Za interdyscyplinarność zainteresowań.
Laboratorium kryminalistyczne pracuje pełną parą. Kurier na motocyklu przywiózł komplet raportów. Jeszcze jedna kawa, policjant jest na nogach od przeszło dwudziestu czterech godzin. Czytał i nie rozumiał. Nie mógł skupić wzroku.
– Coś nie tak? – Praktykant zauważył jego zaskoczenie.
– To jakaś paranoja, zresztą, zobacz sam. – Podał mu plik kartek. – Balistyka zbadała pocisk. To w ogóle nie był nabój, ale ołowiana kula wielkości przepiórczego jaja. Próbki pyłu pobrane z blatu i ubrania denata to niedopalony węgiel drzewny oraz siarka. Jest jeszcze domieszka czegoś, prawdopodobnie saletry.
– Czarny proch – ocenił praktykant. – Ktoś rąbnął tego człowieka z zabytkowej broni. Może warto przejść się z tą kulą i pokazać ją fachowcom?
– Dobry pomysł. W Krakowie jest mnóstwo specjalistów. Zajmij się tym jeszcze dzisiaj.
– A zawartość kieliszków?
– No właśnie. – Potrząsnął kolejnym plikiem kartek. – Tu się dopiero zaczynają fikołki. W pierwszym znaleziono śladowe ilości tetraheksanolu.
– Co to jest, u licha? – zdumiał się młody.
– Chemicy twierdzą, że alkohol. Ma jakieś tam w środku wiązanie chemiczne na krzyż. Diabli wiedzą, co to. Ale napisali mi, że działa kilkanaście razy mocniej niż etylowy. Dawka śmiertelna to jakieś pięćdziesiąt gramów. Ale pity z umiarem jest w zasadzie nieszkodliwy.
– O, w mordę. Można to gdzieś kupić?
Minus trzydzieści punktów za alkoholizm.
– Sprawdzimy. W drugim kieliszku osad z chlorku złota. Był rozpuszczony w czymś bardzo lotnym, niewykluczone, że w czystym spirytusie lub eterze.
– Chlorek złota to też trucizna.
Plus pięć za wiedzę chemiczną.
– Owszem. I jest obecny w wymazie z gardła denata. Pewnie sekcja wykaże go także w żołądku.
– Innymi słowy, spotkali się dwaj przyjaciele, każdy wlał sobie innej trutki i stuknęli się kieliszkami nad stołem. A potem ten mniej otruty dobił kumpla strzałem z muszkietu lub czegoś podobnego.
– Myślę, że możemy założyć taką ewentualność. Może ten od tetraheksanolu zorientował się, że kumpel go truje, i walnął go z broni palnej?
– A sam to niby święty? Przecież i tamten dostał truciznę. A może był jeszcze ktoś trzeci? Przecież zamek w drzwiach nie wyłamał się sam.
– Nie da się wykluczyć. Na kilku meblach są zatarte odciski palców, jakby ktoś czegoś szukał, ciągnąc za gałki i otwierając szuflady przez szmatkę, starł poprzednie… Najpierw sprawdźmy kulę.
* * *
Długonoga Murzynka siedząca po przeciwnej stronie biurka nazywa się Anysza Safez. Starannie uczesana, w nienagannie skrojonej garsonce, mówi świetnie po angielsku. Dziekan wydziału orientalistyki popatrzył na leżący przed nim kontrakt i podrapał się w zadumie po głowie.
Nowa lektorka języka fusha dopisała do umowy jeden punkt. Uczelnia ma zagwarantować jej całkowite bezpieczeństwo. A zwłaszcza chronić przed wampirami.
– Chyba jesteśmy w stanie zaaprobować ten warunek – powiedział i złożył swój podpis w odpowiednim miejscu.
* * *
Ósma rano. Dzieci już w szkołach, a miasto budzi się do życia… Mnich z zakonu dominikanów wszedł do kantoru wymiany walut. Przed wyjazdem wycieczki do Rzymu przeor nakazał mu zakupić nieco tej nowej szatańskiej waluty euro. Kantor prowadził także skup i sprzedaż złomu złota. W gablotce wystawiono garść drobnej biżuterii. Pomiędzy grubymi dresiarskimi bransoletami i cienkimi pierścionkami bystre oko zakonnika wypatrzyło coś naprawdę interesującego. Bryłę kwarcu, upstrzoną maleńkimi samorodkami. Piękny okaz geologiczny.
– Widzę, że podoba się panu nasz nabytek. – Uśmiechnął się kasjer.
– Można obejrzeć to dokładniej?
– Jasne. – Pracownik kantoru otworzył pancerną gablotę i wręczył mu kamień.
Dominikanin długo i w milczeniu oglądał kawałek skały. Tu jest góra, a tu dół… Ziarna złota układają się nieprawidłowo. Wyglądają, jak gdyby ktoś obsypał płynny kwarc grudkami, które pod wpływem wysokiej temperatury stopiły się w krople i zatonęły w skalnym cieście. Widać nawet kierunek, w jakim rozsypywał samorodki. Następnie masę wylano z tygla i opryskano wodą, by kamień głęboko popękał, przybierając naturalny wygląd. Po co ktoś tak się męczył?
– Czy to jest do kupienia? – zapytał po chwili namysłu.
– W zasadzie myśleliśmy, żeby zostawić sobie na wyposażeniu. Przyciąga wzrok klientów… Z drugiej strony, jest tu ze dwieście gramów kruszcu. Nie bardzo nas stać na zamrożenie takiej ilości gotówki…
– Dwieście gramów, czyli cena wyniesie około siedmiu tysięcy złotych?
Kasjer poważnie kiwnął głową.
– Mam propozycję. Przetnijmy to na pół, ja kupię połowę, druga zostanie tutaj, jako dekoracja.
– To brzmi niegłupio… Tylko jak to ciachnąć?
– Naprzeciwko jest sklep z minerałami i pracownia jubilerska. Z pewnością zechcą nam pomóc.