Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Szukam mojej ukochanej wnuczki – odparł. – Wojna nas rozdzieliła… Słyszałem, że jest w Krakowie.

Położył na biurku fotografię.

– Co?! – ryknęła baba. – To pan jest dziadkiem tej, tej… małej ścierki, wywłoki, ladacznicy?! Nieźle ją pan wychował, a sam chyba nie lepszy. Nie ma jej tutaj, dwa tygodnie temu zwiała!

– Gdzie mogę ją znaleźć? – zapytał spokojnie i konkretnie. – Wojna nas rozdzieliła…

– A skąd mogę wiedzieć? W ABW ją zatrudnili – tu wygłosiła dłuższą tyradę, w której wyłożyła swoje teorie na temat tego, co agenci i agentki tajnych służb aktualnie robią z jej byłą podopieczną i w jakich pozycjach. Stary przyrodnik poczerwieniał, słysząc takie wyrazy.

– A teraz won mi stąd! I bez was mam masę problemów. – Pani dyrektor z właściwym sobie taktem, dała do zrozumienia, że audiencja skończona…

– Dziękuję za informacje – mruknął.

Po chwili wsiadał do samochodu.

– Bośniaków też tu nie lubią – poinformował Laszo.

– Ale zdobyłem ciekawe informacje. Dziewczyna jest w mieście. Była w domu dziecka, ale, zdaje się, ktoś ją zabrał.

– No, ładnie – skrzywił się młody. – Mogła być z tego rzeźnia. Nocą sama, kilka śpiących dziewczyn. Dla niej to świetna okazja, żeby sobie wybrać ofiarę, związać, zakneblować poduszką. I ssać do woli.

– Wampiry niechętnie zabijają w pobliżu swoich kryjówek – odrzekł stary. – Ale masz rację. Na odchodnym mogła urządzić jatkę… Wkręciła się jakoś do jakiegoś ABW. Sądząc z opisu, to jakiś pensjonat wypoczynkowy dla szpiegów o wypaczonych gustach…

– Hmmm, pewnie nazwa firmy albo szkoły policyjnej. – Młody Węgier zabrał się za kartkowanie książki telefonicznej. – Ale nie ma tu nic takiego. Do diabła, jak szkoli się na szpiegówę, to może być tajne. A może po prostu iść na policję i poprosić ich o pomoc w ustaleniu, gdzie się podziewa?

Stary popatrzył na Laszlo zaskoczony.

– Ty to masz łeb! – Uśmiechnął się. – Nie. – Machnął ręką. – Odpada. Jeśli jej powiedzą, że szuka jej dziadek, spłoszy się.

– To może poprosić, żeby nie mówili, niby, że chcesz jej zrobić niespodziankę?

– Przemyślimy to.

* * *

– Wszystko powolutku składa nam się do kupy – powiedział zadowolony nadkomisarz. – A zatem pojawia się tajne bractwo, zaczynają od zrobienia porządku na swoim podwórku. Na pierwszy ogień ten cały Dymitr. Wysyłają do niego zabójcę. Nie w ciemię bity, próbuje zlikwidować likwidatora. Ale ginie od kuli z krócicy.

– Najwyraźniej też oni włamują się do muzeum egipskiego, by odprawić jakieś tajne rytuały – zaważył praktykant.

– Tak myślisz?

– Jasne. Pamięta pan, co było na podłodze? Foremki z kadzidłem, świeczki, lusterka…

– Hmmm. Możemy założyć roboczą hipotezę, że to oni. – Kiwnął głową policjant. – Ze śladów zabezpieczonych na miejscu wynika, że do muzeum włamały się trzy osoby. Mamy jednak tylko jeden czytelny odcisk buta, prawdopodobnie robionego na zamówienie, nietypowa podeszwa… Sprawcy przeszli lochami pod miasto i wysadzili w powietrze kawałek pubu.

– No właśnie, po co to zrobili?

– Cholera ich wie. Pewnie, żeby się wydostać albo przy okazji wyrównywali z kimś jeszcze porachunki. Stamtąd poszli w stronę Akademii Muzycznej i na ulicy Świętego Krzyża wpadli prawdopodobnie na inną grupę. Mamy zeznania kobiety, którą obudziły hałasy i podeszła do okna. Zauważyła, że dwu mężczyzn walczyło na miecze z sześcioma innymi, a jeden stał z boku. Trzy ślady z muzeum, trzech dynamitardów wyłania się z lochu, a piętnaście minut później ta jatka.

– Faktycznie, to ma ręce i nogi. – Potaknął praktykant. – Ale chyba popełnił pan błąd w założeniach.

– To znaczy?

– Myślę, że było inaczej. W mieście mamy grupę członków tajemniczego bractwa. Może od razu umówimy się, że będziemy nazywali ich masonami?

– Niech będzie. Najwyżej się potem w protokole poprawi.

– A więc przybywają trzej, ja wiem, może wysłannicy Narodowej Loży Polski albo Wielkiego Wschodu Francji, w każdym razie ci miejscowi się zbuntowali i nie chcą słuchać kierownictwa.

– OK. Kontynuuj.

– A więc przybysze zabierają się do robienia w trójkę porządku z miejscową komórką. Na początek ginie szef krakowskiej loży – Dymitr. Przybysze, czy też emisariusze, liczą, że to skłoni krakowską lożę do opamiętania.

– Ale ci, wręcz przeciwnie, postanawiają ich zgładzić. Emisariusze odprawiają zagadkowy rytuał, włamawszy się do muzeum, a opuszczając je, wpadają w zasadzkę byłych podwładnych Dymitra. Dochodzi do szczerej wymiany poglądów przy użyciu mieczy samurajskich i innych takich. Masz rację. Wszystko teraz idealnie pasuje. Dostajesz pięćdziesiąt punktów.

– Dziękuję panu.

33
{"b":"88217","o":1}