Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Malowaaać! Malooować! – to samo musieli słyszeć od rana, jeszcze śpiąc, rodzice van Gogha i obcięli sobie uszy.

Szwedzi (Piotr i Pola też) zostali przy swoich koronach. Śmierć minister przekonującej ich do euro nie miała więc wpływu… Stara waluta została dzięki Szwedkom – kobiety uratowały swój zamrożony raj.

Morderca biednej minister sfilmowany w sklepie, gdzie ją zadźgał, nosił dres z wielkim, firmowym napisem Nike – bogini zwycięstwa. Jak tu nie mówić o tradycji judeochrześcijańskiej, o którą się kłócą w Brukseli, czy warto umieszczać ją w konstytucji UE, skoro tak czytelna (na reklamowych logo) i nadal wspólna jest mitologia grecka?

W przerwie między waleniem młotkiem po ścianach i montowaniem rzeczy dotychczas niezauważalnych (np. dzwonek do drzwi, pokrętło kaloryfera) jemy w knajpie. Ugotowanie obiadu w tym bałaganie jest niewykonalne. Znajoma kelnerka objaśnia nam na deser:

– Resztę daje się klientowi od grubych do drobnych, żeby było na napiwek. Za barem trzeba odwrotnie, miał na dół, a na wierzch pięćdziesiątki, setki, żeby widział, ile jeszcze może przepić.

Piotr siada z wrażenia przy kredensie. Wygrzebał z niego suche trupki swoich zaginionych grahamek. Chowałam je i wynosiłam z Połą dla koni. Piotr sądził, że zjadamy jego bułki, nawet się cieszył z naszego apetytu. Teraz będzie kupował więcej, dla siebie i konia.

Pola śpi coraz krócej w dzień. Zdarza się, że i trzy godziny, ale wystarcza jej też dziesięć minut. Jakby musiała nadal chociaż na chwilę tracić świadomość. Zanurzać główkę w bajkowym śnie. Obmywać ją z realności.

16 IX

Plakaty przemodlonej „Frondy” ogłaszają rozmowę z Muńkiem. Ten to jest człowiek renesansu, wpisze się w każdą figurę, zupełnie jak nagus Leonarda da Vinci, nawet w krzyż.

Popołudnie w domu. Postanawiam doczytać stronę. Nie rzucać się na pomoc, nie przerywać lektury.

– Jesce! – (pięć razy). – Cie Pola!

– Gdzie to jest? Podaj, pamiętasz? – (kilka razy Piotr).

Huk szkła, trzaskanie drzwiami, mężnie trwam bez ruchu pośrodku kuchennego zamętu. Kobieta niezłomna, matka Polki, pomnik, co nie ruszy ręką, spojrzeniem. Przeczytałam całą stronę! Pierwszy raz od dwóch lat, do końca, w rodzinie.

17 IX

Rano biegnę boso po skrzypiących deskach podłogi. Poranne, zmysłowe przywitanie z drewnem, jego wystawioną na dotyk wrażliwą skórą. Niepokrytą kiepskim makijażem lakieru.

Zdarte do sęków drewno. Dzikie w porównaniu z wytresowanymi i akuratnie wymierzonymi pod kącik panelami.

Czy to nie komiczne mieć dom – urządzać sobie kawałek wszechświata, ściągać do niego skorupki uznane za piękne. Po którymś razie (u mnie chyba dziesiątym) przypomina to zabawę z dzieciństwa – rysuje się patykiem na ziemi pokoje, w nich kanapy, szafy. Ktoś przyjdzie i zetrze albo samemu…

18 IX

Pierwsza wizyta moich rodziców. Tata, wychowany na wsi, jest wreszcie u siebie. Radzi wpuścić do ogrodu sarenki i pawie, miał takie w swoim, przed wojną. Mama z łódzkich czynszówek od razu pokochała malowaną wieś, czyściutką jak z czytanek.

19 IX

Odwozimy rodziców do Łodzi. Skręcamy za Rawą Mazowiecką, gdzie mama jako Tereska Topoiska sześćdziesiąt lat temu spędzała wakacje w rodzinnych stronach babci, wśród skierniewickich chłopów. W opłotkach szukamy kogoś, kto by pamiętał.

