało jeszcze trzydzieści pięć minut. Hunt usiadł przy głównym wejściu, naprzeciw szeregu reklamowych holoram. Stąd widział prawie całą halę. Jurda pochylił się nad Nicholasem. – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, lepiej byłoby poczekać chociażby w barze, to tu, niedaleko. Nie najbezpieczniejsze miejsce pan wybrał, sir. – Mnie tu dobrze.

Trzydzieści pięć, trzydzieści, dwadzieścia pięć minut. Hunt nerwowo popatrywał na zegarek, świadom, że jurda obserwuje go z tą samą uwagą, co i potencjalne źródła zagrożeń. Dwadzieścia i mniej. Pudło, pudło, pudło, klął się Hunt w myśli. Piętnaście.

Była to kobieta, nierzeźbiona, stara i brzydka. Podeszła do Nicholasa, ale jurda zastąpił jej drogę. Nicholas wstał, odsunął go.

Kobieta podała Huntowi wizytówkę, on przekazał jej swoją. Maria Chigueza. A poniżej: Langolian Group. I nic więcej: żadnego tytułu, wskazówki co do zajmowanego przez nią stanowiska, żadnego adresu, numeru czy kodu telefonu.

Ukłonili się sobie. Chigueza zapraszającym gestem wskazała przeznaczoną dla obu płci, środkową strefę lotniskowego baru. Hunt, też gestem, potwierdził przyjęcie zaproszenia.

Jurda wyprzedził ich, szedł dwa kroki z przodu. Nicholas zastanawiał się, czy nie polecić mu oddalić się na dystans, z którego nie mógłby podsłuchiwać rozmowy Hunta z Chiguezą, ale nie wiedział, jaki to miałby być dystans. Drugi koniec hali? A stróża i świadka mieć musiał, to od razu nadawało rozmowie odpowiedni kontekst. Poza tym -przyznawał się przed sobą samym bez wstydu – wraz z na nową wzbudzoną nadzieją powrócił do niego także strach. Tak niewiele miał kart, tak słabych, tak niewiele wiedział. W myślach przecież stawiał był na General Electric, Langolian go zaskoczył.

Usiedli, jurda przy sąsiednim stoliku. Zamówili po kawie. Nierzeźbiona uśmiechała się przyjaźnie, pogryzając biszkopty. Nicholasowi przypomniały się żółte zęby Krasnowa. Znajdował wspólne cechy w ich twarzach, oczach, ruchach. Światowa wspólnota nierzeźbionych.

Kto odezwie się pierwszy? To już nie to, co podręcznikowe zagrywki z wystraszonym senatorem. To nawet nie przepychanki po szczeblach hierarchii: ja Bronsteinowi to, Bronstein mi tamto. To Prawdziwe Życie.

Wypiła swoją kawę, samolot Hunta dawno odleciał, zamówiła drugą. Wciąż uśmiechała się do Nicholasa i kontemplowała pobliskie holoreklamy, w milczeniu.

– Istnieje metoda na przynajmniej częściowe zabezpieczenie się przed atakami monadalnymi – powiedział wreszcie, wpatrując się pilnie w Marię. – Bronstein i inni znali ją, lecz nie wprowadzali.

Chigueza uniosła brew. Nadal się uśmiechała. Nic nie mówiła.

– Powinienem powiedzieć: nie upowszechniali – zazna-czył Hunt. – Ciekawy jestem rozmiarów zamierzonego monopolu. To da się sprawdzić.

Chigueza mieszała kawę.

Minuta. Dwie. Musiał mówić. To jak walka w pełnym pułapek pokoju z przeciwnikiem wyposażonym w noktowizor.

– Da się sprawdzić – ciągnął – bo polega na implantacji nowego typu wszczepki, odmiany wzoru Tuluza 10. Tuluza 10 jest w stanie indukować dowolne stany umysłu.

Oznnacza to wpływ na rodzaj i modulację psychomemicznej emisji mózgu. Nie trzeba już kręgu pogrążonych w głębokim transie medytacyjnym mnichów, wystarczy stosowny program. Efekt ten sam. W Moście to mieli od miesęcy, Vermundter wiedział już dawno. Ale EDC żebrze o ochronę – i nic. Ja zwołuję ostatnią konferencję – i nikt się nie zgłasza z prototypem, przysyłają drugi i trzeci rzut, żeby bezpiecznie bełkotał o zdezaktualizowanych rewelacjach. A tymczasem Bronsteina ubijają. Ja rozumiem, że taki monopol, jeśli utrzymany przez kilka tygodni Wojen, może oznaczać całkowitą dominację gospodarczą, alpejskie krzywe zysków. Ale to mnie się rozliczy z klęski Programu. Dla mnie zysk jest żaden.

Chigueza pokiwała smętnie głową. Dopiła kawę. Popatrzyła na Hunta, nareszcie bez uśmiechu na suchych wargach.

Teraz już zdecydowanie powinna coś powiedzieć. Nie mówiła nic.

