– Jak widzicie, tkanka zaabsorbowała barwnik dość równomiernie, natomiast bakterie gruźlicy wchłonęły go dużo więcej i są obecnie doskonale widoczne. Metoda Hansena została szeroko zastosowana przez Amerykanów, na przykład w leprozorium Molokai, zaś w Europie przez następne dwadzieścia lat uważano ją za nienaukową i oficjalnie zwalczano…
Przez salę przetoczył się chichot. Mistrz westchnął. Jakoś nie idzie mu ta robota, pomijając, że uczennice kręcą się na wszystkie strony, to jeszcze śmieją się w nieodpowiednich miejscach…
Druga połowa lekcji to rysowanie preparatów. Każda z dziewcząt dostała jeden nowy mikroskop i płytkę z kolekcji dydaktycznej. Szeptały między sobą, niepewne jak wykonać zadanie. Alchemik milczał. W jego kieszeni spoczywał kawałek skały z ziarnami złota, który dostał od przeora. Bryłka niepozorna, ale ważka. To nie jest naturalne złoto. Podobnie jak to, które robił przy użyciu tynktury, jest w minimalnym stopniu skażone radioaktywnym polonem, ale szczegółowe testy wykazały domieszkę rtęci i radioaktywnego jodu. Jod posiada dziesięć w miarę trwałych izotopów. Mają czas rozpadu połowicznego od kilku godzin do sześćdziesięciu dni. Nie udało mu się określenie ich proporcji, a tym samym poznanie wieku próbki, choć miał do dyspozycji świetnie wyposażone laboratorium klasztorne. Czuje jednak przez skórę, że bryłka jest bardzo świeża.
W ciągu ostatnich dwu tygodni ktoś tu, w Krakowie, wyprodukował i wprowadził w obieg sztuczne złoto, co więcej, uzyskane bez użycia tynktury, „sposobem numer dwa”… Ile go zrobił? Co najmniej dwieście gramów. Metoda prania kruszcu i wprowadzania go na rynek jest banalnie prosta i w pewien sposób doskonalsza niż jego pomysły z odlewaniem sztabek.
Raz już spotkał członków Bractwa Drugiej Drogi. Wtedy zdołał ujść z życiem. Czy i tym razem wystarczy mu szczęścia? Jeszcze nic się nie wydarzyło. Nikt nie zginął, a jedynym śladem obecności wroga jest kawałek kamienia, spoczywający w kieszeni. Dlaczego w takim razie nie może pozbyć się straszliwego przeczucia nadchodzącej zagłady?
Zadźwięczał dzwonek.
– Dopilnuj – powiedział do Moniki po grecku i natychmiast wyszedł z klasy.
– Dajcie preparaty – poleciła, biorąc z biurka pudełko.
– O rany, fajna lekcja była. – Gosia przygryzła warkocz. – Skąd wiedziałaś o tym trądzie?
– Kiedyś trochę czytałam na ten temat – wyjaśniła.
Pozbierała szklane płytki, mikroskopy powkładała do pudełek i umieściła w szafie. Zamknęła ją na kłódkę, klucz zaniesie do pokoju nauczycielskiego. Obrzuciła pomieszczenie uważnym spojrzeniem. No, ładnie, Alchemik zostawił swój mikroskop. Zawinęła go w foliową torbę i włożyła do teczki.
– Zmiatajcie, muszę zamknąć salę. – Uśmiechnęła się do koleżanek.
Niechętnie podporządkowały się poleceniu. Magda została najdłużej.
– Dlaczego zwrócił się do ciebie „księżniczko”? – zapytała.
Co słychać w jej głosie? Zainteresowanie, odrobinę podlane jadem? Chce, żeby ich koleżanka okazała się prawdziwą księżniczką? To otworzyłoby szerokie pole do popisywania się drobnymi złośliwościami. Nie. To zwykła ciekawość. Szczera i prostolinijna. Naturalna.
– Zażartował sobie z mojego nazwiska – westchnęła z udawanym bólem. – Byli kiedyś w Bośni książęta, którzy tak się nazywali.