Słyszymy w odpowiedzi bełkotliwe narzecze: – A coo? Cosik, ino. – Ledwo trzymający się płota chłopi o twarzach powyginanych w przedziwne miny. Kolekcja angielskich ekscentryków, lordomordy wynurzające się z łanów żytniówki. Między nimi drepczą białe pisklęta dinozaurów. Bulgoczą „gulgul”, co kwalifikuje je na indyki albinosy.

Być może dzieciństwo mojej mamy rzeczywiście jest zbyt odległe, by ktoś je pamiętał, w jurze wśród baraszkujących dinozaurów i ewoluujących tubylców.

20 IX

Ajnowie – najstarsza ludność Japonii o europejskich rysach. Odnaleziono ich także na Nowej Gwinei. Nie wymieszali się z tubylcami, ale przejęli część ich zwyczajów, nadając im własne wyrafinowanie. Do niedawna jedli ludzkie mięso. Posypywali je, niemal marynowali w cynamonie, gdy nowogwinejscy kanibale zadowalali się surowizną.

Ze swoimi przodkami nie rozmawiają po hamletowsku wzorem miejscowych gadających do czaszek. Robią to przez zasłonę. Dziewczyna o najdłuższych włosach czesze je grzebieniem z ludzkich zębów i powtarza, co słyszy od duchów szepczących jej do ucha.

Czytam o Ajnach, co sama napisałam oczywiście. Naprawdę żyją w Japonii, Gwinejczycy na Gwinei, a reszta to bujda. Lubię cynamon.

21 IX

Kroję na pół ciabatkę, trzymam pionowo i ściągam jej skórę „z karku”. Jakbym rozkrawała pulchne zwierzę. Ciągoty wegetarianina?

22 IX

Przesłuchania Komisji Śledczej. Cynamonu!!!

Na trasie, w ostrym trafficu czuję wspólnotę z innymi. Te same emocje, prędkość, jedynie wtedy. Z samochodami?

23 IX

Zasadziłam pod płotem cytat z Celnika Rousseau – katalpę. Drzewo o jasnych, olbrzymich liściach. Każde z nich jest osobną rośliną, dłonią otwartą na słońce i deszcz. Żadne pokrętne listeczki, całe ścięgna, ukrwione mięśnie roślin,

24 IX

Rozsiadam się w kącie, skąd widać ogród i kominek, piętro, drzwi wejściowe. Jestem wreszcie u siebie, wróciłam do siebie. Dom drzazga po drzazdze wyjmowanej wieczorem wrasta we mnie. Dwa lata temu po przeprowadzce ze Szwecji do mieszkania w Józefosławiu pisałam: „Mój dom pod Lasem Kabackim spadł w czterech rogach na cztery łapy po przeprowadzkach, podróżach, jednym rozwodzie i kilku kulawych miłościach. Jeżeli będzie trzeba, jeżeli się zachwieje, bo ktoś w kłótni trzaśnie drzwiami, podeprę ściany piątą nogą z kurzej łapki. Niech świat się kręci wokół niego, skoro taki pokrętny. My z domem stoimy nieruchomo, fundamenta i iści szczęścia aż po dach. Nie muszę już spacerować po szwedzkich skatach. Pod nogami piasek i błoto Mazowsza, najbrzydszej krainy w Polsce. Płasko nijakiej. Wyjechałam ze Szwecji… uciekłam. Od sprawiedliwego dobrobytu do narodowej bidy z rodzynkami luksusu. Od nordyckich ciemności do mętnego światła polskich zmierzchów. Tęskniłam za Europą: wsiąść do pociągu, samochodu i pojechać na południe bez planowania promów, samolotów koniecznych, żeby wydostać się ze szwedzkiej wyspy. Poczuć zapach prawdziwego chleba i emocji. W Sztokholmie urodziłam córeczkę. Nie chciałam słuchać jej szwedzkiego szczebiotu, języka, którego słowa nie wślizgują się mi gładko w ucho. Przypominają wieczny świst chłodnego wiatru. Namówiłam więc Piotra na powrót”. I po roku w Józefosławiu: „Wracam do mojego mieszkania, barykady ścian oddzielającej od Warszawy. Nie umeblowaliśmy mieszkania «do końca». Chyba ze strachu, żeby kredensy i szafy nie przygniotły nas tutaj na wiele lat. Zasłaniamy się kwiatami przed tym, co za oknem. Nasz nowy dom osiada i białe ściany są popękaną skorupką jajka. W środku nasze pisklę – Pola”.

