Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie wierzę mu. On nie wierzy, że kładłam w najgorszych czasach na poduszkę stare mięso i smarowałam je gównem, żeby odzwyczaić się od ukochanego, pamiętać, z kim spałam.

Gdyby nie droga powrotna przez góry, upiłabym się z Fabiem. Raz na dziesięć lat można. Rozpuściła siebie w winie i wypluła. Zrobilibyśmy konkurs, kto pluje sobą dalej.

Wieczorem w Lucce na chodniku coś w stylu nur fur Deutsche - zagroda dla turystów oblepiona menu turistico. Obok szczęśliwi tubylcy piją swoje vino santo, nie żadne butelkowe pomyje.

Wdzięk Włochów, nie tych zażelowanych, ale tych z wiecznej sjesty, potarganych. Na nich nawet spodnie od Armaniego mają krój kalesonów.

25 VI

Włochy to kraj katolicki, ludzi łączą wspólne grzechy, więc i wspólne znajomości. Bez nich nie można tu wypłacić nawet pieniędzy w banku. Krążymy bezsensownie po Banco Lucca, Firenze, Toscana z bezużyteczną kartą visa, do której zapomnieliśmy pinu. Żebrzemy o wystukanie na komputerze połączenia z naszym kontem. Trafiamy przypadkiem do Deutsche Bank i cała transakcja trwa dwie sekundy.

Przewodniki turystyczne po Włoszech są tylko mapą. Trzeba mieć dokładniejsze informacje, adresy knajp w górach dla miejscowych. Tanio i pysznie. W jednej z nich mamma karmi gości cud-polentą i wyciąga nagle pierś dla sześcioletniego synka.

Wczoraj zaryzykowaliśmy z kolacją w Pietrasanta. Nasz dziwaczny kuchmistrz szalał po wąskiej uliczce i już o 19.00 powiedział nam: Pleno! Czyli wara od moich pustych stołów. O 22.00, gdy wracaliśmy z podłej pizzerii, u niego nadal nie było nikogo. Facet się ceni.

Nikt tu do nas, na szczyt Meto, nie zagląda. Piotr rozbiera się do naga w ogrodzie i próbuje rajskiej stylistyki z prawdziwym liściem figowym. Przekonany, że jest sam (dzieci śpią), skacze, łapiąc się gałęzi bananowców, prosto w stronę dwojga staruszków z siatkami na motyle. Nie widzi ich, nie słyszy amerykańskich okrzyków zgorszenia. Uciekają, udając pogoń za motylem. Ona zakryta po szyję kapeluszem, on – kopia Whartona – mieszczański Hemingway, co to się nie uchlewa i nie zabija.

Rynki miasteczek zamknięte dla samochodów to ulubiony wybieg Poli. Są dla niej miejską plażą, zdejmuje buciki i biega po lodziarniach, sklepach. Tańczy, śmieje się do wszystkich. Nie zależy jej na prezentach i zachwyconych spojrzeniach. Swoimi dróżkami doprowadziła nas w Pietrasanta do kościoła z freskami Botero: grubaśny diabeł, otyła śmierć i Matka Boska – ludożerka. Tłusta, jakby połknęła z czułości wszystkie mammy świata. O wiele to lepsze od żelaznych grubasów Botero straszących na placach miasteczka pośmiertnym wypuczeniem form. Te malowidła pasują do opasłego barokowego kościoła, w którym je namalowano. Pełnego poskręcanych jelit kolumn, trawiących nadmiar barokowej pobożności.

Cisza południa. Pola śpi w hamaku, chłopcy pojechali do klimatyzacji-cywilizacji. Po ogrodzie tuptają jaszczurki, spadają ze zbyt rozgrzanych ścian. Biegną, podnoszą łepki, nie mogąc uwierzyć

– Ty, zobacz: pomidory.

– A ten szczur jak urósł i chodzi na dwóch łapach. Kwiaty – widzisz?

– Nie do pomyślenia 60 milionów lat temu.

I biegną dalej, zgorszone ewolucją, uciekając przed nią.

