9. Zasady nieuchwytności.
Nie drażniła mnie pijacka obłuda Kolumba Odkrywcy, nie można szczerze pić bez obłudy, usta muszą przeczyć trunkowi, co właśnie przeszedł przez gardło. Pan Bóg niechybnie dla ulżenia pijakom nie wypisał na kamiennych tablicach przykazania: nie kłam. Słowo musi przeczyć nałogowi. Kłamstwo w plemieniu deliryków jest honorem – prawda wpierw jest nietaktem, później zniewagą, na końcu rozpaczą. Jeśli prawdziwie pijesz, musisz wszem wobec ogłaszać, że nie pijesz, jeśli przyznajesz się, że pijesz, to znaczy, że nie pijesz prawdziwie. Prawdziwe straceńcze picie musi być zakryte, kto je odkrywa, kapituluje, przyznaje się do bezradności, pozostaje mu płacz, zgrzytanie zębów i mityngi AA.
Ilekroć wam powiem, że przestałem pić, że nie piję, że po dziesięcioleciach wytrzeźwiałem na dobre, że odzyskałem poczucie czasu, że tygodniami dochodziłem do siebie w lodowatym domu w górach – tylekroć z całym spokojem możecie nie wierzyć. Prawdę powiedziawszy – nie wierzcie ani jednemu mojemu słowu. Słowo jest moją używką, moim narkotykiem, rozsmakowałem się w przedawkowywaniu. Język jest moim drugim, co mówię, drugim, język jest moim pierwszym nałogiem.
Bez względu na to, czy mówię trzeźwy, czy mówię pijany, czy mówię, że od zaranka do wieczora popijałem brzoskwiniówkę, czy mówię, że od stu szesnastu dni nie miałem kropli w ustach, bez względu na to, co mówię, jestem w swym mówieniu nawet dla samego siebie nieuchwytny. Tak jak i w swym piciu jestem dla samego siebie i dla całego świata nieuchwytny.
Ileż to razy – dajmy na to – kroczyłem trzeźwy jak anioł ulicą Szewską i ileż to razy nie uszedłem dwudziestu kroków, nie minęło dwadzieścia sekund, szesnaście zaledwie kroków uczyniłem, szesnaście sekund przeszło, wkroczyłem na Rynek i w okamgnieniu, wkroczywszy na Rynek, wpierw sam uczłowieczałem swe anielstwo, następnie zaś człowieczeństwo moje samo z siebie ulegało błyskawicznemu zezwierzęceniu, w okamgnieniu, wkroczywszy na Rynek, pijany byłem jak zwierzę. Co się stało? Srebrna wieżyczka duszy mojej poszła w rozsypkę? Czarny wiatr powiał i wepchnął mnie do czeluści i usadził na wysokim stołku? Co się stało? Nie wiem. Nie uchwyciłem swego niepicia na Szewskiej, ani nie uchwyciłem swego picia na Rynku.
Jestem księciem nieuchwytności. Kiedy mówię, że nie piję, z całą pewnością nie jest to prawda, ale kiedy mówię, że piję, też mogę łgać jak najęty. Nie wierzcie, nie wierzcie. Pijakowi wstyd pić, ale pijakowi jeszcze gorszy wstyd: nie pić. Jakiż to pijak, co nie pije? Marny. a jakiż lepszy: marny czy nie marny? Co wyżej stoi: marność czy niemarność? a poza tym – kiedy się dopełni pijackie fatum, rzeczą nie tylko daremną, ale i nietaktowną, a nawet haniebną jest przezwyciężanie pijackiego fatum.
Przodownik Pracy Socjalistycznej, sędziwy wytapiacz z huty im. Sendzimira (dawniej Lenina), gdy za którymś pobytem na oddziale deliryków pojął wreszcie własną bezradność, gdy pojął, iż dopełniło się pijackie fatum i zamknęło nad nim jak piaszczyste wzgórze nad zbiorową mogiłą – osłupiał i całymi dniami stał pod męską toaletą (łzy nieprzerwanie płynęły po zarosłych siwą szczeciną policzkach), stał niczym posąg osłupienia pod kiblem i powtarzał wkoło:
– Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić, jak wszyscy piją? Jak tu nie pić?
I stałby tak nieszczęśnik aż do dnia sądnego, stałby tak aż do dnia wypisania z oddziału deliryków, stałby tak i szlochał, gdyby doktor Granada o pewnej wyjątkowo rozpaczliwej godzinie nie wezwał go wreszcie do siebie, nie posadził w fotelu i nie przemówił doń w te mniej więcej słowa:
– Niebawem wyjdzie pan stąd, panie Przodowniku, i jeśli uda się panu po wyjściu nie pić, niech pan nie pije, niech pan z całych sił nie pije, ale niech pan wszem wobec i każdemu z osobna oznajmia, że pan pije. W ten sposób uniknie pan wielu zachęcających do picia stresów, uniknie pan licznych boleści, przykrości i nieprzyjemności, a nawet zgorszenia. Uniknie pan pełnych rozczarowania i złowieszczego wyczekiwania spojrzeń. Ciężko pan, panie Przodowniku, zapracował na swą pijacką zasługę i teraz będzie lepiej i dla pana, i dla pańskiego nadwątlonego zdrowia, jeśli nie będzie pan nadmiernie komplikował własnego wizerunku. Wszedł pan w nasze progi jako pijak i dla pańskiego komfortu psychicznego, i dla świętego spokoju pańskich najszczerszych przyjaciół wyjdzie pan stąd rzekomo jako ten sam pijak, w istocie w pijackim jedynie przebraniu. Niech pan nie pije i niech pan twierdzi wprost, albo daje do zrozumienia za pomocą niewyszukanych sugestii, że pan pije. Jak najdłużej i jak najusilniej niech pan kłamie, że pan pije, zwłaszcza że prędzej czy później i tak się pan napije.
I łzy natychmiast obeschły na porosłych siwą szczeciną policzkach Przodownika Pracy Socjalistycznej, i kamień spadł z serca jego, i wyszedł z gabinetu doktora Granady z rozjaśnionym obliczem, i wyszedłszy, jeszcze bardziej rozjaśnił nad nami oblicze swoje.