Może i z tego domu się wyprowadzimy. Ten prawdziwy dopiero w nas rośnie?

Z Wydawnictwa Santorskiego przysłano książkę o Kenie Wilberze Pasja myślenia. Na okładce jego zdjęcie: ogolona głowa jogina playboya, szpilki spojrzenia zza okularów. Twarz Wilbera jest logo, gwarancją wiarygodności tego, co pisze. Nareszcie Kalifornijczyk, nie aktor, do podziwiania. Trochę w nim żydowskiej, pracowitej autoironii Woody Allena produkującego co sezon nowe dzieło o sobie i świecie.

Jeden smak Wilbera, moja ulubiona książka, jest słowem pośród newage’owego i postmodernistycznego bełkotu. Postrach dla współczujących, a naprawdę półczujących idiotów. Przewodnik intelektualny na nowy wiek, gdzie ani liberalizm, ani konserwatyzm nie znaczą już tego, co dawniej. Mam nadzieję, że będzie czas przeczytać przesyłkę w Madrycie.

Teraz siedzę nad najnowszym numerem „Psychologies”. Psychiatra Francine Shapiro, też Kalifornijka, wymyśliła metodę terapii przypominającą znachorskie praktyki. W trakcie opowiadania traumatycznego zdarzenia trzeba palec albo ołówek przesuwać przed oczyma, od lewego do prawego. Rewelacyjne skutki – palec czy inny przedmiot przepycha przez jelita zwojów mózgowych niestrawioną traumę. Być może praca oczu porządkuje pliki zablokowane urazem. Próbuję, mówiąc „Byłam w Moskwie”, i przesuwam palec według metody EMDR (Eye Movement Desensitivation and Reprocessing).

Sprzedano „Panią”, do której piszę. Ciekawe, co będzie. Zarządzająca nią dotychczas Krystyna Kaszuba miała tę wielką zaletę, że nie wtrącała się do felietonów. Wydaje się to normalne, ale ludziom się tak w głowach porobiło, że mylą felietonistę, któremu płacą za najbardziej subiektywne opinie, z dziennikarzem zobowiązanym do obiektywizmu i piszącym pod dyktando poglądów redakcji.

Dziennikarze mają pełne usta oskarżeń o korupcję. Co sami robią, co robią ich gazety będące gwarantami wolności? Czwartą władzę zamieniają powoli w piątą kolumnę. W działach kulturalnych gazet z góry wiadomo, kogo pochwalą, kogo wyśmieją. Nie ma to nic wspólnego z poziomem książki, spektaklu. Można się usprawiedliwiać upodobaniami naczelnego, linią pisma, ale gdzie w takim razie są ci odważni intelektualiści czy krytycy?

Ilu jest niezależnych felietonistów mających własne zdanie i możliwość jego powiedzenia po latach praktyki z upierdliwymi redaktorami? Pilch, Tym, Rybkowski, Ziemkiewicz. Szczepkowska – nie pasuje do reszty, ale ją lubię, jej opisy prywatności. Tę albo się kupuje w całości, albo odrzuca bez cenzury, mam nadzieję.

Mnie zawsze znosi na manowce publiczne i zostaję kobietą publiczną dla redaktorków wymagających perwersji współżycia z ich opiniami, skoro płacą.

25 IX

Pierwsze niespodziewane odwiedziny – Narcyz w naszym ogrodzie. Pola próbuje go przegadać, zwrócić uwagę na siebie. Nic z tego. On roztacza aromat swojej osobowości. Widząc, że z nim przegrywa, Pola bierze kocyk i redukuje się do kłębka, zasypia na ławce. Podnosi łepek, gdy wujek Narcyz zbiera się do wyjścia. Teraz zaczyna kiełkować ona, swoimi zielonymi oczami.

Kumpel z czasów studiów nie dal się zagonić do humanistyki, ma popłatny zawód. Poszedł na rozmowę kwalifikacyjną.

23
{"b":"88764","o":1}