Gdy odległość wynosiła sto pięćdziesiąt metrów, wydałem dyspozycję podpisów. Była nielegalna, ale w zawodzie gamedeka nieodzowna. Nad wszystkimi obecnymi ukazały się imiona i nazwiska. Uruchomiłem eteryczną lornetę. Położyłem się ha wydmie i zlokalizowałem go. Szedł w towarzystwie młodej dziewczyny. Lary Sanders, jeśli wierzyć wirtualnym napisom.
– Dzień dobry, panie senatorze… – mruknąłem. – Dzień dobry, panie przystojny – odezwał się miękki kobiecy głos.
Odwróciłem się. Przed oczami majaczył gigantyczny i bardzo ładny pępek. Zapomniałem wyłączyć gogle. Wycofałem zoom. Obraz uciekał, ukazując coraz większe połacie opalonego, pokrytego złotymi włoskami brzucha z wyraźnie zaznaczonymi mięśniami prostymi, wąską talię, błękitne bikini, biustonosz wypełniony po brzegi połyskującymi w słońcu piersiami, piękne nogi, anielską twarz i włosy o kolorze dojrzałej pszenicy Chwyciłem się za serce.
– Czy jestem w niebie? – wychrypiałem. Nie pamiętałem, czy oprogramowanie uwidaczniało wzwód.
– Prawie – odparła Ann Sokolowsky, tak przynajmniej sugerowała etykieta. – Przecież to Rajska Plaża. – Spojrzała na moje spodenki. – O! Traktuję to jako komplement.
Przełknąłem ślinę. Ciekawe, jak kobiety poradziłyby sobie z tym odruchem.
– Nie przedstawisz się? – spytała. Uzmysłowiłem sobie, że tylko ja widzę litery. – Przepraszam. Torkil Aymore.
– Pierwsze to imię? – zaśmiała się. – A drugie nazwisko…
– Żartuję. Ann Sokolowsky – wyciągnęła rękę. – Nawet nie wiesz, jak mi miło.
– Domyślam się – znacząco zerknęła w dół. – Zdaje się, że w czymś ci przeszkodziłam?
Przez chwilę zbierałem myśli.
– Ach, tak!
Odwróciłem się. Zakochani zniknęli z pola widzenia. Mapa wskazywała, że byli tuż za wielką wydmą. – Możesz mi powiedzieć, co wyprawiasz?
Dla postronnej osoby moje czynności musiały wyglądać dziwacznie.
– Zaraz ci powiem. Podbiegniesz ze mną? – Jeśli to zrobię, wyjaśnisz?
– Obiecuję.
Za chwilę leżeliśmy na piaskowej grani. Para zbliżała się do kawiarenki oświetlonej chińskimi lampionami. Uruchomiłem lornetę.
– Nie znam tego urządzenia – zdziwiła się Ann. – To prywatna aplikacja.
– Jesteś hakerem?
– Skąd! Poczekaj chwileczkę…
Włączyłem konsolę. W powietrzu zamajaczyło okno rozkazów. Odszukałem odpowiedni katalog. Gdzie jest ten program, zaraz, aha: spy v. 1.85. Enter. Rozjarzył się celownik w postaci szkarłatnego krzyża, dzielącego pole widzenia na ćwiartki.
– Czy możesz mi wreszcie… – Za sekundę.
Najazd. Siedzieli przy stoliku i coś zamawiali. Za chwilę cały świat wypełniła towarzyszka O’Neila. Miałem wrażenie, że mnie widzi i słyszy. Musiałem sobie przypomnieć, że to tylko złudzenie. Wydałem polecenie identyfikacji. Napis „Lara Sanders” zniknął. Zamiast niego pojawił się komunikat: „Searching…” Kilka sekund i nad głową ukazało się nowe logo: „AC: Alive Character: Lena Ray”.
O mój Boże!
– Jesteś detektywem? – spytała blondynka. Z trudem złapałem oddech.
– Czymś… w tym rodzaju. Wycofałem zoom. Spojrzałem na skrzące się morze. Przetarłem oczy.
– Intrygujesz mnie! – w głosie dziewczyny dało się słyszeć podniecenie.
Ze też musiałem poznać taką superlaskę w czasie pracy Muszę się z nią umó…
Myśl urwała się w momencie, gdy obiektyw lornety objął jej postać. Czerwony celownik dzielił doskonałe ciało na ćwiartki, a nad głową widniał napis: „NPC: Non Player Character: female version 345.00012”.
– Co tak patrzysz? – spytała speszona.
Zabrzmi to dziwnie, ale musiałem długo lawirować, zanim udało mi się ją przekonać, że muszę się wylogować, że nie mam czasu, a w ogóle to nie jej wina. Oczywiście umówiłem się za kilka dni. Nie miałem sumienia odmawiać. Poza tym… była bardzo ładna.
