Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Usiadłem na podłodze. Z żabiej perspektywy cielsko potwora wydawało się monumentalne.

– Hodujecie ludzi?

– Myśłisz, że opowieści o cyrografach to bajki? Czym jest dusza? Tym samym co program. Też nie można jej dotknąć, zważyć, choć rezyduje w mózgu tak jak prąd w komputerze. Tak, dusze są jak najbardziej realne. A że rzeczywistość jest ciągła, nawet nie wiesz, jaki z nich można robić użytek.

– Po co mi to pokazujesz?

Rogata postać nieznacznie się pochyliła.

– Jesteś gamedekiem. Rozumiesz, czym jest rzeczywistość zmysłów. Zostałeś obrany na mesjasza. Nasza rozmowa jest objawieniem albo zwiastowaniem, nazwij ją, jak chcesz. Ogłosisz łudziom nowinę.

– Jaką?

– Taką, że Szatan rządzi światem.

Miałem wrażenie, że za chwilę rozstąpi się podłoga, wpadnę w szczelinę i obudzę się szczęśliwy we własnym łóżku. Ku mojej rozpaczy nic takiego nie nastąpiło.

– Ale po co ta szopka z Harrym? Z walktelem? Lirot uśmiechnął się. Chciałoby się powiedzieć: demonicznie.

– Diabelskie sztuczki. Mamy… poczucie humoru. Można powiedzieć, że wszystkie stany, jakie przeszedłeś, były wstępem do poznania ostatecznej prawdy. Musiałeś oswoić się ze złudnością postrzegania.

Ułuda? Ułuda? Chwyciłem się tej myśli niczym ostatniego skrawka lądu tonącego pod ołowianą wodą. Spojrzałem na popielatą twarz i siląc się na spokój, podniosłem rękę w geście wylogowania. Oblicze stwora rozciągnął sardoniczny uśmiech.

– Materia jest ciągła. Nie uciekniesz.

Znalazłem się na stronie Otchłani. Nie pamiętałem, żebym ją widział przy poprzednim wyjściu. Tak, teraz będzie prawdziwe wylogowanie! Wydałem dyspozycję. Pasek rewitalizacji wypełniał się błogim zielonym światłem. Gdy dobiegł do końca, poczułem realne ciało. Zmówiłem tybetańską modlitwę i ściągnąłem kask. Wypiąłem nanowtyczkę. Rozejrzałem się. Mój gabinet. Mój komputer. Kuchnia. Szklana ściana. Sypialnia. Łazienka. Ostrożnie wstałem i zdjąłem kombinezon. Chyba zadzwonię do twórców z gratulacjami. Jakim cudem dotarli do moich lęków? Pokazali zdradę, teorię spiskową, a nawet to, że światem rządzi…

– Diabeł?

Odwróciłem się. Z cienia przy zasłonie, za holomonitorem, wyłonił się Lirot.

– Mówiłem, że rzeczywistość jest ciągła, ode mnie nie uciekniesz.

– Bogowie! – ryknąłem i uniosłem rękę w geście wylogowania. Akompaniował mi czarci śmiech. Tym razem znalazłem się w menu, które odwiedziłem przy wchodzeniu w grę. Oczywiście! Muszę zostawić skina! Odłożyłem na miejsce damskie fatałaszki, rozstałem się z pociągającą twarzą i seksownym ciałem.

– Do widzenia – rzuciłem niepewnie.

– Zapraszamy ponownie – odezwał się wielogłos. Nabrałem pewności. Teraz wszystko wyglądało prawidłowo. Wyszedłem z gry. Znalazłem się na stronie głównej. Półprzezroczyste ręce wystukały kod rewitalizacji. Pojawił się znajomy pasek. Mierzyłem prędkość przesuwu zielonej wstęgi uderzeniami serca. Dokładnie tak, jak zwykle. Z czerni wirtualnej przestrzeni przeniosłem się do wnętrza żywego ciała. Energicznie ściągnąłem kask.

– A kuku! – powitała mnie uśmiechnięta, popielata gęba oddalona o niecałe dwadzieścia centymetrów od mojej twarzy Pachniał migdałami. Chciałem wybuchnąć płaczem, lecz zamiast tego wzniosłem omdlałą prawicę w znanym geście.

Tym razem zobaczyłem od razu szmaragdowy pas. Nie zastanawiałem się, czy to dobrze, czy źle. Byłem gotów na kolejne spotkanie. Zsunąłem kask. Rozejrzałem się. O dziwo, rogatego sublokatora nie dostrzegłem. Nieufnie odpiąłem nanowtyczkę i zszedłem na podłogę. Przeciągnąłem się. Rozsunąłem biozłącze kombinezonu.

– Lirot! – zawołałem. – Lirot!

Cisza. Zajrzałem do kuchni. Cudownie pusta. Łazienka również. Przeszedłem do sypialni. Ku mojej uldze, tam także go nie znalazłem. Ani w sieni. Stałem boso na ciepłej wykładzinie i zastanawiałem się, co dalej. Skoro wszystkie poprzednie wylogowania okazały się fałszywe, nie było pewności, że to jedno, nie wiadomo dlaczego, miałoby być prawdziwe. Wolałem, żeby oponent pokazał się już teraz. Nie byłoby dobrze, gdyby wyskoczył zza zasłony za kilka dni, podczas służbowej rozmowy. Otworzyłem szafę, by założyć ubranie. Ujrzałem uśmiechniętego diabła.

