– Jak sądzę, Pułtusk? – upewnił się sprzedawca.
– Znalazłem go na wysoczyźnie na północ od Narwi – wyjaśnił Alchemik.
– Nie stać mnie na zakup… – zaczął.
– Chciałbym zamienić na kawałek meteorytu żelaznego – odezwał się Mistrz.
Sprzedawca zniknął na chwilę na zapleczu. Wrócił, niosąc aluminiową walizeczkę.
– Oczywiście. – Z neseserka wyjął kilka sporych okazów.
Powierzchnię podtrawiono kwasem, by uwidocznić strukturę metalu. A jest ona niezwykła. Żelazonikiel w meteorytach występuje najczęściej w dwu odmianach: jako kamacyt i taenit. Krystalizując przez miliony lat w warunkach nieważkości, mieszają się, tworząc unikalną, niemożliwą do podrobienia siatkę.
– Proszę: białoruski pallasyt Brahin, afrykański oktaedryt drobnoziarnisty Gibeon, oktaedryty gruboziarniste Sikhote-Alin z rosyjskiego Dalekiego Wschodu, argentyński Campo del Cielo, a to nasz polski, Morasko – położył płytkę.
Alchemik oglądał kawałki w skupieniu. Meteoryt z Białorusi jest niewątpliwie najładniejszy. Szary metal przerośnięty zielonymi kryształami oliwinu i okruchami skały. Tylko co z tego, że ładny, jeśli do jego celów nieprzydatny? Polskie i rosyjskie też nie przypadły mu szczególnie do gustu. Metal, niekiedy upstrzony inkluzjami cohenitu, jednak mocno popękany, może się rozsypać w trakcie obróbki. Alchemik długo oglądał, aż wreszcie wybrał ładną, sporą płytkę Gibeona.
– Ta będzie odpowiednia – mruknął. – Biorę.
– Pan mnie źle zrozumiał. – Przez twarz sprzedawcy przemknął cień. – To wszystko dla pana za ten jeden. – Podrzucił w dłoni ćwiartkę, jedną z czterech przyniesionych przez Sędziwoja.
Mistrz spojrzał na niego zaskoczony.
– Mój jest drogi czy żelazne są tanie? – zapytał.
– Jeszcze na tym będę do przodu…
– Nie jestem kolekcjonerem. – Na twarzy Alchemika pojawił się lekki uśmiech. – Biorę tego, zostawiam mój. Reszty nie trzeba.
Sprzedawca wytrzeszczył oczy. Wariat? Nie, nie wyglądał…
– Oto moja wizytówka. – Wręczył klientowi kartonik. – Gdybym mógł kiedyś coś dla pana zrobić… Odwdzięczę się.
Michał zamyślił się na chwilę.
– Może kiedyś… – Wziął papierek i schował do portfela. – Umówmy się tak, że gdy będę potrzebował pańskiej pomocy, przyślę kogoś lub przyjdę sam. Znakiem, że chodzi o mnie, będzie sygnet z herbem Leliwa.
– Zapamiętam. – Uśmiechnął się człowiek za ladą.
Przed sklepem Mistrz obejrzał swój nabytek. Kawałek kosmicznego żelaza ważył niecały kilogram. To nawet więcej niż mu potrzeba…
* * *
Jak zdobyć pył diamentowy? Alchemik długo się nad tym zastanawiał. W dziesięciu tubkach pasty polerskiej jest go sporo, ale wymieszany ze zjełczałym olejem nie nadaje się do jego celów. A zatem…
Wycisnął zawartość tubek do miski i zalał płynem do mycia naczyń. Założywszy gumowe rękawiczki, z zapałem zaczął babrać się w tej brei. Wreszcie dolał wody do pełna. Dobra, a teraz odrobina techniki. Uruchomił wiertarkę z zamontowanym mieszadłem do farb. Rozpuszczenie prawie litra pasty zajęło mu parę godzin, ale cel wreszcie został osiągnięty. Olej wraz z pianą trafił do kanału. Na dnie miski osadziła się gruba na trzy milimetry warstewka jakby bardzo miałkiego piasku. Trzeba zlać wodę z resztkami detergentu, dodać nowej, zawartość miednicy wielokrotnie przepłukać, przemyć wodą destylowaną i osuszyć spirytusem.
