– Nastawione.
– Wypuśćcie mnie! – darła się Steffi uwięzionaw saunie.
– Zostawiam ci dwie – wcisnąłem brunetce w rękę czerwoną i niebieską tabletkę, zerwałem się i pobiegłem do sali ćwiczeń.
– Masz – podałem leki Davidowi. Spojrzał pytająco. – Zaraz będziesz jak nowy. Nabiał też.
– Ratunku! – Płomiennowłosa waliła w szklane drzwi. Cała błyszczała od potu. – Duszę się! Otworzyłem szerzej oczy i zmarszczyłem brwi. Ta mina pomagała mi w skupieniu. Nacisnąłem klamkę. Nie ustępowała.
– Pomocy! – krzyczała uwięziona. – Usiądź na podłodze! Tam jest najchłodniej! – poradziłem.
Odsunąłem się na kilka kroków. Obejrzałem drewnianą ścianę. Nic.
– Wyłącz piec!
Dziewczyna posłusznie przekręciła regulator. Siedziała po turecku i ciężko oddychała. Czerwona zasłona włosów oblepiała czaszkę i smukłe plecy. Nagle Steffi rozczapierzyła palce i zawyła nienaturalnie niskim głosem:
– Nieeee!
Sprawdziłem jeszcze raz klamkę. Dlaczego nie ustępuje? Przecież to nielogiczne…
Zamka nie ma… Coś musi uruchamiać mechanizm zapadki… Na chybił trafił pchnąłem ją do góry i natrafiłem na sprężysty opór. Szarpnąłem mocniej i usłyszałem szczęk zwalnianego rygla. Szklana tafla ustąpiła. Wyciągnąłem dziewczynę. Była w szoku. Ułożyłem ją pod prysznicem i włączyłem lodowaty deszcz. Przestrzenie między jej żebrami gwałtownie się zapadły, gdy wzięła histeryczny wdech. Zaczęła głośno szlochać. Co miałem zrobić? Zrzuciłem szlafrok i wszedłem do kabiny. I też histerycznie wciągnąłem powietrze. Wytrzymałem kilka sekund odmierzanych uderzeniami spanikowanego serca i podgrzałem wodę. Podniosłem dziewczynę. Strasznie płakała. I była strasznie piękna. Przytuliła sprężyste ciało do mojego, uniosła biodra i staliśmy się jednym. Adrenalina to najlepszy afrodyzjak.
Wyleczeni i przebrani zebraliśmy się w sali ćwiczeń. David i Gabrielle trochę dziwnie na nas patrzyli. A może mi się zdawało.
– No, mistrzu, co to było? – odezwał się lider. Nie miałem pewności, czy pyta o prysznicowe tete-a-tete, czy o wydarzenia w piwnicy Założyłem to drugie.
– Mam teorię, ale najpierw powiedz, co czułeś, kiedy dostałeś od fantoma między nogi? Zarumienił się.
– Ból jak cholera, oczywiście. To nie ma znaczenia…
– Pozwól – przerwałem – że ja będę decydował, co ma znaczenie. I nie ściemniaj o bólu. To akurat jest oczywiste.
Zacisnął zęby.
– Nie chcesz mówić? – Potarłem brwi. – W takim razie ja będę zgadywał, a ty mi pomożesz, dobrze? Skinął głową.
– Jesteś nieśmiały.
Dziewczyny zesztywniały. Patrzyły oniemiałe.
– Dave? – odezwała się Gabrielle. – Nieśmiały? – Kiedy byłeś małym chłopcem – kontynuowałem – może na jakiejś szkolnej holotece czy przy innej okazji postanowiłeś przełamać swoją ułomność…
– Poprosiłem do tańca najładniejszą dziewczynę w grupie – przerwał. – Tak poradziła mama. Podszedłem, a ona mnie wyśmiała. Przyłączyły się koleżanki – opuścił głowę. – Miałem przechlapaną całą podstawówkę. Dowiedziały się wszystkie dziewuchy, że kurdupel Dave startował do Priscilli. Byłem pośmiewiskiem. Nie odezwałem się do żadnej dziewczyny, dopóki nie zdałem do gimnazjum.
– I dlatego jesteś taki niby na luzie? Skrzywił wargi.
– Nie wiem.
Podeszła do niego Gabrielle i czule go objęła. – Teraz ty – spojrzałem na brunetkę.
– Chyba wiem, o co chodzi – wyznała. – Kiedy leżałam przy schodach ze zwichniętą ręką, przypomniała mi się przedwcześnie skończona kariera sportowa.
Steffi i Dave kiwnęli głowami. Widocznie znali tę historię.
– Byłam niezła w piłce grawitacyjnej. Podczas kwalifikacji do mistrzostw juniorów wyszła na jaw wada w stawie biodrowym. Miałam kontuzję podczas meczu. Czułam się dokładnie tak samo jak dzisiaj. Wściekły ból i rozpacz. Potem wykryli za płytką panewkę. Powiedzieli, że cholerstwo będzie się odnawiać. Marzenia o sławie odpłynęły w niebyt… – oczy zaszły jej łzami. – A tak to kochałam… Lekarze powiedzieli, że można naprawić, ale trzeba zmodyfikować genotyp, wyhodować nową miednicę, bo tamta sama się nie przerobi, zrobić operację, wymienić, a wiecie, ile zarabiają moi rodzice. Jeśli kiedyś tyle zarobię, to będę za stara. – Kopnęła w aparat wzmacniający mięśnie brzuszne.
