– Trafisz stąd? – zaniepokoiła się Nina.
– Za daleko. – Pokręciła głową. – Podejdę bliżej.
– Zauważy cię.
– Mało prawdopodobne. Jest zajęty czym innym.
– Chcesz go dopaść tu? – Sławek popatrzył na Vlanę, kompletnie zaskoczony. – Przecież tu jest masa ludzi… Zatrzymają cię.
– Nie możemy czekać. Jeśli poczuje się zagrożony, wyparuje bez śladu. W razie gdybyśmy się rozdzielili – uśmiechnęła się lekko – spotkamy się u was w domu.
– Musisz go zabijać? – Nina także miała obiekcje.
– Niestety. Wampir, który raz skosztuje krwi człowieków, traci rozum. Zamienia się w opętane żądzą zwierzę…
Sprawdziła mechanizm spustowy i ruszyła naprzód. Spory odcinek drogi przebyła, kryjąc się za grupkami ludzi, ale przed budynkiem historii, jak na złość, było dość pusto. Złożyła się do strzału. Pociągnęła za spust raz a dobrze. Bełt świsnął w powietrzu i kołek wbił się prosto w pierś Jakubowskiego. Pudło, nie trafiła go w serce. Zagryzła wargi i ruszyła biegiem. Kuszę odrzuciła, nie będzie już potrzebna. Wampir jęczał, usiłując wyrwać z piersi osikę. Siedząca obok studentka krzyczała histerycznie. Vlana odepchnęła ją jednym ruchem ręki, faktycznie ludzie byli słabi…
– Kim jesteś? – wycharczał pytanie.
Miała ochotę powiedzieć coś złośliwego, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Wyszczerzyła zęby, niech przynajmniej wie, że ginie z ręki wampira… Cięła srebrnym sztyletem. Brzegi rany natychmiast ogarnął proces rozkładu.
Jakubowski próbował coś jeszcze powiedzieć, ale już nie zdołał. Przechylił się i padł jak długi na ziemię. Trup, oceniła Vlana bezbłędnie.
Odwróciła się. Studentka nadal wyła histerycznie. Człowieki otaczały ją kręgiem. Trzydziestu, może czterdziestu. Kilku wyciągnęło z kieszeni noże, paru zbiorniki z gazem obezwładniającym.
Syknęła, pokazując zęby. Wszyscy odruchowo cofnęli się o kilka kroków. Nie miała czasu, żeby się rozebrać, zresztą w obecności tylu mężczyzn wstydziłaby się… Zamknęła oczy i skoncentrowała się. Ubrania upadły na ziemię. Tylko nieliczni widzieli małego, czarnego nietoperza, który wzbił się w niebo.
***
– Urwał, urwał, urwał? – Usłyszałem tuż nad głową.
– Urwał, urwał!
Leżałem dobrze wpasowany w kolczasty krzak. Dzięki temu, że miałem na sobie czarny płaszcz, byłem prawie niewidoczny. W każdym razie drechy mnie nie zauważyły.
Swoją drogą, to nasz język w zadziwiający sposób zmienia się z fleksyjnego na aglutynacyjny, pomyślałem, analizując toczący się obok mnie dialog.
– Urwał – zadecydował ich przywódca i oddalili się.
Zacisnąłem dłoń na rękojeści sztyletu. Odetchnąłem z ulgą. Byłem ostatnim idiotą. Co mogę zdziałać z takim króciutkim majcherkiem przeciw opętanym żądzą krwi wampirom? Nic. Do walki z nimi niezbędna jest broń palna!
W piwnicy mam tokarkę. Będzie trzeba jeszcze trochę dobrej stali rusznikarskiej…
***
Vlana wleciała przez okno i siadła na parapecie. Sławek odwrócił się dyskretnie, a Nina podała jej ubranie. Wampirzyca zeskoczyła z gracją na podłogę.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała.
– Drobiazg. – Wyszczerzył się chłopak. – To może, skoro odwaliliśmy już obowiązki, zostaniesz u nas kilka dni?
– Niestety. – Uśmiechnęła się smutno. – Muszę wracać… Szkoła czeka.
– To wy, wampiry, też chodzicie do szkoły!? – zdumiała się Nina.
***
Do szkoły wlokłem się z szumem w uszach. Kułem srebro, do czwartej rano ukrywałem się w krzakach przed dresiarzami, nie wyspałem się. W dodatku rodzice przyszli o szóstej i zrobili mi burę o zdewastowany pokój. Usiłowałem wyjaśnić, ale zupełnie nie chcieli słuchać. Jeszcze kiedyś mi podziękują…
Jasne światło poranka trochę rozproszyło moje nocne obawy, kieszenie, napchane czosnkiem dodawały pewności siebie. Sztylet przyjemnie ciążył w plecaku. No, może sztylet to nie najlepsze określenie. Nie miałem wprawy w kuciu. Obejrzawszy go w świetle dziennym, ze skruchą musiałem przyznać, że wyszło mi coś bardziej przypominającego maczetę…
Sławka dopadłem dopiero na długiej przerwie.
– Jest mi potrzebna twoja pomoc – powiedziałem.
Popatrzył na mnie z zainteresowaniem.
– A co konkretnie miałbym zrobić? – zaciekawił się.
– Jesteś telepatą. Wyczuwasz myśli innych ludzi. A nieludzi?
– Czasem zdarza się, że wyłapuję, co myśli pies mojej siostry – powiedział z dumą. – Ale co do tej telepatii, to gruba przesada, to raczej empatia, bardziej wyczuwam nastrój drugiego człowieka. Zresztą nie ma w tym nic nadzwyczajnego i można to racjonalnie wyjaśnić. Mamy szczątkowy zmysł radiowy, ale tylko nieliczne osobniki, takie jak ja, urodzone po Czarnobylu, są w stanie odbierać sygnały…
– A potrafiłbyś zidentyfikować wampira? Rozpoznać go po jego myślach?
Westchnął ciężko.
– Zdaje się, że jesteś kolejną ofiarą profesora…
– Proszę?
– Ganiał cię po wałach, żebyś mu tyczki wtykał, potem zaprosił do laboratorium i puszczał reklamy, rzekomo z drugiego wymiaru, gdzie żyją wampiry?
– No…
– Facet ma świra. Wylali go z politechniki i z litości wlepili na posadę tutaj.
– Ale pokazywał mi reklamę…
– Krwi „Łaciatej”? – Uśmiechnął się. – Nie tobie pierwszemu. Co za problem złożyć coś takiego na komputerze? Dwadzieścia minut roboty. Problem w tym, że on bardzo wierzy w ten świat równoległy i sądzi, że wcześniej czy później go odkryje. Tylko że jest sam. Poszukuje pomocników, a jak niby ma ich zachęcić do współpracy? Tylko rozpalając ich ciekawość. Dlatego zmajstrował te niby-przekazy. Na zasadzie, że cel uświęca środki.
– Jesteś pewien, że on jest świrem?
Stuknął się palcami w skroń.
– Jestem telepatą. Ja to wiem…
Cholera. I po co przetapiałem moją kolekcję monet?