– Mówiłeś, że jest gdzieś wyższy poziom. Byłam tam, poszłam zgodnie z instrukcją, zeszłam trzy piętra w dół i wyszłam właśnie tu.
Łyknął niebieskiego trunku.
– Chcesz się wydostać z labiryntu? – Jego wzrok nabrał ostrości. – Naprawdę? A co według ciebie te ściany oznaczają? Co to wszystko – zatoczył ręką – ilustruje? – Stuknął mnie w pierś. Miałam ochotę strzelić go w pysk. – Największym wrogiem człowieka jest on sam. A najstraszniejszym więzieniem jego własny umysł.
– Jesteś moim przewodnikiem! – Nie jestem twoim geniuszem.
Ależ oczywiście! Przypomniałam sobie wykłady z psychologii. Podświadomość nie zna słowa „nie”! Nic nie mówiłam o geniuszach! To on użył tego słowa w zdaniu: „Nie jestem twoim geniuszem”. Według analizy kontrastywnej powiedział: „Jestem twoim geniuszem”! Czyli duchem opiekuńczym! Poczułam typową gamedeczaną dumę. Nie mogłam opanować skurczu uśmiechu. Odezwałam się:
– Zwykłe maszerowanie w tę i z powrotem nie ma sensu. Mury, schody, pomieszczenia, ludzie, symbolizują… schematyczność umysłu, prawda?
– Nie.
– Człowiek myśli, że się rozwija, a wraca w te same miejsca, prawda?
– Nie.
– Dlatego czuje się bezpieczny, bo ma pozór zmian, ale żadna przemiana się nie dokonuje, prawda?
– Nie.
– Skończysz z tym „nie”? – spytałam. – Skończysz z tym „nie”? – spytałem.
Spojrzałam w bok. Stało tam moje męskie odbicie i patrzyło równie zdziwionym wzrokiem. Wpatrywałem się w kobiece alter ego spoglądające na mnie szeroko rozwartymi oczami.
Rozdwoiłam się!
Dotknąłem kobiety. Uczucie było dziwne i podniecające. Przypomniałem sobie chwile seksu, kiedy uroda partnerki tak mnie podniecała, że chciałem nią być, wchodziłem głębiej i głębiej, jakbym pragnął, żeby część mnie rzeczywiście się nią stała. Jakbym chciał być kobietą.
I oto byłam kobietą, dotykaną przez siebie samego, męskiego. I raptem zapragnęłam posiąść wszystkich krzepkich mężczyzn na ziemi i upajać się rozkoszą, celebrować swoją urodę na ołtarzach ich ciał.
Zerkałem na nich oboje i gładziłem blond włosy postawione na sztorc.
Przyglądałem się im ze swoich długich szczudeł i zastanawiałem się, o czym tak rozprawiają. Właśnie wypluwałem spirytus w płomień pochodni, gdy zwróciła moją uwagę dziwna grupa myśląca tak jak ja i dodatkowo na kilkanaście innych sposobów.
Odrywałam usta od karminowych warg kochanka, gdy moją głowę nawiedził gwar moich-niemoich myśli. Nasze guziki zaczepiły się w tańcu. Pochyliłem się nad haftem, gdy ogarnął mnie chór wewnętrznych głosów.
Słyszeliśmy w głowach wielogłos. Męsko-żeński, wzmagający się z każdą sekundą, pulsujący, omdlewający, zstępujący po schodach ciała w katedralne głębie nadbrzusza i miednicy małej. Ruszyliśmy szturmem przez amfiladę pokojów, z każdym mijanym pomieszczeniem dzieląc się na coraz mniejsze cząstki. Z setek otoczaków przemienialiśmy się w tysiące kamyków, które po upływie sekund rozsypały się w setki tysięcy ziaren piasku, rozbijających się na miliony drobin pyłu. Byłem milionem osobowości. Byliśmy wielością. Zerwał się wiatr, który rozwiał widok pokojów, schodów, linoskoczków i błaznów. Znaleźliśmy się nad otchłanią. Kolejny podmuch rozproszył nas całkowicie. Byliśmy powietrzem. Powiem inaczej: było powietrze. Pod spodem obracała się eteryczna spirala.
– Czy jesteś gotowy na śmierć? – spytał głos. Pojęcie straciło znaczenie. Ależ tak, chciałem odpowiedzieć, lecz zamiast tego tylko pomyślałem. Nie miałem wszak ust ani płuc. Po prostu mnie nie było. Było samo bycie. Oto, czym egzystencja różni się od esencji.
– A więc giń!
Zapadłem się w czerń. Lub ogarnęła mnie czerń. Albo połknąłem czerń. Może raczej ona połknęła mnie. A najpewniej wszystko razem.
Wylogowało mnie. Pasek rewitalizacji piął się w stronę końca znacznika, a ja powoli odzyskiwałem poczucie realności. Miękki dźwięk zasygnalizował pełne odzyskanie władzy nad ciałem. Zacisnąłem pięści i pośladki. Wziąłem głębszy wdech. Delikatnie zdjąłem kask. A więc to tak? Tylko tyle? Taka gra? Rozejrzałem się po gabinecie. Przeczesałem palcami włosy Za dużo na niej nie zarobią. Sama wyrzuca człowieka w realium, nie daje żadnych odpowiedzi… Odetchnąłem i ściągnąłem kombinezon.