– Aha…
Monika zamknęła salę. Musi złapać Mistrza i zapytać, co go tak gryzie. Może potrzebuje jej pomocy?
* * *
Alchemik znalazł Stasię w pokoju nauczycielskim. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył. Zrozumiała, że dzieje się coś niedobrego.
– Mamy kłopoty – powiedział poważnie.
– Czułam to – mruknęła. – Co się stało?
Bez słowa pokazał jej kawałek kwarcu.
– Bractwo Drugiej Drogi – rzekł cicho. – Zrobili to może tydzień, najdalej dwa tygodnie temu.
Twarz jego uczennicy w jednej chwili pokryła się trupią bladością.
– To niemożliwe… Musieli już wymrzeć. Bez tynktury nie da się oszukać czasu…
– A jednak. Wrócili. Nie wiem jak, ale są znowu zmyślni .
W zdenerwowaniu użył staropolskiego zwrotu. Zapadło milczenie. Wreszcie ona jako pierwsza zadała pytanie, które nurtowało ich umysły.
– Wiedzą o nas?
– Miejmy nadzieję, że nie… Ale uważaj na siebie. Masz broń, czy coś ci załatwić?
– Mam nagana.
– Nie będzie kłopotów z amunicją?
– Zostało jeszcze prawie pół pudełka. Muszę ostrzec Kasię. Cholera. A może po prostu wyjedziemy?
Przez twarz Alchemika przemknął cień.
– Nie będę uciekał przed tymi wszarzami – powiedział cicho, ale dobitnie. – Jestem mężczyzną.
– Wybacz, Mistrzu…
Kuzynka stała już przed szkołą w towarzystwie dziewcząt. Stasia wyszła z budynku z uśmiechem na twarzy.
– Gotowe? No to marsz na dworzec – zarządziła.
Katarzyny nie zdołała oszukać.
– Coś się stało?
Alchemiczka kiwnęła głową.
– Mówisz po niemiecku?
– Naturlich.
Przeszły automatycznie na ten język.
– Mamy poważne kłopoty, ja i Sędziwój. Ciebie to chyba nie dotyczy… Ale boję się, że możesz oberwać przy okazji.
– A ja? – Usłyszały znajomy głos.
Mówiły dość cicho. Nie spodziewały się, że Monika, idąca na czele kolumny uczennic, też zna ten język.
– Jedziemy chyba na jednym wózku. – Stasia wzruszyła ramionami.
– Ktoś nam zagraża?
– Tak. Mistrz podejrzewa, właściwie zdobył dowód, że w Krakowie działa Bractwo Drugiej Drogi.
– Co to za jedni? – zdziwiła się Katarzyna.
– W pewnym sensie opozycja… Alchemia to sztuka królewska, ścieżka wśród gwiazd, droga poznania. Samo zrobienie kamienia filozoficznego, jak widziałyście, nie jest trudne, ale by poznać sekret jego wytwarzania, trzeba podołać nie lada próbom… Trzeba dowieść siły swojego charakteru, a wiedzę zdobywa się latami, składając skrzętnie okruchy informacji i prowadząc setki doświadczeń…
– Jak rozumiem, tynkturę można uzyskać też innym sposobem? – zapytała informatyczka.
– Nie tynkturę. Jest tylko jedna droga, której kresem, ukoronowaniem wysiłków adepta jest kamień filozofów…
– Czym więc jest druga droga? – zdumiała się Katarzyna.
Stasia zmarszczyła nos.
– Można uzyskać złoto bez kamienia filozoficznego – powiedziała wreszcie niechętnie. – To właśnie druga droga.
– Interesujące – zauważyła jej kuzynka.
– To niegodne, niehonorowe i obrzydliwe – zgasiła ją alchemiczka. – Jak sadzisz, o co chodzi w naszych badaniach?
– Zdobycie złota?
– A po co zdobywać w takim trudzie coś, co przy odrobinie szczęścia można wykopać z ziemi?
– Długowieczność?
