Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ach tak, widziałem waszą reklamę. Pani wybaczy, jestem bardzo zmęczony..

– Rozumiem. Kiedy mam zadzwonić, by spokojnie porozmawiać?

Zawahałem się. Nie miałem ochoty nigdzie wstępować, z drugiej strony taka laska…

– Może za miesiąc.

Chip miał rację. Preferencje zmieniałem dziesiątki razy. Dzwoniłem, spacerując, kąpiąc się, leżąc w łóżku, jadąc taksówką. W końcu niemal się za przyjaźniliśmy Kształt przyszłej Anny nabierał pro porcji. Sama zainteresowana była bardzo ciekawa informowałem ją więc tak szczegółowo, jak tylko po trafiłem Ku mojemu zdziwieniu zasugerowała kilka bardzo sensownych poprawek. I znowu nie wiedziałem: ona czy programiści tworzący jej cyfrowy byt? ~ może cień świadomych przepływów, który wymkną się ich przewidywaniom? Albo i nie wymknął?

Okres ostatnich modyfikacji przerwały dwa wydarzenia. Pierwszym był e-mail od Steffi.

Tęsknię za tobą. Kiedy wyruszymy na kolejną wyprawę?

Niedługo, odpisałem. Czyżbym miał trzy serca? – myślałem, wysyłając wiadomość. Naprawdę miałem ochotę na spotkanie. Jakoś tak na drugi dzień za dzwoniła Pauline:

– Tak, jestem zazdrosna. – przyznała.

– Kochanie… – Z pewnością mam trzy serca. – Trzeba było tak od razu…

– No bo – poskarżyła się głosem małej dziewczynki – ona zadzwoniła, jak byliśmy w łóżku, i poczułam się okropnie.

– Rozumiem.

– Przyjedziesz do mnie?

Zrobiło mi się gorąco. Ktoś kiedyś porównał mężczyzn do akceleratorów, a kobiety do hamulców. Byłem facetem. Zdawałem sobie sprawę, że takie emocjonalne rozdarcie nie może się dobrze skończyć, a jednak skoczyłem w przepaść.

– O ósmej.

Nie wiem, co było głównym motorem: ciekawość czy chuć.

Moralny kac następnego dnia był tak wielki, że zastosowałem radykalne środki: zablokowałem połączenia zarówno ze Steffi, jak i Pauline. Sekretarka nagrywała wiadomości, a ja ich nie oglądałem. Posunięcie było bezlitosne, choć wolałem je nazywać ascetycznym. Trzy serca, trzy ciała, to jeszcze mogłem znieść, ale trzech rozumów nie posiadałem. Chciałem się skoncentrować na najważniejszym. Odnowię kontakty, jak będzie po wszystkim, pocieszałem się. Przez pierwsze dni czułem się podle. Potem przyszło przyzwyczajenie. Wolałem nie myśleć o chwili, gdy będę się musiał „odzwyczaić”: nie chciałem sobie wyobrażać, jakie miny zrobią moje partnerki i jak przyjmą moje przeprosiny Pakowałem się w niezłe bagno.

Na dzień przed transferem, późnym wieczorem, odezwał się telesens. Automat wyświetlił numer Creators Club. Stłumiłem przekleństwo. Byłem podekscytowany jutrzejszym wydarzeniem, nie miałem ochoty na pogaduszki z natrętami. Przyjąłem połączenie, wyobrażając sobie, że sensor, którego dotykam, jest w istocie mechanizmem spłukującym łazienkowe nieczystości. Irytację złagodziła atrakcyjna twarz o orzechowych oczach.

– Pan Torkil Aymore, nieprawdaż?

Czy jestem jedyną osobą na świecie, która wie, ~ pytanie jest agresywną formą rozmowy zmuszając do odpowiedzi?

– Prawdaż. Co to za dziwna muzyka?

– Och, taki nasz rytuał. Prezes Creators Clul Ariston Borgia, specjalnie ją skomponował jako t: rozmów z potencjalnymi członkami, którzy denerwują się przed transferem. Ma właściwości uspokajające.

– Dziwne tony. Pani Sarah Koronowsky, o ile dobrze pamiętam?

Zarumieniła się.

– Asystentka prezesa. Chciałam pana namów do wstąpienia do naszego klubu. Oferujemy ciekav~ bonusy, spotkania, odczyty, wymianę doświadczeń ponadto…

– Już mówiłem, nie jestem zainteresowany.

– Może zmieni pan zdanie później…

– Nie sądzę.

– Jeszcze jedno – wyciągnęła rękę, jakby chciała przedrzeć się przez ekran i powstrzymać mnie przed przerwaniem połączenia. – Z naszych danych wynika, że jutro przeprowadzi pan ożywienie, a po akcji uiści opłatę. Czujemy się w obowiązku poinformowania, że kilku naszych członków miało problemy z przelewem na konto Blue Whales Interactive.

Zbystrzałem. Kwota była niebagatelna.

– Proszę kontynuować.

