Литмир - Электронная Библиотека
A
A

LIPIEC

3 VII

Być aniołem (dla Piotra) żaden problem. Ale czy wytrzymam bycie aniołem?

Telewizor wizjerem w więziennych drzwiach. Widać w nim ciągle tych samych skazanych na politykę w wywiadach, pogadankach.

W Quchni Artystycznej szlachetni młodzi ludzie rozparci na postmodernistycznych kanapach rozmawiają o Cząstkach elementarnych Houellebecqa: „Nie mogłem doczytać, obrzydliwe. Ja też nie dałam rady, epatowanie wulgaryzmem”.

W Polsce każdego przygłupa epatuje się intelektem, do tego się już przyzwyczaiłam. Ale że ta nowoczesna, świeża proza zniesmacza młodych starych? To kto ma ją docenić? Szczęście dla Houellebecqa, że robi w języku od kilkuset lat ćwiczonym na minetach intelektualnych. Gdyby pisał w Polsce, bez koterii i zaprzyjaźnionych redakcji miałby opinię podobną do tej znad talerzy w Quchni. A tak zjawił się w glorii sławy, więc szanowni państwo po gazetach mogą patronować jego chujom i cipom, co stronę mu intelektualnie ssać.

6 VII

Oddać opowiadanie do „Playboya”. Nienawidzę terminów, są imadłami do wyciskania z mózgu pomysłów.

W domu dzieci: fratelli i Pola, więc jeżdżę pisać do miasta, do knajpy. Mało kobiet artystów? Bo każda ma rodzinę, jeśli nie swoją, to zaadoptowaną.

Co ja się lituję nad własnym, obolałym od terminów mózgiem. Pola to ma rozdzielony jeszcze na połówki, do czwartego roku życia. Lewa nie kuma istnienia prawej. Stąd dziecinne zarazem tak i nie, chcę i nie chcę jednocześnie. Kiedy ciałko modzelowate sfastryguje półkule, zszyje z nich być może osobowość – ukrytą sprzeczność.

Zaproszenie do Moskwy na targi książki we wrześniu. Wydali Namiętnik z Kabaretem w jednym tomie, zaraz będzie Polka. Nie ma lepszego miejsca na czeczeńskie stanowisko z bombą niż międzynarodowe targi.

7 VII

Odwiedzam Misiaka w nowej redakcji. Na recepcji przez telefon entuzjazm: -Już schodzę! – obiecuje. Nie widziałyśmy się dwa tygodnie. Po dwudziestu minutach czekania jeszcze mam nadzieję, opamięta się i zejdzie. Po półgodzinie pytam tylko portiera, którędy wyjechać na Aleje Ujazdowskie. Misiak dzwoni, gdy już jestem pod domem.

– Jezu, obraziłaś się?!

Moja jedyna przyjaciółka jest pracoholiczką. Na pewno wyszła do kibla i w czasie tej pół minuty na sikanie miała czas przypomnieć sobie o mnie i zadzwonić.

8 VII

Wzywają do urzędu podatkowego. Chcą peselu Poli. Nie dali jej, urodziła się w Szwecji – tłumaczę urzędniczce. Tam dostaje się od razu biżuterię -”śmiertelną blaszkę” z numerem osobowym na wypadek wojny. To co prawda neutralny kraj, ale protestancko zapobiegliwy.

W katolickiej Polsce łatwiej dziecko nielegalnie wyskrobać niż zalegalizować. Przynajmniej nam się nie udało.

9 VII

Nie chcę wyobrażać sobie przyszłości w tym kraju. Zamiast wyobraźni musiałabym mieć spychacz. Wszędzie odchodzi się od państwowej służby zdrowia. Nawet w bogatej Szwecji robiącej bokami. My musimy mieć pegeery szpitalne, bo państwo nam to gwarantuje, tę równość w dostępie do śmierci – co innego w tych wynędzniałych szpitalach będzie można dostać? Socjalizm też wydaje się niezbędny niektórym cwaniaczkom do naładowania sobie kieszeni, póki jest z czego. „Sitwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie” – powiedział SLD-owiec.