– To tylko miły dodatek. Tak naprawdę liczy się doskonalenie ducha i umysłu. Kamień filozoficzny nie jest celem samym w sobie. Jest efektem ubocznym, wynikającym z poznania praw rządzących materią… Tymczasem istnieją ludzie, dla których wiedza nie ma wartości, którzy nie zamierzają poświęcić lat, by trenować swą wolę. Pożądają tylko złota i znaleźli sposób, by je uzyskać. A przy tym nie posiedli tajemnicy, jak żyć setki lat, ani nie oczyścili swych dusz przez post, modlitwę i naukę… Mają złoto. Uzyskują je w nieograniczonych ilościach, ale nie osiągnęli stanu doskonałości…
– Czyli?
– Dlatego nienawidzą nas, alchemików, i zabijają, gdy tylko zdołają dopaść. Do każdego celu wiedzie wiele dróg. Nasza jest trudna i wyboista, a krocząc nią, uczymy się, że od osiągnięcia celu ważniejszy jest sposób jego zdobycia. Ich droga jest łatwa, ale jednocześnie wymaga poświęcenia swego człowieczeństwa.
– Krew młodych dziewic, zmieszana z oliwą, i rtęć – mruknęła Monika.
– Skąd wiesz?
– Słyszałam o tym jeszcze w Konstantynopolu…
Zatrzymały się na peronie. Uczennice, zamiast maszerować zwartą kolumną, nadciągnęły grupkami. Stasia westchnęła. Drażnią ją. Mają chaos w głowach i to, niestety, widać wyraźnie w ich codziennym zachowaniu.
– Wszystkie jesteście? No to pakujcie się do wagonu. – Jej oczy rzucały chłodne błyski.
Dziewczęta wyczuły, że jest zła, i potulnie wykonały polecenie.
* * *
Sklepik z artykułami i narzędziami jubilerskimi zaopatrzony jest znakomicie. Znajdują się w nim korale, perły, bez których w XII wieku nie mogła się obejść żadna apteka… Na ladzie leży stos tubek radzieckiej pasty diamentowej. Zatrzymał się i podniósł jedną z nich.
– Dziesięć złotych. – Sprzedawca beznamiętnie wyznaczył cenę.
Alchemik poznał w życiu wiele języków. Mowa Puszkina też nie jest mu obca. Przez chwilę studiował obłażącą etykietkę.
– Data przydatności minęła w 1987 roku – zauważył.
Właściciel sklepu uśmiechnął się lekko.
– Dlatego sprzedaję tak tanio. Faktycznie, olej lniany, na którym jest zrobiona, zjełczał i brzydko pachnie. Ale właściwości polerskich nie straciła.
– Istotnie – odparł Alchemik. – Diamenty są wieczne… Poproszę dziesięć tubek.
Zatrzymał się przed pancerną gablotką. Meteoryty. Powoli zaczyna się ich używać do robienia biżuterii. I bardzo dobrze. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewał się takiego fartu.
– Pan to tylko sprzedaje, czy także skupuje?
Mężczyzna zlustrował klienta spokojnym spojrzeniem szarych oczu. Obcowanie z nieziemską materią uspokaja, pozwala zachować chłodny dystans do rzeczywistości. Od początku miesiąca nawiedziło go trzydziestu świrów, z których każdy twierdził, że znalazł meteoryt. Połowa z nich zadzwoniła wcześniej umówić się na spotkanie. Sprzedawca obejrzał osiemdziesiąt mniej lub bardziej interesujących okazów, jednak w tej powodzi kamienia nie było ani jednego okrucha meteorytu. Trzydziesty pierwszy klient był jednak inny niż jego poprzednicy. Miał w sobie coś, co przytłaczało.
– Proszę pokazać.
Mistrz wydobył z kieszeni zawiniątko, a z niego cztery czarne kamienie. Złożył je krawędziami cięcia, by znowu tworzyły jedną całość.
Właściciel sklepu uniósł ćwiartkę i obejrzał uważnie. Czarna, szklista skorupa obtopieniowa, którą pierwotnie pokryty był meteoryt, częściowo odpadła, odsłaniając jasnoszarą skałę. W niej, jak robaczki świętojańskie, połyskują maleńkie ziarenka żelazoniklu. Koło gablotki stoi elektroniczna waga, ale ciężar czuje się w ręce. Pół kilograma, może więcej…