– Ona? – zapytał nauczyciela po raz czwarty.
– Ona – potwierdził.
– A ta druga, co z nią?
– A bo ja wiem? Nauczycielka z tej jej szkoły. Normalna chyba. Wyczuwam tylko jednego wampira. Sprawdzimy później.
Monika i Stanisława zatrzymały się przed wejściem. Węgier spokojnie spuścił szybę i ująwszy samopał, złożył się do strzału. Wokoło snuło się trochę ludzi. Bez znaczenia. Gruchnie jak z armaty, dziewczynę rozerwie na kawałki, wybuchnie panika. Nikt go nie zatrzyma, mało kto w ogóle skojarzy, skąd padł strzał. W USA musiałby się liczyć z koniecznością wymiany ognia, ale w tym kraju studentom nie wolno posiadać broni…
Odległość była, niestety, spora, ale jasna kurtka dziewczyny stanowiła dobry cel. Muszka, szczerbinka, powinien przy odrobinie szczęścia trafić ją między łopatki.
– No to ognia – mruknął stary łowca.
Spokojnym, miarowym ruchem, tak jak go dziadek nauczył, ściągnął spust. Strzeliła spłonka i zasyczał proch na panewce. Huknął strzał. I w tej samej chwili coś na ułamek sekundy zasłoniło cel. Laszlo gwałtownie wdusił pedał gazu i po chwili znikał już w perspektywie uliczki. Pierdut – tylna szyba rozprysła się w drobny mak. Brzdęk – zadzwoniły blachy bagażnika. Coś z gwizdem przemknęło tuż koło jego głowy i rozwaliło przednią szybę. Kto, u diabła, do niego strzela? Arminius klął po węgiersku i niemiecku, kryjąc się za siedzeniem. Łubudu! – coś rozerwało zagłówek, obsypując ich sieczką strzępków gąbki.
– Kto do nas wali!?
– Nie wiem – jęknął stary.
Nie miał czasu ani możliwości, by sprawdzić, Laszlo zatrzymał się w wąskiej uliczce nieopodal Kleparza. Tak podziurawionym samochodem daleko się nie zajedzie, zwinie ich pierwszy napotkany patrol drogówki. I nie będą patrzeć na proporczyk ani dyplomatyczne numery. A zatem wóz trzeba porzucić. Samopał z rozgrzaną luft leżał na gumowym dywaniku. Laszlo zawinął broń w szmatę i wsadził do ortalionowej torby. Wysiedli. Arminius przez chwilę szarpał się, usiłując, nie wiadomo po co, zatrzasnąć drzwiczki, ale młody pociągnął go za ramię.
Dwa strzały z pistoletu gazowego pod nogi, z pozdrowieniami dla piesków tropiących, i ruszyli przed siebie. Bazar, a niedaleko niego przystanek. Zajęli miejsca w tramwaju i gdy ten ze zgrzytem ruszył naprzód, zaczęli analizować sytuację.
– Co poszło nie tak? – zadumał się Laszlo.
– W ostatniej chwili między ciebie a cel wlazła Murzynka z teczką… Dobrze, że trafiłeś w aktówkę, i dobrze, że była wypchana czymś twardym, bo miałbyś kobietę na sumieniu.
– Nie zasłoniła jej celowo?
– Nie. Chyba nie. Ale dziwi mnie jedno. Padły na ziemię obie, wampirzyca i ta nauczycielka.
– Nie rozumiem?
– Proch syknął na panewce. Usłyszały to i obie jednocześnie odruchowo padły. Mogłeś tego nie zauważyć, bo w tym momencie gruchnął strzał, a cel już zasłaniała ta czarna…
– Znają ten dźwięk? Syk prochu?
– Tak mi się wydaje. Teraz pytanie skąd. Wampirzyca wiadomo – była na wojnie. I to w epoce, gdy w tamtych stronach skałkówki nie były czymś nadzwyczajnym, ale pani nauczycielka…?
– Dwie wampirzyce?
– Może… I wiesz, wydaje mi się, że to ona do nas strzelała.
