Monika leży wygodnie wyciągnięta na reniferowej skórze. Ciekawie, co za idiota wymyślił, że wampiry lubią spać w trumnach? Stocker? Nie, zaraz, kto jako pierwszy opisał w powieści wampiry? Nie pamięta. Przymyka oczy… Srebrzone bizantyjskie okucie od siodła powiesiła na wstążeczce nad łóżkiem.
Stanisława krząta się po kuchni. Zlała ze słoja wódkę, w której wymoczyły się pigwy, i miesza ją teraz z odzyskanym wcześniej syropem. Wstrząsa balonem, kosztuje, mruczy sama do siebie. Nie jest do końca zadowolona z uzyskanego efektu, a to oznacza, że wyszło jej znakomicie.
Księżniczka spogląda na okucie i popada w zadumę. Czuje przemożną chęć posiadania jeszcze jakiegoś sympatycznego drobiazgu. Czegoś, co przypomni jej dom… Przymyka oczy. W skarbczyku za antykwariatem było coś na półce. Koncentruje się. Nieduże, kremowej barwy… Kaganek? Coś w tym stylu.
– Wychodzę! – woła w głąb mieszkania.
– Tylko uważaj na siebie – dobiega ją głos przyjaciółki.
Ogląda się przez ramię. Obraz, który widzi, to nagłe spojrzenie przez dziurę w czasie. Stanisława w siedemnastowiecznej sukni uniosła szklany balon i w blasku woskowej świecy ocenia kolor nalewki. Alchemiczka przy pracy. Mniejsza o to, co robi…
Wampirzyca uśmiecha się lekko. Przepis sprzed czterech stuleci, kamienica, która stoi tu dopiero wiek, woskowa świeca kupiona dwa dni temu, gąsior, który może mieć rok lub siedemdziesiąt, nalewka, którą należy skosztować dopiero za kilka tygodni. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość – splatają się w gordyjski węzeł. I po co sobie łamać głowę, co zdarzyło się kiedy?
Nad Krakowem wiszą ciężkie, deszczowe chmury. Ochłodziło się, ale goretexowa kurtka na polarowej podpince skutecznie chroni ją przed zimnem. Nie lubi chłodu, w ciągu ostatnich lat miała aż za dużo okazji, by przemarznąć do szpiku kości. Zbyt wiele razy dreptała w przemoczonych butach, głodna, ścigana, nieludzko zmęczona. Los się odmienił.
Antykwariat jest czynny. Sprzedawca ją poznaje i bez ceregieli zaprasza gestem na zaplecze.
– Czym mogę służyć tym razem?
Omiata półki spojrzeniem. Kaganek ciągle stoi na swoim miejscu.
– Można to zobaczyć?
– Kosztuje tysiąc osiemset złotych. Proszę zwrócić uwagę, jaki ładny… Lewant, ósmy wiek naszej ery…
Kaganek został posklejany z kawałków. Kilka brakujących fragmentów uzupełniono jasnym gipsem.
– Rekonstruowany – zauważa.
– Te, które dotrwały do naszych czasów w całości, są dużo droższe…
Pokiwała głową w zadumie, a potem smukłą dłonią ujęła lampkę. Przymknęła oczy.
Był wieczór. Znad morza wiała chłodna, orzeźwiająca bryza. Księżniczka siedziała na szerokim parapecie okna. Po południu goniec przyniósł jej list, wezwanie do rezydencji biskupa. Wiedziała, dlaczego. Mieszkała w Myrze już od ośmiu lat. Przez ostatnie pięć nie postarzała się ani o rok, ciągle wyglądała na szesnaście. Rok wcześniej uduszono srebrnym łańcuchem siostrzenicę cesarza. Stare legendy, podania nagle ożyły. Na każdym targu, gdzie tylko pojawiali się sprzedawcy zwojów, można było kupić rozprawy rozmaitych „uczonych” na temat wampirów. Wcześniej czy później ktoś musiał skojarzyć.