Jednak efekt końcowy jest wart zachodu. Diamentowa mąka, proszek, pył właściwie… Idealny do jego celów. Co można zrobić z mielonymi diamentami? Cokolwiek. Można skleić je żywicą i uzyskać tarczę polerską, można szlifować tym brylanty, można czyścić precyzyjne wyroby z różnych szlachetnych metali. Ormiańskie kroniki Arakela z Tebryzu podają, że mielony diament może być użyty jako trucizna. Sędziwojowi nie chce się w to wierzyć. Co z tego, że krawędzie są ostre, jeśli w żołądku nie ma odpowiedniego tarcia… W każdym razie szkoda mu proszku na głupie eksperymenty.
* * *
Archaiczna waga szalkowa, zakurzona żarówka pod sufitem. Sklep ze stalą jest niewielki. Jego właściciel, stary ślusarz, wierzy tylko w metal. Żadnej elektroniki. Kasy fiskalnej też nie ma zamiaru sobie sprawić. Laszlo jest w kłopocie. Nie zna języka. Na półkach zalegają stosy teowników, kątowników i innych elementów, jednak to go nie interesuje. Za to sztaby i pręty – owszem. Przeszedł się wzdłuż stelaży. Na pytanie sprzedawcy odpowiedział po węgiersku. Włada również angielskim, ale jeden rzut oka na starego mówi mu, że nie ma sensu nawet próbować dogadać się w tym narzeczu… Jak zatem rozpoznać odpowiedni metal? Po kolorze i po dźwięku, jaki wydaje.
Kawałkiem płaskownika puknął po kolei w siedem grubych, stalowych walców. Dźwięk przedostatniego zadowolił go.
– Poproszę to – powiedział w swoim ojczystym języku, kładąc sztukę stali na wadze.
Właściciel sklepu tylko się uśmiechnął. Jeden ślusarz zawsze pozna drugiego, nawet, jeśli nie potrafią się porozumieć… Nieznajomy cudzoziemiec musi być wysokiej klasy ekspertem, skoro po dźwięku zdołał zidentyfikować najlepszą stal narzędziową. Właściwie to można udzielić mu i rabatu…
Reszty zakupów można dokonać w supermarkecie budowlanym. Laszlo wszedł do świątyni handlu. Obojętnie minął promocyjne zestawy wierteł na każdą okazję. To narzędzia jednorazowego użytku, totalny szmelc. Tymczasem on potrzebuje sprzętu wysokiej jakości, gdyż metal, który będzie obrabiał, nie na darmo posiada wszystkie międzynarodowe certyfikaty… W głębi między półkami znajduje wreszcie to, czego szukał – solidne wiertła do stali, produkcji niemieckiej firmy Krupp. Używał ich już kiedyś. Są upiornie drogie, ale na jakości nie należy oszczędzać. Zwłaszcza, gdy gra toczy się o tak wysoką stawkę…
W koszyku szybko zaczęło przybywać zakupów. Wiertarka z promocji nikomu nieznanej firmy za niecałe sto złotych. Kilka drobniejszych narzędzi. Długo przeglądał pojemniki z farbami, zanim znalazł to, czego szukał. Mała puszeczka kleju kauczukowego różni się od innych. Po pierwsze, wykonano ją nie z aluminium, ale z żelaza, po drugie, jest wytłoczona z jednego kawałka blachy – nie ma żadnych lutowań, poza, oczywiście, kołnierzem. Po wyrzuceniu kleju i usunięciu niepotrzebnych elementów w sam raz nada się na tygielek. Wypatrzył tubę silikonu do uszczelniania przewodów kominowych. Ten materiał wytrzymuje temperaturę do 1500 stopni Celsjusza. Idealnie nadaje się na wymodelowanie formy, tylko ta cena… Machnął ręką. Ze sprzedaży złotego breloczka do kluczy, zdobytego wraz z samochodem, dostał niezłą sumkę, ale nie należy szaleć.
Co jeszcze jest potrzebne do szczęścia zabójcy wampirów? Są rzeczy, których nie kupi się w supermarkecie. Na przykład wióry magnezu. Odwiedził sklep z artykułami chemicznymi. Przy okazji zaopatrzył się też w dziesięć arkuszy znakomitego papieru ściernego o granulacji 1000. No i jeszcze jeden składnik.