W łazience wszedłem do komory tuszu. Na konsolce ustawiłem półgęstą mgłę z minimalną ilością biodetergentu. Miałem ochotę na długą kąpiel. Wydałem polecenie lekkiego unoszenia. Niewidzialne grawitacyjne poduchy pochwyciły mnie i ukołysały. Uczucie niedosytu i rozgoryczenia powoli ustępowało leniwemu opadaniu, niczym w otchłań. Usłyszałem szelest. Uniosłem głowę. Za mgłą oparu majaczyła postać. Błyskawicznie wyłączyłem suspensor i tusz.
– Torkil, Torkil. – Harry Norman. Wyszczerzony. W prawej ręce pistolet. Obok piękna Pauline Eim, matka zoeneta, moja – jak mi się wydawało – przyszła partnerka. Broń w ręce lewej.
– Gdzie stare nawyki, druhu miły? – Blondy kręci głową. – Zapomniałeś zamknąć drzwi? Gamedec nie pamięta o tak fundamentalnej sprawie? Chcesz, żeby ci ktoś zrobił krzywdę na łożu?
Zawinąłem się w szlafrok. Rozejrzałem się bezradnie. Na przyszłość trzeba będzie wykombinować schowek na broń. Stanąłem na antypoślizgowej macie tuż obok kabiny.
– Skąd wiesz, że byłem w świecie? Dotknął powierzchni łoża.
– Jeszcze ciepłe.
– Przyszliście mnie… przed czymś obronić? – uśmiechnąłem się z przymusem. – Mają na mnie napaść?
Pauline stała nieruchomo. Harry również nie zmienił pozycji. Potrząsnął gęstą grzywą.
– W zasadzie to przyszliśmy cię ukatrupić. Wszedłem w twój terminal i zobaczywszy, że dopiero co się zalogowałeś, postanowiłem zrobić to we śnie. Byłoby to… hm… bardziej humanitarne. Ale pospieszyłeś się i teraz trzeba będzie na żywca. – Wzruszył ramionami. – Trudno.
Zakręciło mi się w głowie. Oparłem się o ścianę. – No dobra. – Norman uniósł broń.
– Zaraz! – wykrzyknąłem. – A słowo wyjaśnienia? Holofilmów nie oglądasz? Nie wiesz, że morderca przed oddaniem strzału wyłuszcza ofierze zawikłaną intrygę?
Roześmiał się. Kobieta pozostała niewzruszona. – Masz rację, przyjacielu. Tyle że w filmach źli faceci po skończonej opowieści giną wskutek sprytu tych dobrych albo dzięki przypadkowi. – Rozluźnił ramiona i opuścił lufę. – To nie film. Powiem ci, dlaczego. Chodź, Pauline, usiądziemy.
Spoczęli na fotelach. Szkoda, że nie ukryłem tam jadowitych kolców.
– Mogę wyjść z łazienki?
Przyzwolił gestem. Ostrożnie przekroczyłem próg i oparłem się o futrynę.
– Pamiętasz – odezwał się – niedawno otrzymałeś ofertę pracy z Novatronics.
Skinąłem głową.
– Nie przyjąłeś jej. Odrzuciłeś też drugą i trzecią. To był błąd.
– Oboje pracujecie dla tej firmy?
– I z przykrością informujemy, że nie masz na nich haka. A wiesz trochę za dużo: o Brahmie, Supra City, Hallowayu, prezesie Knee i wielu innych fiszach. Wolny strzelec, który skupia tyle informacji, jest niebezpieczny.
– Nie wygłupiaj się, Harry, chyba mnie nie zastrzelisz? Dla pieniędzy?
– Nie chodzi o mamonę, ale wielką grę, którą zwyczajnie przeoczyłeś – parsknął. – Słynny gamedec tak zagubił się w swoich światkach, że nie zauważył, iż świat się zmienia.
Przeszył mnie dreszcz.
– Novatronics już dawno szykował się na miejsce głównego rozgrywającego. Załapaliśmy się w odpowiedniej chwili. A ty? Spóźniłeś się. W dodatku stałeś się człowiekiem niewygodnym.
Przełożył broń do drugiej ręki. Sprawdził poziom naładowania baterii.
– Pieniądz łączy wszystko. Politycy, biznesmeni, byli wrogowie… jednoczy ich chęć zysku, a ty ze swoim idealistycznym podejściem mógłbyś wszystko zepsuć.
Energicznie przerzucił pistolet do prawej ręki. – Harry, zaczekaj, chyba mnie nie zdradzisz?
Sprawdziły się moje koszmary: nie zauważę spisku, nie ogarnę całości obrazu, zdradzi mnie przyjaciel i – przełknąłem ślinę – przyjaciółka. Stało się, przeoczyłem, przeoczyłem!
– To chyba wszystko. – Harry podniósł broń. W jego oczach nie było litości. Tylko czyste wyrachowanie.