– Hmm… Jesteś pewien? Gruchnęło jak z armaty, rozwaliło teczkę, nikt nie wie, co się stało, a ona ot tak, wstaje i wali w nas całą serię? Przecież szok, konsternacja…
– Musiała się błyskawicznie pozbierać… Albo też była na wojnie, albo ma nerwy jak ze stali…
* * *
Kulę rozerwało, gdy była wewnątrz torby. Któraś kolejna książka po prostu wyhamowała jej morderczy bieg. Odłamki srebra poszarpały kartki na ścinki i wyrzuciły je na zewnątrz. Strzępy papieru sypią się z nieba jak płatki śniegu. Siła uderzenia była potworna, Murzynka leży na wznak na chodniku. Wiatr rozwiewa papierki pokryte robaczkami arabskiego pisma.
Stanisława opuściła dymiący jeszcze rewolwer. Uciekł, bydlak. Na siedem strzałów miała trzy niewypały… Trzeba wykorzystać chwilę, gdy wszyscy są jeszcze zdezorientowani. Któryś ze studentów wyciągnął z kieszeni komórkę, ale osadziła go jednym spojrzeniem i pogroziła lufą. Kilkanaście osób w chwili strzałów wyjrzało przez okna. Trzeba wiać. Złapała Monikę za ramię i jednym szarpnięciem postawiła ją do pionu. Obrzuciła spojrzeniem Murzynkę. Nie doznała żadnych obrażeń, tylko aktówkę musi spisać na straty. Brak czasu, ale maniery wpojone jej w domu przeważyły. Pochyliła się i podała jej rękę, pomagając wstać.
– Dziękujemy za pomoc – powiedziała w fusha.
Gdzieś daleko rozległ się namolny dźwięk syreny radiowozu. A zatem chodu. Puściły się sprintem. Jedna uliczka, druga, jeszcze kilka zaułków i, zatoczywszy spory łuk, dotarły do Starego Miasta.
– Nas nie dogoniat – wysapała zadyszana Stanisława. Podsłuchała ten zwrot u uczennic.
Zanurkowały w znajomą bramę. Padły na krzesła przy stoliku kawiarni.
– Dwie wody mineralne – zadysponowała Monika na widok kelnerki.
Ile przebiegły? Może półtora kilometra.
– Krucho u nas z kondycją, moja droga – mruknęła nauczycielka. – Widziałaś tę czarną?
– Złapała kulę na teczkę. Zasłoniła się jak tarczą, a potem przesunęła odrobinę w bok, tak, by uderzyła w sam środek.
– Jesteś pewna?
– Ona jest wampirem.
Stasia spojrzała na nią uważne.
– Skąd to podejrzenie?
– Widziała kulę. My czasem to potrafimy, szybko poruszające się rzeczy są dla nas jak długie smugi.
– Szybciej reagują ci nerwy wzrokowe, przewodzące sygnał z oka do mózgu, albo masz nieco szersze spektrum widzenia i dostrzegasz ciepło fali balistycznej.
– Nie. Ja nie umiem, ale moja kuzynka była bardzo szybka. Łapała muchy w locie, potrafiła chwycić strzałę wypuszczoną z łuku. Mnie nigdy się to nie udawało…
– Skąd ona się wzięła?
– Znam ją. A może lepiej będzie powiedzieć, że znałam kiedyś. – Księżniczka z zadumą spojrzała przez okno w skrawek błękitnego nieba wysoko nad podwórzem. – Choć może to… Może tylko przypadkowe podobieństwo? Jest starsza…
– Za wyjątkiem nas dwu i mistrza Michała wszyscy ludzie się starzeją.
– Nie o kilka lat na przestrzeni milenium…
Kelnerka wróciła, niosąc dwie butelki wody i szklanki z lodem.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Jeśli to ona… Poznałam kiedyś w Myrze niewolnicę. Nie była wampirem. E, to chyba przypadkowe podobieństwo. Sprawdzę.
– Ciekawe tylko, kto do nas strzelał. Naraziłaś się kiedyś jakiemuś dyplomacie?
– Nigdy.
Milczały przez chwilę.
– Miałam wielu wrogów – powiedziała wreszcie Stanisława. – W Etiopii i Sudanie. Może ktoś mnie odnalazł.
– A może to ci z Bractwa Drugiej Drogi?