Piotr zżyma się na Houellebecqa za niepotrzebne wstawki naukowe, mimo że facet się starał i na prawie 400-stronicową książkę z bohaterem biologiem molekularnym, tylko jednego pojęcia nie wyłożył łopatologicznie. Reszta dostępna średniointeligentnym humanistom.

– Co, zepatował cię? – współczuję.

– Ani fizyka, ani biologia mnie nie interesuje.

– Błąd, pewnego dnia przez własną nonszalancję obudzisz się z ręką w nocniku gluonów.

Eee, do czego namawiam niewinnego humanistę, jeszcze mu sperforuję błonę świadomości.

Zazdroszczę dmuchawcom. Mają idealny kształt kuli, futro z puchu i rozdmuchują lekko swoje dzieci w świat.

Podobno instynkt macierzyński jest wrodzony już gadom. Ze mną było gorzej niż z gadziną, nie miałam żadnego. Nie planowałam dziecka. Teraz zachwycam się każdą kostką, włoskiem Poli.

Nie wierzę, żeby zwierzęta reagowały czułością na zaokrąglone kształty swoich dzieci. Równie dobrze mogłyby dbać o kulkę, bronić piłki, ryzykując życie. Macierzyńska miłość bierze się jak filozofia, z zadziwienia. Uznania bezbronnego i niepojętego życia, pełnego obietnic, za wartościowsze od własnych wyliniałych piór, pazurów. Macierzyństwo jest początkiem altruizmu i myślenia, gdy można je już wypowiedzieć. Początkiem kultury czy, kto woli, matriarchatu?

10 VII

Wyjazd fratelli. Na pożegnanie robię im sushi.

– W życiu nie zjem surowej ryby! – wzdraga się Antoś w swojej nigdy niezdejmowanej śmietnikowej czapce z włóczki. Młodszy, mniej grunge’owy, popiera brata.

Zohydzam im ulubione nuggetsy z McDonalda: przemielone skóry i kości polanę rozpuszczalnikiem sosu.

– Ale nie widać! – bronią się.

Odpadam, nic nie poradzę na dekadencję wieku młodzieńczego: jedzenie ptasiej kupy zamiast najświeższej ryby.

Kończę opowiadanie do „Playboya”, oni są masochistami. Kto inny zamieściłby obelgi pod adresem własnych czytelników: „Nie używałyśmy wibratora. To dobre dla sfrustrowanych gospodyń domowych kładących się do łóżka z mikserem między nogami. Chuj nie ma przecież najodpowiedniejszego kształtu do pieszczenia pochwy. Może do zapłodnienia, wyplucia w nią spermy. Ale nie do rozkoszy. Wagina nie jest moździerzem, w którym trzeba utłuc drągiem orgazm”.

13 VII

Radni Warszawy (?) za prawie dwa miliony euro chcą opakować Pałac Kultury w złote płachty na wejście Polski do Europy. Niech szybciej wymrą w hospicjach, zagłodzą się w domach dziecka i odłączą noworodkom nierentowne inkubatory za te same pieniądze. Władze parszywego miasta ze złotem na oczach. Żeby im było jak dożom weneckim łykającym ze wstydu i hańby płatki złotej folii zaklejające tchawicę. Luksusowe samobójstwo.

Lubię presokratyków. Nie mądrzyli się kategorycznie, nie systematyzowali swojej niewiedzy. Podejrzewając początki bytu, nie śmieli przyznawać im religijnej lub naukowej jednoznaczności, raczej metaforę. Są tak współcześni jak najlepsi poeci.

Miss wózka – Pola po przebudzeniu na spacerze.

Letnia infekcja przesytu: ciepłem, słońcem, zielenią. Nie mam ochoty wyjść, muszę z Polcią. W mróz ludzie chowają się po domach, kurczą z zimna. W taką pogodę, przy trzydziestu stopniach roznegliżowani w swojej egzystencji wylegują się na balkonach i trawnikach. Nie mają nic na swoje usprawiedliwienie, nic do ukrycia. Bezsensowne rozmowy i czekanie na zmierzch.

15 VII

Biedny pisarz Piątek. Poczęstował Heroiną tak przewrotną i wyrafinowaną, że właściwie mało kto mógł ją wziąć na serio i nie oburzać się antynarkotycznie.