Nicholasa zaczynała ogarniać rozpacz.

– Generał Kleist z Korpusu… – rzucił. Ale wtedy w końcu odezwała się Chigueza.

– Trzy godziny temu – powiedziała cicho – prezydent podpisał rozporządzenie wprowadzające w życie zawieszoną po ratyfikacji Konwencji Paryskiej poprawkę do ustawy o prawie do powszechnego dostępu do informacji. W tym przypadku: środków przekazu informacji. Wszczepki. Przepisy wykonawcze wejdą w życie z chwilą ogłoszenia. Koszty realizacji, to znaczy dotację dla stosownego obniżenia ceny, pokryją producenci oprogramowania ortowirtualnego i zapewniam pana, że to im się błyskawicznie zwróci, Langolian również na tym nie straci. W obliczu Wojen Monadalnych dalsze stosowanie się do Konwencji nie ma większego sensu, toteż standard oprze się na zielonej wersji Tuluzy 10. Prezydent stosuje się do podstawowej reguły demokracji: każdy człowiek warty jest tyle samo i każdemu zapewniona zostanie identyczna ochrona, rząd nikogo nie wyda na pastwę obcych monad. Dziwię się, że Zespół dotychczas nie zosta poinformowany, proszę się spodziewać pełnego pakietu. Przykro mi, że i przy tej okazji nie udało się uniknąć nieporozumień i zgrzytów w komunikacji i współpracy pomiędzy poszczególnymi agendami rządowymi. Odpowiedzialny człowiek w Moście z pewnością zostanie ukarany, ma pan całkowite prawo złożyć skargę.

Wszystko to wygłosiła tym samym tonem, bez specjalnego nacisku, nie spuszczając wzroku z Nicholasa jakby tylko z grzeczności.

– Pani oczywiście też nic wcześniej o tej wszczepce nie wiedziała – mruknął zgryźliwie, niezdolny powstrzymać się od desperackich uszczypliwości. – Założę się, że badanie pani mózgu…

Pokiwała na Hunta palcem niczym na rozpuszczonego wnuka. Obecność jurdy nic nie dawała, Chigueza upupiała Nicholasa każdym kolejnym gestem.

Ze strumienia wychodzących z hali odłączył się szczupły fenoaryjczyk, skręcił ku barowi. Jurda poderwał się, spotkali się dziesięć kroków za plecami starej, fenoaryjczyk coś podał jurdzie, potem odwrócił się i odszedł. Policjant A amp;S podszedł z tym czymś do ich stolika, położył rzecz na blacie przed Nicholasem. Była to standardowa kapsułka iniekcyjna, mała, kopulasta, z seledynowym krzyżykiem.

Chigueza wskazała ją łyżeczką.

– Proszę, z materiałów promocyjnych firmy. Przez noc ustali się panu struktura.

– Pani żartuje!

– Dlaczegóż to? Proszę, no proszę. W poniedziałek rozpocznie się dystrybucja, chociaż, rzecz jasna, dla uruchomienia masowej produkcji trzeba trochę czasu. Naturalnie, prawdziwy cel akcji i dodatkowe zastosowania nie zostaną ujawnione ogółowi, może pan być spokojny, prezydent nie jest aż tak głupi.

Jednego tylko nie mógł pojąć: dlaczego wobec powyższego w ogóle się tu pojawiła? czemuż to fatygowała się na lotnisko i osobiście mu o tym opowiadała? Jakiś powód -jakiś strach – musiał ją pchnąć z wystarczającą siłą…

Jaki? Strach – przed czym? Wtedy się bała – teraz już nie. Źle dobrałem słowa, zbyt dużo powiedziałem, zbyt jedno znacznie, nie to, nie to powinienem był jej powiedzieć…

Znaleźć ten strach, jego przyczynę – szarpnąć za haczyk… Lecz prawda wyglądała tak, że nie miał bladego pojęcia, w którą stronę sięgnąć. Znowu nic nie wiedział, nie był w stanie nawet stworzyć wrażenia, że wie. Albo szara eminencja – albo głupiec; zawsze przejaskrawia.

Kim ona jest, ta Chigneza? Nigdy o niej nie słyszał, a słyszałby, gdyby dysponowała jakąś faktyczną władzą w Prawdziwym Świecie. Więc może po prostu robi za posłańca, może w ogóle kto inny przestraszył się mego telefonu…

Strzelał na oślep.

– I zapewne tak zupełnie przypadkiem prezydent podpisuje to tej samej nocy, kiedy pan Bronstein przyozdabia swój żyrandol własnymi zwłokami?

Staruszka zachichotała.

– Prezydent zrobił to, co musiał zrobić, nie było wyjścia. Niech pan obserwuje giełdy. Nie istnieje żadna tajemnicza koincydencja. Awarie zdarzają się zawsze. Ten program sfiksował co najmniej kilkanaście godzin temu.

42
{"b":"89187","o":1}