A zatem koniec spokojnego życia w willi na brzegu morza. Trzeba uciekać, zdać się na niepewny los… Posiada kilka ładnych majątków ziemskich wokoło miasta. Gdyby miała choć tydzień czasu, mogłaby sprzedać je za niezłą sumkę. A tak, przepadło. Zza jedwabnego paska wyjęła tubus na dokumenty i wysypała jego zawartość na suknię. Klejnoty, spora garść złota, połyskującej emalii i szlachetnych kamieni. Zapinki, szpile. Przeżyje za to kilka lat. W Italii lub Armenii. Życie… Tak. Jej życie dopiero się zaczyna. Tu nie może zostać, ale przecież… Przecież cały wielki świat leży dosłownie u jej stóp! Zgarnęła kosztowności z powrotem.
Odległe stukanie do drzwi. Lekki krok na mozaikowej podłodze.
– Pani…
Oderwała wzrok od morza i zachodzącego słońca. Śliczna, śniadoskóra Alodyjka stała w drzwiach z kagankiem w dłoni. Niewolnica sąsiadów. Czasem księżniczka pożyczała ją, gdy chciała posłuchać gry na flecie. Chciała nawet odkupić, żal jej było samotnego dziecka, cierpiącego niewolę tak daleko od domu…
Ma piękny odcień skóry, szary jak piaski pustyni. Na szyi kropelki potu… Mały krzyżyk na rzemyku, wycięty z czarnego drewna. Tam na południu za Egiptem też żyją chrześcijanie. I ona jest chrześcijanką, więźniem w domu chrześcijan. Czemu Grecy nie słuchają słów biskupów? Czemu od pogan kupują swych braci, by im służyli? Dziewczynka pokłoniła się nisko.
– Pani, słyszałam w mieście, że jutro mają cię aresztować – wydyszała. – Ludzie na targu mówią, że staniesz przed sądem biskupim jako wampir… Musisz natychmiast uciekać.
Już jutro. Przez twarz księżniczki przebiegł cień. Sądziła, że ma więcej czasu. Stłumiła panikę. Jutro to jutro. Figę będą mieli, nie aresztowanie. Na rączym koniku zrobi tej nocy szmat drogi…
– A ty? – Monika spojrzała spokojnie. – Co sądzisz? Jestem winna czy niewinna? – Na wargach pojawił się smutny uśmiech.
Oczy, ciemne jak noc nad lewantyńskim wybrzeżem, zalśniły.
– Pani, ja wiem. Od dwu lat się domyślałam, widziałam cię w stajni wtedy… Ale to nie tak, jak piszą i mówią. – Przechyliła głowę, a jej oczy błysnęły inteligencją. – Przecież tyle razy byłyśmy same, a ja ciągle żyję. Nie zrobiłaś mi nic, nawet gdy coś pomyliłam.
Wiedziała i nie doniosła. Boi się, ale przyszła mnie ostrzec…
– Owszem, to nie tak, jak piszą w książkach… Przynieś mi przybory do pisania.
Dziewczyna znała jej dom, znalazła je bez trudu. Księżniczka siadła przy stole. Niewolnica stanęła przy niej z kagankiem w ręce. Szybko przycięła papirus do odpowiednich rozmiarów. Tusz nieco zgęstniał, więc popluła do miseczki i ująwszy w dłoń trzcinę, sprawnie skreśliła kilkanaście słów. Posypała kartę piaskiem i pospiesznie ucięła ze zwoju kolejną. Znowu kilkanaście słów.
– Dla ciebie. Posłuchaj mnie uważnie. To list do biskupa Pachomiosa. Wyrusza jutro o świcie statkiem do Aleksandrii. Jest mi winny przysługę. Zabierzesz się z nim jako dziewczyna do posług. Nie zna cię, więc napisałam, że jesteś córką kupca, który zmarł w podróży. Z Egiptu do Dongoli jest daleko, ale może nasi bracia w wierze pomogą ci. Drugi papier to potwierdzenie, że jesteś moją niewolnicą i jedziesz na południe na moje polecenie. Nie wiem, czy Arabowie będą to honorować, ale kto wie… Może zapewni ci choć częściową ochronę. Na pewno będziesz potrzebować pieniędzy. – Rzuciła na papiery sakiewkę z pięcioma złotymi solidarni.
