Литмир - Электронная Библиотека

– i to nie wydaje mi się zbyt finezyjne ani zbyt trudne do pojęcia. – Nie wiedziałem, o czym teraz Alberta mówi, całkiem zapomniałem, o czym rozmawialiśmy przed chwilą, w świetle lampki jej żółta sukienka i ramiona zdawały się nabierać księżycowego blasku.

– i to nie wydaje mi się zbyt finezyjne ani zbyt trudne do pojęcia – powtórzyła, jakby wiedząc, że potrzebuję powtórzenia – oni, ci twoi fatalni towarzysze broni, niepotrzebnie gadają o wychodzeniu, niepotrzebnie gorączkowo czekają na wyjście, powinni cierpliwie siedzieć, leżeć i być tam tak długo, aż się wyleczą.

– Alu – odparłem, jakby powiedział doktor Granada – Alu, masz mentalność dziecka. Oni, owszem, nie powinni gadać o wychodzeniu, ponieważ oni w ogóle nie powinni stamtąd wychodzić. Nie idzie mi o to, że oddział deliryków to powinno być jakieś dożywocie, choć skądinąd wiadomo, że życie w ogólności to jest dożywocie. Idzie mi po prostu o to, że dla deliryków oddział deliryków to jest dobre miejsce. Powiem ci w skrytości, Alu, że mnie się nieraz wydawało: mógłbym tam żyć zawsze. Towarzysze broni snują nieustanne frontowe opowieści, ciągle jest mowa o wielkich albo małych, ale zawsze ciekawych przygodach, posiłki regularne i w miarę pożywne, niedostępne radio, telewizja i gry towarzyskie skłaniają do sztubackiej, ale inspirującej konspiracji, w zasadzie panuje tam dławiący smutek, rozmyślania zdecydowanie przeważają nad jakąkolwiek aktywnością, słowem, idealna aura dla intelektualisty.

– Boże, mój Boże, jaki ty jesteś strasznie chory, przecież wygadujesz niestworzone rzeczy, w permanentnym delirium jesteś czy jak? Czyś ty naprawdę wtedy – kiedy ujrzałeś mnie pod bankomatem, jeśli w ogóle mnie tam widziałeś, i jeśli faktycznie to byłam ja – czy ty w ogóle pobiegłeś wtedy za mną, czy tak ci się tylko zdawało?

– a teraz – zapytałem, głos mój na powrót był drżący i niepewny, tak jakby wzmacniającej becherovki nie było jeszcze w moich żyłach – a teraz jesteś tu? Siedzisz obok mnie?

– Tak, teraz jestem, siedzę tu i mówię do ciebie.

– Kocham cię, Alu – powiedziałem – kocham cię, jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem.

– Wiesz co, kochany? – Ala pogłaskała mnie po brodzie i chyba nawet musnęła mój zarosły pijacką szczeciną policzek – wiesz co, mój najukochańszy, ja wiem, że jesteś delirycznie pijany, ja wiem, że masz omamy, ja wiem, że ci się wszystko poprzestawiało w głowie, ale pomijając to wszystko, a także z czystej ciekawości pytam: ilu kobietom ty to już mówiłeś? Ile razy, skurwysynie jeden, powtarzałeś to swoje słynne: kocham cię nad życie?

– Tylko tobie to mówię, to znaczy w tak prawdziwy i w tak intensywny sposób tylko tobie. Może zdarzyło mi się wygłosić jakieś podobne albo nawet identycznie brzmiące frazy, ale to był retoryczny cynizm. Jak każdy złakniony kopulacji samiec pozorowałem miłość.

– One ci wierzyły? Tobie w ogóle ktokolwiek wierzył? Kim one były? Cóż to były za ciężkie frajerki? z samymi dewiantkami mającymi nieprzeparty pociąg do świetnego zapachu źle przetrawionej gorzkiej żołądkowej miałeś do czynienia czy jak?

– Mam powiedzieć szczerze?

– Tak, szczerze.

– Ale weź pod uwagę, że jak powiem szczerze, możesz się do mnie zrazić… Może poczujesz nawet do mnie wstręt fizyczny – dodałem figlarnie.

– Mam wrażenie, że jak na razie nie odczuwam specjalnej fascynacji twoją roztrzęsioną jak galareta osobą. Podobało mi się, oczywiście, że wyglądałeś tak, jakby moje wiersze wprawiły cię w zachwyt, ale i tak nie jestem pewna, czy nie była to pijacka euforia.

– Pytam raz jeszcze: mam mówić szczerze?

– Tak, szczerze.

– Szczerze?