26 VI

Signore Pezzini przyjeżdża każdego wieczoru podlać ogród. Jego vespa w przeliczeniu na ludzki wiek ma tyle, ile jej kierowca: z siedemdziesiąt lat. Posiwiała od stłuczek, ale dzielna i żylasta kablami na wierzchu. Kochany Pezzini oddałby nam serce, więc daje to, w co najwięcej serca włożył i wycisnął: oliwę. Ubiegłoroczna, z ręcznej prasy. Nie piłam nigdy takiej. Może ma w sobie alkohol. Nie mogę przestać, zalewam nią bakłażany i smażę, smażę. Jem tylko to.

Tłem dla Krzywej Wieży w Pizie, czego nie widać na pocztówkach, są lasy i pagórki. Katedra, wieża i dzwonnica nie są przyrośnięte do siebie ani do miasta. Są rozrzucone na wielkim trawniku, trzy gigantyczne białomarmurowe purchawki. Rosną tam od prawie tysiąca lat. Potrzebują słońca do wyrzeźbienia cieni w swoich krużgankach. Niebieskiej kopuły nieba do zwieńczenia proporcji.

Misterne zdobienia kolumn i dachów są w tym ciepłym klimacie pnączami przycinanymi przez architekta. Romański, gotycki styl Włoch jest bliższy starożytnemu Rzymowi niż ponurym północnoeuropejskim katedrom z cegły i kamienia łupanego. Panteon i jaskinia.

San Gimignano – miasteczko słynne ze średniowiecznej rywalizacji na wieże. Jego wąskie uliczki są dolinami wyschniętego morza, które wyparowało od upału. Domy rosną organicznie jedne przy drugich, tworząc gotyckie kolonie koralowców. Po wspięciu się na wieżę upada teoria konkurencji. Oni budowali coraz wyżej dla lepszego widoku. To najpiękniej położone toskańskie miasteczko.

Nie zdobyliśmy dziś ceglanej Sieny. Stała się rozżarzonym labiryntem. Padliśmy też w walce ze skandynawskim wirusem przywleczonym przez fratelli. Mamy tyle samo stopni co powietrze: 38-39. Choro-horror.

27 VI

Zostajemy w naszym domowym lazarecie. Gorączka, katar i mdłości. Wyczołgujemy się do ogrodu, nie chcąc pogorszyć stanu chorobą morską. Domek wybudowany przez Pezziniego – cieślę – jest przecież miniaturą łodzi: niski, z małymi oknami i wąskimi kojami.

Leżymy wśród grządek bazylii pachnącej tak, że Antoś unosi głowę i mimo kataru węszy. – Goździki?

28 VI

Lato stulecia okazuje się latem pięćsetlecia. Najpierw umierają od upałów ludzie, potem zdycha klimatyzacja. Ugotowałam się na pańcię. Narzekam na to, na co pół Polski wzięłoby wakacyjny kredyt. Na upał, na Italię. Turyści we Włoszech, więc i ja sama, jesteśmy współczesnymi niewolnikami dającymi się ukrzyżować za własne pieniądze wzdłuż autostrady do Rzymu, Bolonii. Nasze krzyże są oklejone reklamami biur podróży wywożących nieszczęśników w szczycie sezonu.

Piotr, jeżdżący bezbłędnie od lat, nagle stracił poczucie kierunku. Zamiast do Florencji już drugi raz skręcamy na autostradę do Bolonii albo nad morze. Pytam, czy się dobrze czuje, czy się nie wymienić, dam sobie radę. Kiedy nie ustępuję, przyznaje się ze strachu, że przejmę kierownicę: – Specjalnie błądziłem, nie chcę wysiadać z klimatyzowanego samochodu.

Nocą we francuskiej TV rozmowa Pivot z Julią Kristevą. Program „Podwójny”, o podwójnej tożsamości emigrantów we Francji. Żadna młócka propagandowa o wspólnej Europie.

Kristeva mówi o zmaganiach z przetłumaczeniem siebie na drugi język. Francuski dał jej erotyczną wolność, „pozwolił wibrować i wyzwalać się z przykazań zapamiętanych po bułgarsku”.

Lingwistyczna de Sade ze szpicrutą cyrylicy?

Pivot oszalał z zachwytu, słysząc o bułgarskim święcie alfabetu. Dzieci przebrane za litery defilują ulicami.

Kristeva na pytanie o ojczyznę wzrusza ramionami, strząsają z nich, i słusznie.