– Zdarzało się, że pierwszy przekaz nie trafiał we właściwe konto. Pieniądze po prostu znikały…

– To interesujące. Levi Chip nic o tym nie wspominał.

Przymknęła oko.

– Taka informacja raczej nie przysporzyłaby mu klientów, nie sądzi pan?

– Proponujecie jakąś ochronę? Zacisnęła usta w napiętym uśmiechu. – Może połączę pana z prezesem.

Na ekranie pojawiła się przystojna, choć nieco nalana twarz szarookiego blondyna.

– Miło mi, Ariston Borgia – zabrzmiał bas. – Niestety żadnej ochrony nie zapewniamy chcemy po prostu pana ostrzec. Niech pan dobrze sprawdzi pocztę, numer konta, poszuka wirusów. Nic nie wiemy o sprawcy, jego modus operandi czy motywach, ale po cichu, obok policji, prowadzimy prywatne śledztwo.

Rozbłysły mi oczy.

– Śledztwo? Może mógłbym w czymś pomóc? Jestem gamedekiem z wieloletnim doświadczeniem. Albo mi się zdawało, albo lekko się cofnął. Żaden prezes nie lubi, gdy ktoś próbuje okazać, że w czymkolwiek go przewyższa.

– Dziękujemy – odparł przez lekko zesztywniałe szczęki – ale na razie nie widzimy takiej potrzeby. Po prostu niech pan uważa.

Po wymienieniu kilku grzecznościowych fraz pożegnaliśmy się. Już kładłem się do łóżka, gdy ponownie zaśpiewał sygnał połączenia.

– Chrystusie, czy dadzą mi spokój?

Walczyłem z palcem, który znów okazał się silniejszy ode mnie i uruchomił rozmowę.

– To jeszcze raz ja – Ariston Borgia uśmiechnął się przepraszająco.

Tym razem muzyka w tle była inna. Również dziwna, ale jakaś wesoła.

– Kochany panie, jest późno, padam ze zmęczenia, nie macie innych sposobów werbowania członków?

– Zaraz panu wyjaśnię, otóż…

Tym razem palec okazał się mądrzejszy. Chociaż prezes zaczął mnie intrygować, opuszka odruchowo wcisnęła klawisz wyłączenia dźwięku. Przyglądałem się z ukrywanym rozbawieniem, jak prezes się uśmiecha, coś tłumaczy, wybałusza oczy i opuszcza kąciki ust, jakby szykował się do skomplikowanego wywodu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mi strzeliło do głowy. W pewnym momencie odchylił się i zamilkł. Czekał na moją reakcję. Włączyłem dźwięk.

– To bardzo interesujące – odezwałem się. Zauważyłem brak dziwnej melodii. Zapewne utwór skończył się w trakcie tyrady. Prezes zrobił zaskoczoną minę. Widać nie trafiłem w temat.

– A teraz pozwoli pan, że udam się na spoczynek. Mój ulubiony palec zgasił ekran, gdy rozmówca otwierał usta, żeby zaprotestować.

Chip wyznaczył procedurę na dziewiątą rano. Twierdził, że powinienem wejść w Rajską Plażę i czuwać przy Annie. Ekranowane pomieszczenie w nadmorskim hotelu było białe, spokojne, trochę surrealistyczne. Za oknem rozpościerała się przepastna perspektywa rajskiego nieba i oceanu. Na ścianie rozjarzył się ekran z twarzą Leviego.

– Operacja przypomina przeniesienie żywej duszy do dibeka. Proszę usiąść na tym fotelu. Pan obok. Dobrze będzie, jeśli potrzyma pan partnerkę za rękę – uśmiechnął się.

Partnerkę…, powtórzyłem w myślach. Wybaczcie, dziewczyny! Przed oczami zamajaczyły smutne twarze Pauline i Steffi. Coś mi zawyło w duszy. Zacisnąłem szczęki.

– Za chwilę zobaczy pani za oknem różne obiekty – głos Chipa. – Wszyscy będziemy je widzieć. Proszę głośno je nazywać. Będzie to gwarantem ciągłości transferu.

Coś wystukał. Przyjął powiadomienia gotowości od współpracowników. Zmówiłem koan koncentracji. Poczucie winy odpłynęło w dal. Wiedziałem, że nie na zawsze.

– Można? – spytał Levi. Kiwnęliśmy głowami.

– Odpręż się – szepnąłem.

Patrzyła w okno wzrokiem, który – jak się zdawało – sięgał dalej niż cyfrowe miraże.

– Krzesło – odezwała się.

Spojrzałem przez szkło. Istotnie, w powietrzu powoli przepływało krzesło. Dziwna procedura. Mebel przysunął się do framugi, a od drugiej strony wychynął kolejny obiekt.

– Ryba – przedstawiciel morskiej fauny sunął śladem siedziska.

– Rzeźba – leniwie obracający się posąg.

– Stół… Drzewo… Łabędź… Okręt… Garnek… Obraz… Królik… Krawat… Majtki…

55
{"b":"691511","o":1}