– Ja nie tylko w życiu nie widziałam równie nałogowego pijaka jak ty. Ja nie widziałam także równie upierdliwego pijaka jak ty.

– a zatem posłuchaj, Alu-Alberto, mojego haniebnie szczerego wyznania: Moje kobiety prowadziły dla mnie moje prywatne izby wytrzeźwień. Ja traktowałem moje kobiety jako ordynatorki moich prywatnych oddziałów detoksykacyjnych. Ja, pijak, miałem własną sieć izb wytrzeźwień, których szefowymi były moje kolejne albo równoczesne narzeczone. w razie potrzeby dzwoniłem, jechałem, jak nie byłem w stanie jechać, to one przyjeżdżały i zabierały mojego trupa do siebie, i poddawały go czułej kuracji.

Zwodnicza Gwiazda Filmowa prowadziła moją prywatną izbę wytrzeźwień, Urugwajka-Futbolistka zawsze miała naszykowany dla mnie elegancki oddział reanimacyjny i Joacha Postrach Tworek prowadziła dla mnie podobną instytucję, i Bacha Maklerka zawsze czekała na mnie z bezpiecznym łożem, witaminami, sokami, a nawet kroplówką, i Zupełnie Nieodpowiedzialna Smarkula też była szefową mojej prywatnej, bardzo poważnej firmy detoksykacyjnej; podaję tylko najistotniejsze imiona, było bowiem też niemało przelotnych i doraźnych pomocnic.

Miewałem też takie anielice, co zjeżdżały do mnie, a raczej do moich zupełnie już nie dających się ruszyć z miejsca zwłok i pokój, w którym jesteśmy, przekształcały w salę intensywnego nadzoru medycznego. Oczywiście dysponowały te nieszczęśnice rozmaitą skalą możliwości. Od najbardziej wyrafinowanego sprzętu, leków najnowszej generacji i praktycznie nieskończonych środków finansowych, jakie były w zasięgu Bachy Maklerki, aż po zupełne rozproszenie i całkowity brak kwalifikacji, jaki cechował nie wymienioną jeszcze przeze mnie w tym kontekście Asie Katastrofę.

– Wiesz co – przerwała mi chyba w porę Alberta – zastanawiam się, co jest straszniejsze: to, że nie potrafisz normalnie żyć, czy to, że nie potrafisz normalnie mówić, przecież ty masz napuszony od wódy język i zesztywniałe gardło. Mówisz jakąś koturnową mową. Skąd te imiona? Mów normalnie, zacznij wreszcie normalnie żyć.

– Kto, kiedy i gdzie powiedział – jadowitość pojawiła się i rosła w moim głosie – kto, kiedy i gdzie powiedział, kto, kiedy i gdzie napisał, że ja jestem od normalnego życia?

– a od jakiego życia jesteś? Nienormalnego? Wyjątkowego? Genialnego? Chorego?

– Ja jestem, Alu, od życia wyjątkowo nieszczęśliwego.

– Weź się w garść i zacznij żyć umiarkowanie, ale szczęśliwie.

– Umiarkowanie, ale szczęśliwie? Przecież to jest sprzeczność sama w sobie.

– To nie jest sprzeczność, kiedy to zrozumiesz, przestaniesz pić.

– Alberto Alu, Alberto Lulaj, autorko przejmujących wierszy, wpierw myślałem, że jesteś największą miłością mojego życia, tym większą i tym tragiczniejszą, że na dobre zniknioną za rogiem Jana Pawła i Pańskiej, potem myślałem, że jesteś członkinią gangu enigmatycznych gangsterów, potem, że jesteś zjawą nieziemską, potem w trakcie naszej rozmowy pomyślałem, że jesteś najbliższą mi osobą na świecie, a teraz widzę, że ty najzwyczajniej na świecie jesteś dociekliwą terapeucicą, tak, ty jesteś terapeucicą-wilczycą, piczką-terapeuciczką.

Ona przez dobrą chwilę spoglądała na mnie z przejmującym smutkiem, a potem powiedziała:

– Nie chcę i nie życzę sobie, żebyś w jakikolwiek sposób pomagał w drukowaniu moich wierszy. Poradzę sobie. Mam absolutną wewnętrzną pewność, że poradzę sobie. A ty, biedaku, możesz się już tylko napić.

I Alberta nalała mi do pełna, ja zaś natychmiast wypiłem jednym całym haustem, bo mogłem już pić całymi haustami. Potrzebowałem tego. Byłem tak nieskończenie pusty i wydrążony, że tylko nieskończona nicość mogła mnie wypełnić.

16
{"b":"88198","o":1}