Uniosła głowę i spojrzała niewolnicy w oczy. Spostrzegła łzy.
– Nie daj się złapać – powiedziała ciepło – bo w żaden sposób nie będę mogła pomóc ci…
– Pani, czym zasłużyłam…
– Nie zdradziłaś mnie. A my, Stiepankovice, wysoko cenimy lojalność. Biegnij teraz do domu, pokręć się jeszcze po willi, żeby wszystko wyglądało jak zwykle. Ale nie wolno ci iść spać. Gdy niebo się zaróżowi, spiesz do portu. Statek odbija o świcie, płynie prosto do Aleksandrii. Zanim podniosą alarm, będziesz daleko.
Kaganek wysunął się z dłoni dziewczyny i z trzaskiem rozprysł się na podłodze.
Jeden przedmiot i tyle wspomnień. Ten czy nie ten? Po tylu latach pamięć szczegółów się zatarła… Chyba inny. Ale i tak ładny.
– Drogo – mruczy.
– Jeśli pani nie może zdecydować się w tej chwili…
Przechodzą do ogólnodostępnej części sklepu. Księżniczka Monika przegląda w zadumie zwartość gablotek. Wybiera złotą szpilę do włosów, ozdobioną pięknymi, czerwonymi granatami. Prawie dwa tysiące, ale płaci bez wahania.
– Ma pani gust. – Uśmiecha się sprzedawca. – To unikat… Secesyjna, niestety, nie sygnowana.
Kiwa głową. Secesja, coś jej to mówi. Trzeba będzie doczytać. A może jednak powinna kupić kaganek? E, nie. Po co odgrzebywać stare wspomnienia?
– Mogę prosić jakieś lustro?
Sprzedawca gestem wskazuje jej kryształową taflę w złoconej, rokokowej ramie. Włosy nieźle jej już odrosły. Spina je w kok i przetyka go od razu szpilą.
– Przydałyby się jeszcze kolczyki. – Staruszek przekrzywia głowę. – Mam tu jedną parę, ale nie wiem, czy będą pasowały…
Złote kolczyki z tymi samymi kamieniami, czerwonymi jak krew, ładnie komponują się ze złocistymi włosami. Jeszcze trzysta złotych…
– Dwieście. – Sprzedawca nieoczekiwanie obniża cenę i dyskretnie patrzy na zegarek. Powinien zamknąć dziesięć minut temu. – Pięknie pani wygląda. Jak prawdziwa księżniczka…
Monika obdarza go ciepłym uśmiechem.
– Może jestem księżniczką. – Jej oczy lśnią wewnętrznym blaskiem.
Idzie do domu, co jakiś czas przeglądając się w witrynach sklepów. Wygląda szykownie. To był dobry zakup. Nieoczekiwanie przypomina sobie niewolnicę. Ciekawe, czy dotarła szczęśliwie do domu. W sumie nigdy o tym nie myślała. Przecież mogła po prostu pojechać z nią…
Stary sprzedawca zapomniał, że ma zamknąć sklep. Siedzi za biurkiem i zastanawia się, czy zagadkowa klientka faktycznie jest księżniczką.
* * *
Stanisława zlała zawartość słoja. Księżniczki nie ma w domu. Można przekazywać rodzinne sekrety zupełnie otwarcie.
– Zastosowanie śliwowicy zamiast zwykłej wódki to, oczywiście, nie wszystko – wyjaśnia spokojnie. – Trzeba dodać jeszcze kilka składników.
– Dosypiesz jeszcze czegoś?
– Oczywiście. Kardamon, odrobina cynamonu, ćwierć laski wanilii, cztery goździki i kilka kawałków litworu w cukrze. Tylko pamiętaj, żeby wszystko dobrze odcedzić, jak będziesz zlewać do butelek, bo jeszcze ktoś by się domyślił przepisu…
* * *
Arminius zaparzył mocną cejlońską herbatę. Jej niebiański zapach sprawił, że Laszlo otworzył oczy.
– Znowu mamy dzień – powiedział stary łowca. – Co powiesz na to, by przejść się po sklepach?
– Cierpię na chroniczną chorobę…
– …objawiającą się dziurami w kieszeni. Ja stawiam.