Литмир - Электронная Библиотека

Parę minut przed osiemnastą, godzinę przed zamknięciem banku na weekend, Duncan stał w swoim pokoju przygotowując się do działania. Zaciągnął zasłony, tak by nikt nie mógł zajrzeć do środka przez szklaną frontową ścianę; choć nie było to postępowanie typowe, nie było też w tym nic dziwnego. Miał na sobie płaszcz i kapelusz. Zamknięta, wypchana teczka nie zawierała dokumentów i notatek, lecz przedmioty kupione wcześniej tego dnia. Przez otwarte drzwi widział kilkanaście osób stojących w kolejce do dwóch otwartych jeszcze okienek. Jeden z dyrektorów przeszedł obok, niosąc plik papierów do sejfu. Cały bank wydawał się wrzeć, jak to zwykle przed weekendem; pełno było tu ludzi potrzebujących gotówki, tych, którzy zainkasowali swoje czeki w piątek i chcieli założyć depozyty. To były zawsze godziny intensywnej pracy, nadzorowanej przez kierownika banku; zawsze było trochę zamieszania, ponieważ urzędnicy spieszyli się myśląc już o powrocie do domu. To był czas, kiedy sprawy mogły łatwo wymknąć się spod kontroli. Jedyną osobą pełniącą zwykłe obowiązki był stróż, starszy mężczyzna, który powinien włączyć system alarmowy, gdy wszyscy opuszczą budynek.

Duncan zobaczył, że jego sekretarka szykuje się do wyjścia. Odczekał chwilę, by zdołała uporządkować swoje biurko, i przycisnął intercom.

– Doris? Jeszcze tu jesteś?

– Właśnie mam wyjść.

– Ja też. Mogłabyś jeszcze zrobić coś dla mnie?

– Oczywiście.

Trzymając w ręku formularz wniosku o pożyczkę podszedł do drzwi. Doris stała w progu. Obawiał się, czy nie widać, jak trzęsą mu się ręce, czy nie zdradzi go drżenie głosu. Poczuł, że poci się pod pachami. Ona to wyczuje, pomyślał w panice. Rozpozna, że to ze strachu. Zamknął oczy, zaczerpnął oddechu i wydusił z siebie z trudem:

– Doris, chyba będziemy musieli zająć się tym w poniedziałek z samego rana. Czy mogłabyś jeszcze dzisiaj skserować tę strony parę razy? Nie musisz tego rozsyłać, chciałbym tylko, żeby było gotowe do wysłania w poniedziałek rano.

– Jasne, panie Richards. Czy coś jeszcze? Wręczył jej papiery i podszedł do biurka.

– Nie, nie… Mam nadzieje, że zwalczę tę cholerną grypę przez weekend. Czasami mam wrażenie, że całą zimę będę kaszlał i kichał…

Zapiął płaszcz i wziął teczkę. Rozejrzał się wokół, jakby szykował się do wyjścia.

– Powinien pan lepiej dbać o siebie. Uśmiechnął się z przymusem.

– Może Megan zarobi na sprzedaży nieruchomości tyle, że będziemy mogli przenieść się na Bahamy. Prowadziłbym tam małe, nielegalne operacje bankowe, to takie miłe i zyskowne zajęcie. Co o tym myślisz, Doris? Pojechałabyś z nami?

Sekretarka uśmiechnęła się do niego.

– Według prognozy pogody dziś w nocy nastąpi spadek temperatury i będzie szron. Myślę, że dałabym się skusić, jeśli w dodatku mogłabym zabrać ze sobą moje koty…

Duncan ponownie roześmiał się w drzwiach. Przymknął je i udał, że sięga pod płaszcz po kluczyki, po czym odwrócił się do Doris.

– Zmykaj do domu, gdy tylko skończysz. Jestem ci bardzo wdzięczny.

– W porządku – odparła. – Do zobaczenia w poniedziałek.

– Zapomniałem zgasić lampkę na biurku. Idę wyłączyć. Do zobaczenia w poniedziałek.

Patrzył, jak odwróciwszy się ruszyła w kierunku kopiami. Ukradkiem zerknął dookoła, upewniając się, że nikt go nie obserwuje, i biorąc głęboki oddech, wślizgnął się z powrotem do gabinetu. Cicho zamknął drzwi, zgasił lampkę i zamarł na moment w bezruchu rozmyślając: Zapamięta mnie, jak stoję tu, w płaszczu i kapeluszu, gotowy do wyjścia.

Strażnik przejdzie przez pokoje biurowe, sprawdzając czy wszyscy wyszli, zanim uruchomi wykrywacz ruchu. Potem wyjdzie przez drzwi frontowe, zamknie je na podwójny zamek i uruchomi czujnik. I nawet nie obejrzy się za sobą na odchodnym, pewny, że wszystko jest zabezpieczone. A jeśli ktoś złamałby zewnętrzny alarm, miałby zaledwie pół minuty, by zlokalizować i unieszkodliwić system wewnętrzny. Małe szansę.