Nadąłem policzki. Zapowiadała się sesja terapeutyczna.
– Steffi – spojrzałem na kochankę – nie mów. Jako dziecko zamknęłaś się w jakiejś komórce i nie mogłaś się wydostać?
– Dokładnie tak. Krzyczałam, wyłam, koleżanki się śmiały, a ja w panice pchałam całym ciałem, waliłam pięściami, błagałam… – pokręciła głową. – A jeszcze większy wstyd poczułam, kiedy wreszcie mnie wypuścili…
– Drzwi były otwarte, tylko trzeba było je pociągnąć zamiast pchać?
– Jakbyś przy tym był. Klepnąłem się w kolano.
– No to mamy komplet osobistych strachów. Dave boi się kobiet, Gabrielle kontuzji, Steffi zamkniętych pomieszczeń, a ja…
Spojrzeli ciekawie. – …szpitala.
Lider Fear Walkers przełknął ślinę.
– Ale jak to możliwe, że gra znała takie sprawy?
– O, to nie takie trudne. Odpowiedni skan, impuls i strzał w dziesiątkę.
– Niemożliwe.
Uśmiechnąłem się. – Nie takie rzeczy widziałem w Otchłani.
Wzruszył ramionami
– Słyszałem, że to straszne nudy.
– Jak dla kogo…
Otrząsnął się.
– Kontynuujemy czy wychodzimy?
– Chyba żartujesz? – wypiąłem dumnie pierś. To pierwszy etap. Zniechęcający. Prawdopodobnie większość graczy odpada właśnie tutaj. Ze strachu albo dlatego, że nie mogą otworzyć apteczki.
Steffi i Dave spojrzeli zdziwieni.
– Te pastylki – wskazałem opakowania leżące na podłodze – zawdzięczacie Gabrielle.
– Jak to? – spytał blondyn.
Mrugnąłem do brunetki.
– Widzieliście Midnight Howl? – spytała.
Wytrzeszczyli oczy. Zdaje się, że mieliśmy szczęście. Postanowiłem nie zdradzać się z moją indolencją.
– Idziemy – zakomenderowałem.
Podszedłem do wypatrzonego wcześniej kąta. W podłodze czerniła się klapa.
– I nawet wiem, dokąd.
Gdy dotknąłem drzwiczek, w powietrzu zamajaczył napis:
Kto jest autorem powieści Wyprawa do wnętrza Ziemi?
Młodzież, rzecz jasna, nazwiska Juliusza Verne’a nie znała, ale stary spec od fantastycznych wizji nie miał kłopotów z odpowiedzią. Pod włazem oczywiście czaił się mrok. Włącznika nie było.
– Dave, kochany – uśmiechnąłem się jowialnie. – Przy kominku są jakieś szczapy. Pokaż, że byłeś dobrym skautem i przynieś cztery pochodnie z zapalnikiem.
Gdy drużyna stanęła na skalistym, nierównym podłożu, zrobiło się nieswojo. Dziewczęta rozcierały ramiona. W oddali rozlegało się echem kapanie wody Krople w jaskini… Dźwięk, który nasi włochaci przodkowie znali aż za dobrze. Sala najeżona była stalagmitami. Uniosłem pochodnię. Sklepienie zdobiła gęsta szczotka stalaktytów.
– Gdzie jesteśmy? – wyszeptała Gabrielle.
– To korzenie domu – mruknąłem. Skały odbiły i odkształciły głos w niknący czarny szum. – Prakorzenie…
– Przestań – Steffi przytuliła się do mojego ramienia.
Jakie to szczęście, że Fear Walkers to nie sami faceci.
– Pójdę przodem – oznajmiłem.
– Ostrożnie – palce Steffi przesunęły się po moich plecach jak najsłodsza obietnica.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. W sercu lodowatej jaskini. Ogromną salę wypełniała rozkołysana czerń. Chwiejny płomień pochodni oświetlał tylko śliskie kamienie pod stopami. Za chwilę stracę poczucie kierunku. Gierczany zegarek nie zawierał kompasu. Odwróciłem się do pozostałej trójki, żeby uprzedzić, że nie mogę iść dalej. Nagle za plecami usłyszałem znajomy niski pomruk i gulgotanie. Zwielokrotnione jaskiniowym pogłosem dźwięki brzmiały jak zapowiedź końca świata. Od stóp do głowy oblała mnie fala zimna. W okolicy karku i nasady czaszki poczułem wibrujące buczenie, jakby ktoś wsadził mi wibrator w rdzeń kręgowy. W nosie zawiercił rdzawy zapach krwi. Adrenalina wstrzyknęła zabójczą dawkę we wszystkie żyły. Odwróciłem się tak szybko, że coś strzeliło mi w szyi. Krzyknąłem i odruchowo przysiadłem, jakbym składał się do strzału z fotonowej fuzji. Tyle, że w nagle zgrabiałej i bezwładnej dłoni trzymałem dopalającą się gałąź. Nikłe światło wydobywało z cieni pomarszczony pysk świerzbołaza, wielki jak wrota dzielnicy uciech. Migoczący płomień sprawiał, że jadowite kolce zębowe zdawały się kołysać jak zboże przy silnym wietrze.