– Jasne. – Przygryzła wargi. – Że też o tym nie pomyślałam…
* * *
Mistrz Michał odebrał maile. Jeden z nich przyszedł z Berlina. Nadawcą był pracownik wydziału archeologii tamtejszego uniwersytetu… Alchemik kliknął myszką i otworzył załącznik. Asyryjski traktat „Wrota pieca” z VII wieku przed naszą erą spisano trzciną na glinianych tabliczkach. Jego tekst nie był przeznaczony dla profanów, tabliczki ukryto skrzętnie w bibliotece pałacowej, założonej jeszcze przez króla Ascharodona. Być może istniał tylko jeden odpis? Prawdopodobnie zaufany człowiek miał nauczyć się tego tekstu na pamięć, a potem tabliczki zostałyby zniszczone. Traf chciał, że stało się inaczej. W 614 roku p.n.e. sprzymierzone armie medyjska i babilońska rozbiły asyryjskie wojsko i obległy Niniwę. Miasto padło, a król Sinszariszkun zginął w gruzach płonącego pałacu. Ogień strawił dzieła sztuki, ale dla biblioteki okazał się zbawienny. W płomieniach wielogodzinnego pożaru gliniane tabliczki wypaliły się na cegłę… Dzięki temu przetrwały prawie trzy tysiące lat, nim wydobyły je z ziemi łopaty niemieckich archeologów.
Każdy tekst alchemiczny posiada kilka warstw. Profan zrozumie piąte przez dziesiąte, zagubi się w wymyślnych konstrukcjach stylistycznych, nie przebrnie przez złożoną symbolikę. Dobry fachowiec, zgłębiający dzieła hermetyczne, pojmie więcej. Ba, może mu się nawet wydawać, że zrozumiał wszystko. Ale dopiero prawdziwy alchemik, adept sztuk hermetycznych, który spędził całe lata na studiowaniu dzieł swoich poprzedników, zrozumie wszystko. On się domyśli, gdzie tekst należy rozumieć dosłownie, a gdzie doszukiwać się ukrytego sensu. On będzie wiedział, które partie należy odczytać zupełnie odwrotnie…
Asyria dysponowała najlepszym wywiadem wojskowym i cywilnym na świecie. Skąd zdobyli dane zawarte w księdze? Kogo przekupili, kogo przeciągnęli na swoją stronę, kogo torturowali dla wydarcia tajemnicy? Czyta i nie może pozbyć się natrętnego uczucia szacunku.
Autor, a może autorzy „Wrót pieca” musieli przeniknąć do środowiska alchemików egipskich. Nie piszą o tym wprost, ale rozległe fragmenty to opis metod zawartych w „Księdze Tota”. Seton miał ją w ręce, być może jako ostatni z żyjących… Ale tysiąc sześćset lat wcześniej, gdy Asyryjczycy pisali ten traktat, dostęp do niej musiał być łatwiejszy. Opisana przez nich metoda to nic innego, jak przepis na uwarzenie kamienia filozoficznego… Ale to tylko część księgi. Opisują też inną metodę, wynalezioną przez Chaldejczyków. To właśnie druga droga. Użyta symbolika nieco różni się od tej stosowanej przez Setona, Sędziwój ma problemy ze zrozumieniem. Ale wszystko powoli staje się jasne. Potrzebna jest rtęć i oliwa. I krew dziewicy. Rtęć miesza się z krwią. Dodaje coś jeszcze, tego nie zdołał zrozumieć, a potem podgrzewa wiadro rtęci na oliwnym kaganku. Ile czasu? Przez rok bez przerwy… W tym czasie w rtęci rodzi się kruszec. Wreszcie trzeba wyprażyć amalgamat w ogniu i odzyskać złoto. Asyryjscy alchemicy, wspominając o tej metodzie, trzeźwo zauważyli, że wobec cen oliwy produkcja kruszcu tą drogą jest zupełnie nieopłacalna.
Mistrz czyta i kręci ze zdziwieniem głową. Najwyraźniej asyryjscy alchemicy z Niniwy nie poradzili sobie z metodą pierwszą i spróbowali zaadaptować metodę drugą dla swoich potrzeb. Zamiast oliwy użyli oleju ziemnego, czyli pospolitej ropy naftowej, jednak, jak wynika z opisu, uzyskali tylko śladowe ilości złota. Zapewne trzeba zachować temperaturę spalania. Użyli krwi koziej, a nie ludzkiej. Humaniści…