Po emigracji, zwłaszcza przymusowej emigracji, już nigdy się nie wraca. Nie ma dokąd. Moja urojona Polska: przyjaciół, sentymentów, wspólnoty -zniknęła po powrocie z Francji, na szczęście.

W tym obrzydliwym przeziębieniu dla kurażu piłam codziennie espresso, maciupeńki krążek z dna filiżanki. Diabelską eucharystię aromatu. Gdybym pijała kawę, zamieniłabym to w religię espresso. Ale nie mogę, mój organizm natychmiast broni się przed herezją, obrzucając mnie kamieniami z woreczka żółciowego.

Pola budzi się o czwartej rano, żądając lizaka. Rozkosz może być zawsze i wszędzie, a lizaki rosną nam z palców. Kiedy bidulka zrozumie związki przyczynowo-skutkowe, jej życie zamieni się w koszmar.

Nocą burza, tropikalny tajfun wyłamujący okiennice. Pezzini przyjeżdża rano ze zdewastowanego Viareggio i zbijając połamane belki, pociesza nas, że to wiało tylko z Libii, gorsze są burze znad Grecji.

29 VI

Piotr tańczy imieninowo pod oliwkami w białej koszuli nocnej – naszym prezencie ze sklepu dla konserwatystów w Pietrasanta (były jeszcze szlafmyce i futerały na wąsy). Taniec radości, jutro wyjeżdżamy, dezerterujemy. Wieczorem opary upału przynoszą zapach pomarańczy. Jakby skóra Toskanii była z cytrusowej ochry rozgrzanej słońcem.

Pezzini żałuje naszego wyjazdu, trochę lamentuje, łapie się za głowę i słońce. Nie żeby tracił pieniądze, zapłacone z góry, to my tracimy. Donosi butelki oliwy, najchętniej by nas nią pobłogosławił.

Nasza bezładna ucieczka przypomina mu jego własną w 43. Miał wtedy dziesięć lat i jego rodzina, jedna z najstarszych w Viareggio, osiedlona tu na początku tysiąclecia, gdy między Luccą a morzem były bagna, musiała uciekać w góry przed Niemcami. Dostali się między lotniczy ostrzał Anglików i niemieckie działa. Cudem ocalał. Z dalszej jego opowieści wynika, że historia się nie mści, natomiast wyciąga konsekwencje. Teraz on gości Niemców, Anglików. Włochy mimo Unii zostały Włochami. Za pozwolenie na budowę tej wakacyjnej chatki wartej dwa tysiące zapłacił inżynierom ekspertom siedem.

30 VI

Po drugiej stronie, w Austrii, też ciepło, ale wieczorem hotelowa pościel jest chłodna, z gór wieje już rozrzedzonym upałem.

– Tu jest jak za Franciszka – napawa się Piotr ojczyzną gemütlich.

– Aha, za Franciszka było wzorowo jak za Józefa, za Adolfa jak za Hitlera.

Jednak odległość i tropikalny upał były uszczelką, przez którą nie przeciekała do nas polskatość. Piotr bierze w krakowskim empiku gazetę o ironicznym tytule „Kultura”. Czyta w niej o epatowaniu seksem i intelektem w Scenach z życia. Nie rozumie, że w kraju kompleksu niedouczenia powiedzieć coś normalnie, spoza podręcznika, to epatować intelektem jak gołym mózgiem czy cycem.

Pod kościołem Świętego Idziego kilku zadowolonych z siebie trutni trzyma transparent „Nie aborcji!”. Równie dobrze kurwy mogłyby nieść sztandar „Nie impotencji!”.

W Szwecji, zanim kobieta zdecyduje się na usunięcie ciąży, przechodzi przez testy psychologiczne, rozmowy z pracownikami opieki społecznej. Ewentualny zabieg jest traktowany jak osobista tragedia, w której trzeba kobietę wesprzeć. Ustala się, czy naprawdę nie ma warunków na urodzenie, proponuje adopcję. W naszym kraju dzięki ustawie antyaborcyjnej daje się łapówkę płatnym mordercom, bo skrobanka jest według hipokrytów zabiciem dziecka przez mafię ateistów.

14
{"b":"88764","o":1}