Powędrował na dworzec kolejowy, a ściślej rzecz biorąc, nie dochodząc do dworca, dał nura przez dziurę w płocie. Na powierzchni kilku hektarów ciągną się wertepy, rowy, wądoły. Od szeregu lat trwa tu budowa Nowego Miasta – kompleksu usługowo-rozrywkowego, który ma otoczyć stację. Po prawdzie, od bardzo dawna nic się tu nie zmieniło, ale plany nakreślono z ogromnym rozmachem…
Węgier minął obojętnie stosy wszelakiego szmelcu i dotarł do torów kolejowych. Niebawem znalazł lekki łuk. W tym miejscu codziennie od wielu lat pociągi hamują, wchodząc w zakręt. Szyny są wyślizgane i lśnią jak srebro, ale w rowkach i naokoło zalega gruba warstwa rdzawego pyłu – niemal czysty tlenek żelaza, w dodatku w postaci gotowej do natychmiastowego użycia. Pół kilograma wystarczy aż nadto.
Fajerki walały się po pomieszczeniu, ale gdy je pozbierał, okazało się, że żadnej nie brakuje. Kafle, białe, gliniane, z lat międzywojennych, nie zainteresowały szabrowników…
W palenisku umieścił cztery kawałki cegły. Pomiędzy nie nasypał garść termitu. Oczywiście podpalenie go zapałką nie wchodziło w grę. Temperatura zapłonu tego środka wynosi około tysiąca stopni. A zatem… Obsypał termit warstwą wiórów magnezu, a na wierzchu umieścił kilkanaście polan. I podłożył ogień. Po kilku minutach przez drzwiczki błysnęło jaskrawym blaskiem jak od spawarki, a przez szpary buchnął biały dym, wypełniając całe pomieszczenie. A zatem magnez się zapalił…
Laszlo uśmiechnął się od nosem. Jak do tej pory, wszystko szło idealnie zgodnie z planem. Podniósł fajerkę pogrzebaczem. Powietrze nad płytą zadrgało. Posługując się długimi szczypcami, opuścił do środka puszkę po kleju z monetą w środku. A potem zadowolony usiadł na zydelku. Nie wiedział, ile czasu potrwa, zanim srebro przybierze postać płynną, ale przypuszczał, że ma przed sobą jakieś pół godziny. Okazało się jednak, że już po pięciu minutach żeliwna płyta pieca przybrała barwę najpierw brązową, potem ciemnowiśniową…
Dobra nasza, pomyślał. Teraz na pewno się stopi.
Po dalszych pięciu minutach rozżarzone do czerwoności fajerki zaczęły się lekko odkształcać. W kuchni zrobiło się potwornie gorąco. Łowca ujął w dłoń pogrzebacz i ostrożnie spróbował otworzyć drzwiczki pieca. Niestety, rozżarzony do białości skobel zmiękł i nie dawało się go podnieść.
Węgier zrozumiał, że poważnie przesadził z temperaturą. Upał panujący w pomieszczeniu wskazywał na to, że jeszcze kilka minut i cały dom zapłonie jak pochodnia.
– Trzeba natychmiast gasić – szepnął, rozglądając się w panice dookoła.
Ba, tylko czym? Wiadrem wody? Napełnił pospiesznie stary, blaszany kubeł i chlusnął. Był to zdecydowanie głupi pomysł. W ostatniej chwili zasłonił oczy. Kafle zaczęły pękać z hukiem, a rozżarzone kawałki gwizdały wokoło jak pociski. Na szczęście ani jedna kropla cieczy nie dostała się do wnętrza pieca. W tej temperaturze woda rozkłada się na tlen i wodór. Zaś mieszanina tych dwu gazów…
Resztki pary wodnej rozwiały się. Żeliwna płyta pieca gięła się jak ciasto, zapadając do środka. Ujął pogrzebacz w dłoń i walcząc z potwornym żarem, zatrzasnął drzwiczki dymnika, a potem jeszcze szyber. Odskoczył, w obawie, że zaraz zapali się na nim ubranie. Brak tlenu powinien przyhamować proces spalania… Z wiadrem w dłoni pobiegł przed dom i szybko nagarnął do środka kilka szufelek piachu. Wrócił biegiem po schodach i osłaniając się przed morderczą temperaturą, sypnął z kubła na piec.