– Mylisz się, Maass. I ja, i Anwaldt mamy wiele wspólnego z jezydami, a – ściślej mówiąc – po tym, co przeszliśmy, wierzymy w moc fatum – Mock otworzył okno i wpatrywał się w wielki neon reklamowy papierosów „Camel”. – A ty, Maass, wierzysz w przeznaczenie?
– Nie… – Maass roześmiał się pokazując śnieżnobiałe zęby. – Ja wierzę w przypadek. To on sprawił, że moja uczennica zapoznała mnie z Erkinem, to dzięki przypadkowi odkryłem, Anwaldt, twoje prawdziwe pochodzenie…
– Znów się mylisz, Maass – Mock wygodnie rozsiadł się na fotelu i rozłożył elegancką aktówkę. – Zaraz udowodnię ci istnienie fatum. Pamiętasz dwa ostatnie proroctwa Friedlandera? Pierwsze z nich w twoim tłumaczeniu brzmiało: arar „ruina”, chawura „rana”, makak „ropieć”, afar „gruzy”, szamajim „niebo”. To proroctwo dotyczyło mnie. Makak to nic innego, jak moje nazwisko – Mock. Proroctwo sprawdziło się. Zginął kapitan Abwehry Eberhard Mock, narodził się oficer tajnej policji komunistycznej Stasi – major Eberhard Mock. Inna twarz, inny człowiek, to samo nazwisko. Przeznaczenie… A teraz spójrz Maass na to drugie proroctwo. Brzmi ono: jeladim „dzieci”, akrabbim „skorpiony”, amoc „biały” i chol „piasek” lub chul „kręcić się, upadać”. Przypuszczałem, że to proroctwo dotyczy Anwaldta {jeladim brzmi podobnie jak Anwaldt). I prawie że się spełniło. Oto w szpitalu psychiatrycznym pojawił się major Stasi, potężny Uzbek z kieszeniami pełnymi skorpionów, aby wypełnić tajemne posłanie. Anwaldt miał zginąć wśród białych ścian (amoc - biały), w pokoju, którego okna wyposażone były w kraty (sewacha - kraty), z brzuchem napełnionym kręcącymi się (chul - kręcić się) na wszystkie strony skorpionami. Ale ja inaczej zinterpretowałem to proroctwo i zmieniłem przeznaczenie. Ekspertyzy językowej dokonał Anwaldt, który w szpitalu wykształcił się na niezłego znawcę języków semickich. A Uzbek pozostał wraz ze swoimi pustynnymi braćmi w drezdeńskim szpitalu…
Mock chodził powoli po pokoju i dumnie wypinał potężną pierś.
– I widzisz, Maass? Ja jestem przeznaczeniem. Także twoim… Chcesz poznać moją interpretację ostatniego proroctwa? Oto ona: amoc to „Maass”, dalej – jeladim „dzieci”, akrabbim „skorpiony”, chul „upadać”. „Dzieci”, „skorpiony” i „upadać” to prognostyk twojej śmierci.
Mock stanął na środku pokoju i wzniósł ramiona ponad głowę. Zastygł w tej pozie pogańskiego kapłana i donośnym głosem powiedział:
– Ja, Eberhard Mock, nieubłagane fatum, ja, Eberhard Mock, nadchodząca śmierć, zapytuję ciebie, synu, czyli wolisz upaść z tego piętra na ulicę, czy umrzeć od jadu tych małych skorpionów, jeszcze dzieci, skorpionich dzieci, lecz już z morderczą trucizną w ogonie?
Mock wyraźnie zaakcentował wyraz „skorpionie dzieci” i „wypaść”.
Maass nie rozumiał, o jakie skorpiony chodzi, dopóki Anwaldt nie otworzył małego lekarskiego kuferka. Maass spojrzał do wnętrza kuferka i zbladł. Małe czarne pajęczaki kręciły szczypcami i wyginały odwłoki, usiłując wydostać się z kuferka. W uszach powtarzała się dawno niesłyszana niemczyzna. Syczał i wibrował czasownik ausfallen - „wypaść”.
Ruszył w stronę otwartego okna. W ciemnościach nocy neonowy palacz na reklamie rytmicznie puszczał serie kółek z papierosowego dymu.
Marek Krajewski
***