Przyszły mąż Królowej Kentu razem z nią studiował farmację, od pierwszego, a może od trzeciego wejrzenia pokochał jej narkotyczną powściągliwość. Ona uciekała, nie odbierała telefonów, w jego obecności milczała jak zaklęta. On jednak bezpowrotnie ugrzązł w sieci jej ukradkowych spojrzeń, w obłoku jej dziewiczego zapachu, w burzy jej ciemnych włosów.
Po studiach pracowała w aptece ojca, zakochany magister stawał na głowie, aby znaleźć się obok niej. Ojciec (Stary Król Kentu) przeczuwał, co się święci, i odprawiał go z kwitkiem. Magister miał zresztą wyjątkowego pecha, co najmniej sześć razy z rzędu zjawiał się w aptece akurat w chwili, gdy jej dawny właściciel cierpiał bezsilne katusze, że już nie jest właścicielem swej własności. Dopiero za siódmym razem trafił na moment, gdy stary aptekarz ulegał bezkrytycznemu złudzeniu, że wszystko jest po staremu, i był łaskaw dla świata, i był łaskaw dla fatalnego zalotnika.
– Róbcie, co chcecie – powiedział i na powrót pogrążył się w prywatyzacyjnych rojeniach.
Stary jednak nie żałował decyzji, przyszły zięć okazał się niezwykle lotnym farmaceutą, a likier miętowy, który wedle starej receptury sporządzał na aptecznym spirytusie, to był specjał. Kiedy Królowa Kentu z okazji imienin wypiła kieliszek (pierwszy kieliszek alkoholu w życiu), dławiąca sieć nieśmiałości pierzchła, wieczny lęk przed nie wiadomo czym minął.
On się oświadczył, ona wypiła kieliszek likieru miętowego i powiedziała: tak. Pierwszy raz kochali się na aptecznej kozetce na dyżurze nocnym, ona przedtem wypiła kieliszek likieru. Potem też było przedtem, potem, ilekroć się kochali, tylekroć ona wypijała przedtem kieliszek likieru. Po roku wypijała kieliszek likieru także wtedy, kiedy się nie kochali, po dwóch latach wypijała kieliszek likieru przy każdej okazji, po trzech latach piła likier w każdej wolnej chwili. Po czterech latach on już nie przyrządzał likieru wedle starej receptury. Dla niej nie miało to wielkiego znaczenia, od pewnego czasu wolała spirytus.
Pobrali się dwa lata wcześniej (w fazie picia przez nią likieru przy każdej okazji). Ona, popijając spirytus apteczny, urodziła cztery córki, on kochał ją dalej. Był czuły, opiekuńczy, powodziło mu się coraz lepiej, sprowadzał rzadkie leki z zagranicy, po śmierci teścia został kierownikiem, po upadku komunizmu stał się właścicielem apteki, zajmował się córkami, kiedy dorosły wyposażył je hojnie, wszystkie cztery zresztą świetnie wyszły za mąż.
Królowa Kentu piła czysty spirytus, któregoś dnia wróciła nieśmiałość, nie była to jednak dawna, wiotka sieć nieśmiałości, teraz to były rdzawe, żelazne pręty. Rankami spoglądała w lustro, ale była tak daleko, że nie mogła samej siebie dostrzec, nie widziała burzy swych ciemnych włosów obróconych w popiół.
– Wtedy trzeba bez słowa odłożyć słuchawkę – zbywała nagabywania Don Juana Ziobro, on zaś spuszczał głowę, wracał do pokoju, kładł się na łóżku i na harmonijce ustnej grał rzewne melodie.