Wydałem dyspozycję rewitalizacji. Gdy zielony pasek wypełnił się, poczułem, jak wraca czucie w prawdziwym ciele. Powoli zdjąłem kask i usiadłem na łożu. Sprawa wydawała się skończona: obiekt zidentyfikowany, na dodatek znany. Wystarczyło połączyć się ze zleceniodawcą i podać konto…
Kiedy człowiek nie umie podjąć decyzji, najlepsze, co może zrobić, to umyć się, napić, przebrać w świeże ubranie i wygodnie usiąść. Tak też zrobiłem. Zegar wskazywał za kwadrans pierwszą w nocy Wypaliłem cygaro i uruchomiłem telesens.
Lena Ray nie odbierała.
Ale z ciebie dureń. Jak ma odebrać, skoro przebywa w świecie pod fałszywą tożsamością, w dodatku w towarzystwie O’Neila? Musisz poczekać do rana.
Punktualnie o ósmej wystukałem numer. Gdy rozświetlił się ekran, poszarzała na twarzy.
– Dzień dobry, dzwonię w sprawie…
– Wiem, w jakiej sprawie pan dzwoni – przerwała. – On już wie?
– Najpierw postanowiłem porozmawiać z panią.
Jej surowe rysy jakby zmiękły.
– Naprawdę? To bardzo… ładnie z pana strony.
– Czy zechce się pani ze mną spotkać?
Pub „Iron Joker” nadawał się do rozmów idealnie: loże ukryte wśród listowia i lekki, nienachalny jazz tworzyły atmosferę dla intymnych zwierzeń. Panna Ray zaciągnęła się papierosem.
– Wiedziałam, w jakim celu pana wynajął. Dlatego byłam taka oschła.
– Ale po co to wszystko?
Przechyliła głowę w bok. Na jej twarzy zagościł wyraz rezygnacji i zmęczenia.
– Kocham go od dawna – westchnęła. – Ale jestem nieśmiała, a on… to chodząca twierdza. Czasem myślę, że został politykiem, żeby skompensować chroniczny lęk przed ludźmi. Dowiedziałam się, że odwiedza Plażę, odnalazłam go i… uwiodłam – uśmiechnęła się do wspomnień. – Kiedy zaproponował ślub, byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Ale gdy chciał poznać moją prawdziwą tożsamość… przestraszyłam się.
– Czego?
– Odrzucenia. Odrzucenia, nie rozumie pan? Pracujemy razem od trzech lat i nigdy nigdy nie wykazał inicjatywy.. Jak mogłam liczyć, że spodoba mu się prawdziwa Lara?
Siorbnąłem z filiżanki. Muzykę mieli niezłą, ale kawę lurowatą.
– Niech mi pani teraz powie, co mam zrobić. Wzruszyła ramionami. Wypuściła dym i pokręciła głową. Po bladym policzku spłynęła łza.
Wróciłem do domu. Spacerowałem w tę i z powrotem, zmarnowałem kilka cygar i pół butelki dobrej brandy Delikatność materii powodowała, że nie potrafiłem odnaleźć właściwego tropu. Lara to Lena, Lena kocha Roberta. Robert kocha Larę. A Lara to Lena. Psiakość. Teoria „Jeżeli a = b i b = c, to a = c”, mimo że matematycznie spójna, w odniesieniu do ludzi nie musiała się sprawdzać. Robert chce się żenić. Tam i tu. Lena pragnie za niego wyjść. W obu miejscach. Więc co za problem? Potrząsnąłem głową. Taki, że skoro nie zwrócił na nią uwagi, pewnie nie jest w jego typie. Ale gdyby się dowiedział? Może by przejrzał na oczy?
Gdyby kilka dni wcześniej ktoś powiedział, że przyjmę rolę swata, wyśmiałbym go. Teraz mogłem się śmiać z samego siebie.
Tak czy owak musiałem się z nim spotkać. Gdy wchodziłem do gabinetu, odprowadzał mnie kamienny wzrok asystentki. Odetchnąłem, kiedy za plecami trzasnęły drzwi.
– Jesteś! Jakże się cieszę! – O’Neil zaprezentował znajomy promienny uśmiech i podwójny uchwyt. Usiadłem.
– Poczekaj – uprzedził gestem. – Najpierw się napiję. Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszył? Skinąłem głową.
– Leno – odezwał się do telesensu – to, co zwykle. A dla Torkila… – spojrzał pytająco.
– To samo.
– Dobry wybór – wyszczerzył zęby – nikt nie przygotowuje takich drinków jak Lena.
Za chwilę wniosła tacę. Wykorzystałem moment, by przyjrzeć się jego postawie. Nie byłem pewien… Kiedy wyszła, sięgnął po szklankę. Poszedłem w jego ślady.
– Posłuchaj Robercie, sprawa nie jest prosta… – Nie udało się?
– Udało, tyle że, zaraz ci wyjaśnię…
– Enpecka?
– Nie…
– Pedał! Wiedziałem, że to facet!
– Też nie…
– Kobieta? Żywa?
– Tak, ale…
– Nie chce się przyznać? Dlaczego? Paskudna? Połamana? Pryszczata?
– Nic takiego…
Wypił haust. – Powiesz mi?