– Ratunku! – huknąłem. – Skończcie z tym! – wołałem w powietrze. – Dosyć! Wylogowuję się! Wylogowuję! Nie zapłacę wam! Słyszycie!? Gracz Torkił Aymore wychodzi z gry Otchłań! Zrozumiano?! Nie ważcie mi się powtarzać tego jeszcze raz!

Demon chichotał. Spojrzałem na niego z pogardą. – To ma być poczucie humoru?! Pieprz się. Wylogowałem. Zaraz po zakończonej rewitalizacji zrzuciłem kask, zdarłem kombinezon, wyszarpnąłem nanowtyczkę i zdecydowałem się zbadać mieszkanie. Wyciągnąłem z szafki plasmagun. Drugą ręką chwyciłem bokken, drewniany miecz treningowy Po namyśle odłożyłem go. Potrzebowałem ręki do otwierania szafek. Byłem zdeterminowany, wściekły, nie zawahałbym się strzelić, nawet gdyby bestia odpowiedziała agresją. Było mi wszystko jedno. A w zasadzie nie. Chciałem się znaleźć w realium.

Przejrzawszy wszystkie dziury stwierdziłem, że łobuza nie ma. Przestraszyli się moich krzyków? Możliwe. Opadłem na fotel. Położyłem broń na biurku. Pewnie administrator uznał, że przesadzili i dali mi spokój. Podrapałem się po owłosionym brzuchu. Przytyłem? Spojrzałem na holomonitor. Zadzwonię do nich. Gra jest genialna, ale zbyt męcząca. Muszą to zmodyfikować.

Poszedłem do łazienki, by oblać twarz wodą. Spojrzałem w lustro i ujrzałem starca. Oparłem łokcie o umywalkę i cicho zakwiliłem. Osunąłem się na posadzkę, przykryłem ręcznikiem zmarszczone ciało i utkwiłem wzrok w podłodze. Zaczęło do mnie docierać, że ktoś się na mnie uwziął. Któryś z moich wrogów. Nie byłem pewien, czy postarzenie jest realne, choć pamiętając casus Adelheima wiedziałem, że to możliwe. Dopuszczałem jednak, że może wciąż tkwię w grze i ktoś nie pozwala mi wyjść. Wszystkie sprawy, które kiedyś rozwiązałem, stanęły mi przed oczami. Często rozpatrywałem możliwość zapętleń, uwikłań logicznych, sabotażu, czasem natrafiałem na próby, ale nigdy tak perfidne. Nie było sensu podnosić ponownie ręki. Rozwiązanie tkwiło gdzie indziej. Może mój wiek był rozwiązaniem. Jeśli ktoś chciał mnie załatwić, to dzieła dokonał. Zarzuciłem za duży szlafrok (zmalałem?) i powlokłem się do komputera. Wybrałem numer Pauline.

– Boże, jak ty wyglądasz!

Zmroziło mnie. Wolałbym, żeby kobieta okazała się demonem.

– Ty też to widzisz? – Kochanie!

Zmiękło mi serce. Po raz pierwszy odezwała się do mnie w ten sposób.

– Chyba wreszcie ktoś okazał się lepszy ode mnie. Zastawił na mnie sidła taką niby reklamą: jesteś prawdziwym twardzielem?

– Nie widziałam…

– Mniejsza. Najechał mi na ambicję, a ja się złapałem. No i mnie dorwał. Kilka razy wylogowałem. Pewnie wtedy następowała akceleracja. Posadź orchidee na moim grobie.

Zakryła dłonią usta. Zerknąłem na chronometr. – Pomyśleć, że leżałem niecałe sześć godzin. Coś się nie zgadzało.

– Zaraz…! Ale to niemożliwe! Przecież skóra nie mogła tak nagle zwiotczeć! Jest w niej woda, która nie zdążyłaby wyparować!

– Gratuluję, Aymore – odpowiedział tubalny głos. Patrzyłem bez cienia emocji, jak twarz kobiety przekształca się w oblicze Lirota. Zamknąłem oczy.

– Ty jesteś moim przewodnikiem?

– Nie…

Skąd wie, o czym mówię? To przewodnik! Największym wrogiem człowieka jest on sam… On sam! Patrzyłem w diabelskie oblicze i uzmysłowiłem sobie, że kogoś mi przypomina. Torkil, Lirot… Ależ Lirot to Toril czytany od tyłu! Czyżby przypadek?

– Ty to j a?

– Witaj, Torkilu. – Wyciągnął przez ekran potężną rękę.

Uścisnąłem ją.

– Zanim wszedłeś w Otchłań, miałeś wrogów na zewnątrz, byłeś detektywem, a zagadki układał ktoś inny Teraz przeciwnikiem byłeś ty sam. Czy gamedec zdoła rozwiązać zagadkę, której jest autorem?

– Czyż jej nie rozwiązałem?

Pod fotelem otworzyła się czarna dziura. Wpadłem w otchłań. Nabrałem niewyobrażalnej prędkości: mijałem języki ognia, wyjące dusze, płaczących potępieńców, zaginione światy, zapomniane legendy. Wylądowałem na wysepce otoczonej jeziorem lawy. Pośrodku stała błękitna kaplica. Naprzeciwko pojawił się chłopczyk. Bez trudu rozpoznałem w nim siebie. Dalej w świątyńce stał piękny Torkil. Tylko w snach człowiek może być taki urodziwy a jednocześnie podobny.

35
{"b":"691511","o":1}