Литмир - Электронная Библиотека
A
A

MARZEC

1 III

Chrzestny Poli, prosto po studiach na prowincji, zaczepił się rok temu w warszawskiej firmie reklamowej. Najpierw szczęśliwy, że znalazł pracę, później zharowany, na koniec ją zmienił. W nowej firmie na dzień dobry dostał dwa razy tyle i stały kontrakt. W starej postanowili go odzyskać, proponując podwyżkę o dziesięć złotych i też umowę o pracę, dotąd miał umowę-zlecenie. Oczywiście nie wrócił, traktując te dziesięć złotych jak obelgę i dodatkowy kop w ambicję. Na jego miejsce zatrudniono dwie nowe osoby, one też ledwo wyrabiają i trzeba będzie kogoś trzeciego do pomocy. Nie jest to tylko przypowieść o cudnym zdolnym młodzieńcu wykorzystywanym przez pazernych kapitalistów i szukającym szczęścia w nowej paszczy odpicowanego designersko lwa. To jest także refleksja, do której doszliśmy z chrzestnym, porównując status pracownika w firmie i partnera w związku: trzeba zmienić firmę albo małżeństwo, żeby dostać miłosny lub zawodowy awans.

Nie zwariowałam, są tacy, co też uważają Władcę Pierścieni za zboczenie. Jiri Menzel, czeski reżyser (ten od Oscara za Pociągi pod specjalnym nadzorem), wyszedł z obrzydzeniem w trakcie drugiej części sfilmowanego Tolkiena. Opowiedział to w amerykańskim wywiadzie o współczesnym kinie. Może mamy podobną wschodnioeuropejską mentalność wyczuloną na tortury. A może to kwestia metafizycznego smaku, który ma więcej wspólnego z położeniem duchowym w hierarchii bytów niż z położeniem geopolitycznym.

2 III

Szczęk metalu, moje nerwowe sadowienie się w fotelu i słyszę: Już, proszę otworzyć usta!” Wywiad można porównać do wizyty u dentysty. Podobne komendy, podobne metaliczne odgłosy szczypiec, uruchamianego magnetofonu, a potem już rwanie wyznań.

Przynajmniej tym razem wyszłam zadowolona. Dowiedziałam się czegoś interesującego o dziennikarzu: że czyta Wilbera, chodzi od czterech lat na psychoterapię. W trakcie rozmowy odłożyliśmy dentystyczne narzędzia ataku i samoobrony. Przypadkowe, chociaż umówione, spotkanie dwojga ludzi w jednakowej próchnicy rzeczywistości.

3 III

Siedzę u fryzjera, przeglądając branżowe gazety. Zebrałam ich kilka, żeby pokazać strzydze (strzygącej), czego absolutnie nie chcę na głowie. Są katalogiem niechcianych, tych wszystkich modnych fryzur pasujących do uśmiechniętych zębów. Przede mną przyszło dwóch świetnych młodych facetów. Każdy miał już zamówioną telefonicznie panią Iwonkę czy Kasię. Pozamykali z rozkoszy oczy i przeżywali w niemej ekstazie masowanie głowy podczas mycia włosów. Ich rozanielone miny nadawały się do soft porno. Czy fryzjer to agencja towarzyska dla nieśmiałych?

Przestałam pisać felietony. Grzecznie podziękowałam, odcinając jeszcze jeden kontakt ze światem. Na do widzenia usłyszałam, że to moja kolejna klęska, skoro odchodzę. (???) Gdybym nadal pisała, zaczęliby mi wsadzać implanty poprawek w tekst. Zostałby mutant: felietonista – pudel przystrzyżony do rubryki. O ile mi lżej, zakładam swoje traperki i idę przez miasto z najwyżej podniesioną głową, mogę sobie na to pozwolić. Nie potrzebuję żadnego patronatu mentalnego.

