– Pan?! – spojrzał przerażony. – Gamedec?! Okradziony?! Niemożliwe!
Zareagował co najmniej dziwnie. Przejął się kolejną ofiarą? Zdumiewała go brawura przestępcy?
– Jak to się mogło stać? – spytał i pociągnął łyk whisky.
– Śmieszne, ale chciałem zadać to samo pytanie. Zakrztusił się.
– Ależ, ależ mówiłem panu, że prowadzimy śledztwo…
– Właśnie. A konkretnie kto? Zarumienił się.
– Ja…
Wiedziałem.
– …mam pewne kwalifikacje, trochę się znam na ludziach, posiadam kontakty…
– Gratuluję.
– …i jestem bliski przełomu.
Akurat.
– Coś pan odkrył?
Odzyskał rezon.
– Wszyscy: my, policja, nawet Blue Whales Interactive podejrzewają o tę robotę wybitnego programistę, który wprowadza w komputer ofiary niewidzialnego wirusa, zmieniającego numer konta w momencie przelewu. Jestem przekonany że pan także ma taką hipotezę.
Kiwnąłem głową.
– Dziwne zatem, że mimo ostrzeżeń i skanów nikt wirusa nie odkrył. Zaczynam podejrzewać coś innego. – Nachylił się w moją stronę. – Włamanie – wyszeptał.
Wytrzeszczyłem oczy. – W czasie transferu?
Zapalił się.
– Wyobraźmy sobie: w trakcie procedury, gdy pan bezbronnie leży na łożu i czuwa przy ukochanej w Rajskiej Plaży, złodziej wchodzi do pańskiego mieszkania i przykleja do komputera małą pluskwę…
Mogło tak być. Podjąłem wątek.
– Dzięki temu, gdy wychodzę z gry i skanuję komputer programami antywirusowymi, nie wykrywam infekcji…
– Zgadza się – siorbnął i zamaszyście odstawił szklaneczkę. – Ale gdy chip wyczuwa, że przesyła pan pieniądze, a wystarczy mu setna nanosekundy`
– Wysyła impuls zmieniający kilka cyfr i liter dokończyłem. – Genialne.
Opadł na poduchy fotela.
– Właśnie, panie Aymore, rozpracowaliśmy zagadkę.
Parsknąłem.
– To tylko hipoteza.
– Pańskie mieszkanie sprawdzimy jako pierwsze.
– Najpierw klamka – przystawił do rączki skaner. – Aha! Tak jak myślałem!
Wskazał ledwie widzialne linie.
– Używa pan rękawiczek? – spytał.
– Nie potrzebuję. Zim u nas nie ma…
– A więc zgadza się. Jeszcze tylko zdjęcie do dokumentacji… – aparat zapiszczał – i wchodzimy do środka.
Przez chwilę usiłowałem sobie przypomnieć, czy nie mam bałaganu. Ariston wtargnął do środka j czołg, nie było czasu na rozmyślania. Spróbowałem spojrzeć na wnętrze oczami obcego. Wyglądało przyzwoicie.
– Komputer w salonie? – domyślił się. – Zobaczymy ..
Nałożył cyfrowe gogle i włączył infrareflektor. Obszedłem komputer od drugiej strony i przyjrzałem się obudowie.
Ani śladu.
– No… mam cię, skarbie – wysyczał Borgia. Założył popielatą nanorękawicę i przytknął palec za zagięciem wlotu powietrza. Po chwili oderwał go od szarej powierzchni.
– Nic nie widzę – sapnąłem skonsternowany.
– Bez tych szkieł to trudne – roześmiał się. – Pomogę panu.
Przytknął drugi palec do opuszki i podważył niewidzialny kształt. Wtedy zobaczyłem cieniutki kwadratowy listek. Prezes otworzył próżniową torebkę i delikatnie włożył arkusik do środka. Zapiszczał odsysacz powietrza. Na spoinie zamrugała zielona lampka.
– Widzę, że istotnie jest pan dobrze przygotowany – rzekłem z uznaniem.
Zsunął z oczu gogle i uśmiechnął się.
– Nie mówiłem?
Zastanawiające, dlaczego pokój widzeń z ożywieńcami przypomina salę rozmów w więzieniach: grube szyby uniemożliwiające dotyk, wzmagające poczucie izolacji i niemocy Tym razem Anna wyglądała lepiej. W oczach pojawił się spokój, w ruchach więcej pewności.
– Torkil – wyszeptała.
Ubrali ją w kwiecistą zwiewną suknię. Wyglądała jak motyl: kruchy, delikatny nowo narodzony.
– Aniu, jak się czujesz? Przytknęła palce do szyby.
– Dziwne pytanie. Nie umiem odpowiedzieć.