Dzisiaj na tym samym haju przekonuje w „Wyborczej” pisarza Sosnowskiego do powrotu na łono nihilizmu. Sosnowski ogłosił manifest „w obronie prawdziwych wartości”. Piątek udowadnia mu, że mając talent, intelekt, musi należeć do nihilistów i na pewno nie zmienił myślenia, ino pomyliły mu się słowa. W ostatnim zdaniu poddaje się: „Problemem Polaków nie jest erozja systemu etycznego. Jest nim brak lekkości”.

Dlatego pisze do Sosnowskiego, zamiast go olać. W tym kraju nihilista byłby bliższy prymasowi, gdyby obaj byli inteligentni.

Świat jest psychiczny. Jadąc Marszałkowską i myśląc o tym tekście, widzę na światłach zaczytanego Sosnowskiego. Nie zdążyłam uchylić okna i wrzasnąć:

– Sosnowski! Ty antynihilisto!

– Zostawiłeś pistolet – dziewczynki w piaskownicy.

– Nie wtrącajcie się w moje sprawy – odpyszcza pięciolatek.

Kąpiele miłości: Piotr baraszkuje z Polusią, obsypując ją całusami. Za każdym „cmok” maluszek wydaje piski i okrzyki.

Dziecko mówi wszystkimi językami, próbując gaworzeniem dopasować się do tego, co słyszy. Zostaje mu tylko polski albo inny. Chyba to samo jest z emocjami. Po całej radości niemowlęcego świata zostaje wyuczone: „Cudnie!”, „O Jezu!”. Kochając się, przypominamy sobie te dawne, wykastrowane dźwięki, gdy z rozkoszy zapominamy mówić i wracamy do siebie – do niewypowiedzianego szczęścia bycia.

16 VII

W kwestii narkotyków Zachód dzieli się na pojebanych i najebanych. Pojebanych policjantów i najebanych ekstatyków. Chęć oćpania się nie ma wiele wspólnego ze światopoglądem. Albo ma się do tego pociąg, albo nie. Z talentem do matematyki jest podobnie. Dlatego obydwa ugrupowania zwalczają się jak cechy charakteru. Żarliwie i bez sensownych argumentów.

Czy można w demokracji narzucić komuś inne smaki, marzenia? Zamiast reklamy samochodu reklama LSD-owskiego raju. Należę do ugrupowania najebanych schodzących do katakumb umysłu. Oświetlam drogę migoczącym, wielobarwnym kryształem albo kadzę sobie ziołami (ostatni raz z dziesięć lat temu). Oczywiście nielegalnie. Halucynacje są nielegalne. Powinni wysyłać halucynacyjnych policjantów w głąb odmiennych stanów świadomości, tak jak wystawiają tekturowe atrapy funkcjonariuszy na trasie do Łodzi dla zmniejszenia prędkości. Tylko po co wystawiają też w TV atrapy premiera, uczciwości i państwa?

Po obiedzie jedziemy z rodzicami do podmiejskich Łagiewnik. Mama wspomina Zielone Świątki – rolwagi, wozy drabiniaste ciągnęły z Łodzi i w całym lesie rozkładano koce. Rodziny, znajomi śpiewali, częstowali się zapasami i tak do świtu, do odpustu. W latach 60. zakazano wjazdu do lasu. Starsi wymarli. W miejscu dawnych pikników, na łące, wyrosły czterdziestoletnie już drzewa.

Piotr czekał z Połą i mamą przed łagiewnickim klasztorem franciszkanów. Minął ich siwobrody, zamyślony zakonnik. Nagle zawrócił, jakby coś zauważył. Pochylił się nad Połą, zajrzał jej w oczy.

– Dobra jest – powiedział poważnie. – Jak jej na imię?

Mamę przytkało, nie mogła złapać oddechu. Piotrowi przypomniało się drugie imię Poli nadane na cześć Biedaczyny z Asyżu:

– Pola Franciszka.

Zakonnik pobłogosławił małą i nie spuszczał z oka, aż wsiadła do wozu i odjechaliśmy.

15
{"b":"88764","o":1}