Dzieci są objawem nas samych. Nie objawieniem, ale syndromem naszych talentów, wad i oczekiwań wpajanych przez lata. Widzę to w Polusi. Jej przemowy do misiów, Papieża czy dinozaura są niczym innym jak Piotra i moimi tekstami, z całą mimiką, teatrem gestów. Widzę to po mnie, po znajomych. Dostaliśmy od rodziców skórę, nerwy, trochę pieszczot albo kopów w spadku i odgrywamy domowe scenki, rozwodząc się, schodząc, pijąc albo pożerając nawzajem. Co z tego udziecinnienia wyrywa? Religia? Może świętych. Psychoterapia? W Polsce uważa się ją nadal za zniewieściałą zachodnią nowinkę. Niemęskie uciekanie od cierpienia. Ktoś w telewizji się dziwi, że kilka milionów Francuzów chodzi do psychoterapeuty. W Rosji do ginekologa chodzi co setna kobieta i mamy dowód na co? Że w Polsce same przeglądarskie kurwy?

Polowa dorosłych u nas to Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) – zaburzenie wymagające często terapeutycznej pomocy. Druga polowa też wychowana w terrorze psychicznym szkoły, popapranych dorosłych. Stąd ulubiony model społecznego współżycia: autorytaryzm, przemoc, pouczanie, znęcanie się nad innymi dla ich dobra.

4 III

Pokazuję Piotrowi moje rewiowe stroje na występy w Europie. Łapie się za głowę i wyrzuca do sklepu: „No coś ty, pomarańczowe? W tym kolorze dobrze jest tylko Dalajlamie. Ty powinnaś mieć jakiegoś stylistę psychiatrę. Dżinsy i katana, ile można chodzić w tym samym? Zamiast obżerać się sushi, poszłybyście z Misiakiem na zakupy, ona jest zawodowcem od ciuchów, nie?”

Moja droga przez mękę przymierzalni. Odsłona kotary, zasłona, żałosne kostiumy. Nie sprzedają fajnych ubrań z flaneli, aksamitu. Żal mi pieniędzy na te przebieranki. Nie zafunduję sobie kiecki od Versacego, w której i szkielet wygląda na erotyczną szynkę. Ostatnia rzecz, jaką kupiłam zachwycona kolorem, wygodą, to był kożuch, rok temu. Amarantowy, ze skórzaną koronką i piórami przy kołnierzu. Wygląda na wronę {piórka) puszczającą się z Francuzem (żaboty). Pasuje do siwizny, a oczy stają się dodatkową parą granatowych guzików, skórzanymi soczewkami kontaktowymi. Czuję do tego ciucha to samo co John Cage w Dzikości serca do swojej obrzydliwie ekstrawaganckiej marynarki z wężowej skóry. Gładząc ją czule jak własne, ucieleśnione zwierzę, mówił z dumą: „Ona jest symbolem mojej wolności, najlepiej wyraża moją osobowość”. Chrum, chrum.

5 III

Zaczytałam się w kuchni i nagle słyszę nad głową głosik z łazienki: Mamusiu, już!

Przestraszyłam się. Zapomniałam na te dziesięć minut kupkowania, że jestem matką. Byłam zupełnie w swoim świecie. Natychmiast wracam, bardziej do dziecka niż do siebie. Podcieram, ćwierkam z zachwytu – mamuśka totalna.

Wieczorem maszeruję korytarzami lotniska we Frankfurcie. Kilometry jednakowych ludzi, zjednoczona ze sobą masa europejska. Wzrok przesuwa się po aerodynamicznym tłumie, gładko wylizanym modą.

Na stoisku bestsellerów i pocketbooków wspaniale wydany polski autor. Żeby jedna jego książka, aż trzy! Hrabina Cosel, Brühl i coś jeszcze Kraszewskiego z wątkiem niemieckim.

W Lipsku wychodzę z samolotu przez miękki tunel, przesuwam się dalej lotniskowymi jajowodami wprost w oczekujące ramiona producentki. Wiezie do hotelu mnie, cenne jajeczko, z którego jutro w cieple jupiterów wykluje się gadzinowata intelektualistka.

Za oknem limuzyny opustoszałe, wytłumione miasto po historycznej lobotomii. Co sprawniejsi uciekli na Zachód, nie wierząc w trwałość zjednoczenia Niemiec. Za pięćdziesiąt lat może tak będzie wyglądać Łódź. Identyczne kamienice, te same szerokie ulice z tramwajami.