– Niech pan raczej nie pyta – odezwała się pielęgniarka z tyłu. Zdaje się, że inna niż poprzednia, ale także gruba. – Zamiast tego lepsze są krótkie zdania twierdzące. Bez zaprzeczeń.
Kiwnąłem głową
– Cieszę się, że tu jestem. Z tobą.
Roześmiała się. Jakoś tak szeroko i sztucznie.
– O uczuciach też nie. Niech pan sobie przypomni elementarz – upomniała mnie biała dama. Skrzywiłem się.
Miałem wrażenie, że Anna patrzy na mnie z kim samym zainteresowaniem jak na resztę świata. Chciałem, żeby patrzyła z większą miłością, a ty czasem to ona potrzebowała miłości.
– Jesteśmy tu razem – odezwałem się. Skinęła głową z dziecięcym uśmiechem.
– Ty i ja jesteśmy w szkole.
Potrząsnęła głową.
– Ty i ja – potwierdziła.
Po kilku dniach otrzymałem radosny telefon prezesa Creators Club.
– Policja odkryła chipy u wszystkich poszkodowanych! Były też stare, ale ciągle czytelne odciski rękawic! Śledztwo nabiera rozmachu!
– To wspaniale, panie Borgia.
Trochę mu zazdrościłem. Kiedy on bawił się w detektywa, ja śledziłem rozwój osobowości i choć było to zjawisko interesujące, żałowałem, że nie mogę się rozdwoić.
– Podejrzewa pan kogoś? Ściszył głos.
– Myślę, że nie powiem niczego odkrywczego, ale dane klientów Blue Whales Interactive znamy tylko my i niektórzy technicy BWI, zatem…
– Pula obejmuje pracowników i członków klubu?
Zrobił zatroskaną minę.
– Niestety. Chociaż niekoniecznie, bo pierwsza kradzież miała miejsce przed powstaniem CC, a ofiarą byłem ja.
– Pan?!
– Cóż robić. I tak jestem wdzięczny losowi. Może dzięki nowemu cyfrowemu przyjacielowi oraz klubowi, który stworzyłem, nie stoczyłem się na dno?
– Mimo wszystko dane, jakie sprawca posiada, godziny transferów…
– Podpowiadają, że jest blisko nas? Zgadzam się. Lecz jeśli tak, to musiał wstąpić do CC na początku jego istnienia.
W głowie rozbłysła mi nagła myśl:
– Musiał albo musiała.
– Zbadałem chip, który mi podesłałeś. – Harry zamówił jak zwykle pierogi.
Nie wiem dlaczego, ale lubiłem spotkania w neomilkbarze. Może przypominały mi młodzieńcze lata, gdy rozpoczynaliśmy karierę cyfrowych zabijaków i nie było nas stać na nic lepszego? Poza tym jedzenie w tym miejscu, w pobliżu widokowej platformy na południowym Żoliborzu, było naprawdę znakomite. Sam pałaszowałem pyzy z mięsem. Mógłbym zabić za takie danie.
– No i? – wydusiłem, przełknąwszy kęs.
– Pusty.
– Że jak?
– Robota geniusza.
Miałem dość geniuszy. Wbiłem zęby w tłuste białawe ciasto.
– Programik uruchomił się w trakcie przelewu – ciągnął. – Przestawił X na Y, siódemki na dziewiątki, czy odwrotnie, następnie sam się usunął z komputera, a potem – ciachnął widelcem pieroga i włożył go do ust. – A potem – wydukał – uchunął się ch chipa.
– Usunął się z chipa? – Przecież mówię. Popiłem herbatą ze szklanki ujętej w metalową obręcz z uszkiem. Właściciel mówił, że to jakaś tradycja z dwudziestego wieku. Miałem wątpliwości, ale wyglądało to rzeczywiście egzotycznie.
– To samo stwierdzili spece z policji – wyznałem.
Harry pokręcił głową.
– Geniusz.
Tym razem widziałem prawie swoją Anię. Założyła szafirowy sarong, ulubiony ubiór sprzed transferu. Nad śniadym brzuchem kwieciło się bolerko tym samym wzorze. Szła płynnie, wdzięcznie i od progu się uśmiechała.
– Witam, panie przystojny!
Skurczyło mi się serce na brzmienie powitania: tymi samymi słowami odezwała się do mnie po raz pierwszy.
– Jestem tu – odparłem ostrożnie.
– Możesz już mówić swobodniej – zachęciła.
– Ładnie wyglądasz.
– To dla ciebie.
– Naprawdę?
Zaczesała złoty kosmyk za ucho.
– Coraz więcej umiem. Coraz łatwiej.
– Pani Ania robi postępy – potwierdziła pielęgniarka oparta o ścianę.
– Jeszcze tylko miesiąc – pocieszyłem ją.
– Chciałabym już wyjść – spojrzała smutno.
Siostra pokręciła głową.
– Jeszcze pojęcia abstrakcyjne.