Drogie hotele są kapsułami mającymi złagodzić szok wylądowania w innym świecie. Bezszelestne drzwi rozsuwają się przed wchodzącymi do tej śluzy kosmicznego statku zawieszonego w próżności luksusu. Na korytarzach muzyczka nie tyle grająca, co wygłuszająca zewnętrzne wibracje. Upuszczona szklanka nie lewituje, ale jej upadek na gruby dywan ma miękkość nieważkości. Gdyby ktoś zwariował, jego szaleństwo zamortyzują wykładziny, krzyki utkną między wywatowanymi ścianami.

6 III

Rano przypominam sobie, gdzie jestem. Ale nadal nie wiem, po co. Dlaczego mam brać udział w programie z dwoma zacnymi historykami zainteresowanymi tylko trupami i ich działalnością. Może chcą ode mnie pralinek? W końcu to tutejszy poeta, Heine, w XIX wieku pisał z zachwytem o Polkach: „Czym są brzdąkania Mozarta wobec słów będących nadziewanymi pralinkami dla duszy, płynących z różanych ust tych słodkich stworzeń! Czym są calderońskie gwiazdy nad Ziemią i kwiaty niebios wobec tych uroczych postaci, które (…) nazywam ziemskimi aniołami, gdyż i same anioły nazywam Polkami nieba”.

Jedziemy do Erfurtu na nagranie studyjne. Dwadzieścia lat temu jako wielbicielka NRD (Weimar, czekolada bez kartek) jeździłam tą trasą z plecaczkiem. Od piątej rano do czternastej pracowałam, oglądając butelki w lipskim browarze Rotte Sterne. Po arbajcie miałam marki i stawałam się turystką w kraju rozciągającym się na pięć godzin jazdy pociągiem. Zawsze więc zdążyłam wrócić i zająć swoje poranne miejsce przy produkcyjnej taśmie. Teraz też będę przodownicą pracy, odpowiem na czterdzieści pytań z historii Europy: od jej pierwszego mieszkańca neandertalczyka aż po Monikę Bellucci. Profesor z Berlina mówi cztery godziny, zostawią z tego trzy minuty. Ze mną będzie to samo. W przerwach między naszymi poglądami przechadzać się będzie aktorka przebrana za princessę Europę. Taki przerywnik estetyczno-historyczny w strojach z epok. Na koniec dokleją półgodzinny film dokumentalny.

Profesor chwali się, że drugiego maja będzie w Warszawie. Gratuluję mu okazji, zobaczy Polskę wchodzącą pierwszy raz do Europy, a nie odwrotnie.

– Oo, ale będę niemieckim delegatem – uśmiecha się porozumiewawczo.

Maglują mnie przed kamerą o stosunki niemiecko-polskie, czy zawsze były problematyczne. Odpowiadam, że były sadomasochistyczne, tak to bywa między silniejszym i słabszym. Można je uznać za rodzaj usprawiedliwionego okolicznościami perwersyjnego flirtu. Polska poważne problemy z Niemcami zaczęta mieć wtedy, gdy zaczęła je mieć też cala Europa. Po zjednoczeniu przez Bismarcka. Wtedy skończył się flirt i zaczęło hard porno. Przerywamy nagranie, idziemy poprawić makijaż.

Patrzę w garderobie na swoją ostro oświetloną twarz, poziomice zmarszczek wyznaczają nową mapę starości. Tu jeszcze wczoraj albo tydzień temu byłam młoda – naciągam skórę pod okiem.

Wracam do studia, kamera na szczęście filmuje tył mojej głowy, siedlisko myśli? Jesteśmy przecież w Arte, najbardziej intelektualnej telewizji Europy.

Prowadzący czepia się mnie o Francuzów, skąd u Polaków ten zachwyt Francją, zwłaszcza w czasie zaborów,

– To znaczy polskich powstań? Francuzi opanowali wtedy do perfekcji sztukę życia, my sztukę umierania. Fascynacja przeciwieństwem.

– Czy Chopin był polskim Francuzem, czy francuskim Polakiem?

– Ani Polakiem, ani Francuzem. On byt przede wszystkim artystą i gruźlikiem. Sądzę, że jego główną zgryzotą była choroba, nie narodowość w kosmopolitycznym, artystycznym środowisku, gdzie żyt.

42
{"b":"88764","o":1}