Nikt jednak nie będzie podejrzewał, że można to zrobić w odwrotnej kolejności.

Miał krople potu na czole.

Uda się. Jestem pewien.

Zdjął płaszcz i kapelusz i cisnął je w kąt. Ukląkł i poczołgał się do biurka. Wcisnął się pod nie, trzymając teczkę na kolanach. Na luminescencyjnej tarczy zegarka widział, że jest dopiero parę minut po szóstej, musiał więc trochę poczekać. Pomyślał z ironią, że chowa się teraz w gabinecie: przecież faktycznie chował się tutaj przez osiemnaście lat.

Swoje myśli skoncentrował teraz na planie, jaki postanowił zrealizować, oraz na swoim synu. To go zmobilizowało, otrzeźwiło, tak więc gdy po półgodzinie poczuł, że zaczynają mu cierpnąć nogi, czuł wyłącznie niewygodę, lecz nie było w nim ani krzty poczucia winy.

Próbował zająć się czymś wsłuchując się w ostatnie minuty działalności banku, ale niczego nie usłyszał. Bał się poruszyć; nie wiedział, czy strażnik otworzy drzwi do pokoju i z powrotem je zamknie, czy tylko poruszy klamką. To zależy, pomyślał, czy czeka na niego kolacja, czy nie. Bał się też, że ktoś mógłby wyłowić jakiś ruch, gdyby spojrzał w kierunku ciemniejącego budynku idąc na parking. Starał się rozetrzeć cierpnące nogi. Ból powoli ustępował. Spojrzał na zegarek wyobrażając sobie, co się dzieje na zewnątrz. Ostatni klienci pewnie właśnie wychodzą, kasjerzy zamykają szuflady z gotówką, sprawdzając cyfry na komputerach. Kiedy skończą, główny kasjer wyłączy sieć komputerową. Potem wicedyrektor skontroluje zamknięcie sejfu. Wszystko będzie się dziać w pośpiechu – nikt nie lubi, kiedy na niego przypada dyżur w piątkowy wieczór. Do czyjegoś czasu podchodzono z niecierpliwością, tak jakby początek weekendu zależał od jakiegoś kaprysu. Wszystko nadzorował strażnik, który – gdy wszyscy opuszczą bank – rozpocznie swój obchód.

Duncan zastanawiał się, co go dotąd zatrzymało.

I w tym momencie zamarł. Usłyszał, że ktoś porusza klamką. Drzwi zadrgały, kiedy strażnik pchnął je, by sprawdzić, czy są zamknięte.

Nie wchodź do środka, błagał Duncan. Nie wchodź.

Wstrzymał oddech i starał się powstrzymać drżenie nóg. Serce waliło mu mocno, miał wrażenie, że ten odgłos przebija się przez dźwiękoszczelne bariery, rozchodzi się echem po całym budynku i wskazuje strażnikowi kryjówkę Duncana.

Duncan odetchnął, gdy strażnik odszedł od drzwi.

W porządku, sprawdź teraz następne. Do pokoju starego Phillipsa.

Czekał, czas sączył się z wolna, unosząc go płynnie. Tak jakbym tonął, pomyślał.

Wyobraził sobie strażnika, stojącego teraz pośrodku głównej hali, przenikającego cały bank wzrokiem. Za moment ruszy w kierunku ściany, gdzie zainstalowany jest wewnętrzny alarm.

Siłą wyobraźni Duncan widział, jak wybiera siedmiocyfrowy kod na płytce.

Pospiesz się! Duncan poganiał go. Masz tylko trzydzieści sekund, żeby dotrzeć do pierwszego wejścia, tuż obok bankomatów.

Światła wyłączą się automatycznie, kiedy system zacznie działać. Włączą się o 7 rano.

Duncan czekał. Zamknij drzwi. Sprawdź je. Dobrze. A teraz na zewnątrz, do fotokomórek.

Spojrzał na zegarek. Wpół do ósmej.

Poczekaj, przykazywał sobie. Jeszcze trochę.

Przez następne dziesięć minut usiłował nie myśleć o niczym.

Chyba wykonał już wszystkie czynności, pomyślał. Strażnik z pewnością dotarł do swego samochodu i odjechał. Jestem już w środku sam. Teraz mogę wyjść z kryjówki.

Ale nie zrobił tego. Odczekał jeszcze dziesięć minut.

I wtedy ogarnął go dziwny spokój. Teraz, kiedy już był pewien, że został zupełnie sam, przez moment nie wiedział, czy w ogóle zdoła się poruszyć. Spróbował wydać polecenie własnym nogom, by rozprostowały się i wyszły z ukrycia, ale nie zareagowały. Chciało mu się śmiać. Znajdą mnie tutaj w poniedziałek rano, skamieniałego i nie mogącego niczego wyjaśnić.

Powoli wydostał się spod biurka i, wciąż pochylony, zbliżył się do frontowej ściany swego pokoju, do zasłony, którą zaciągnął wcześniej. Ostrożnie ją odchylił i wyjrzał, jak podrastający chłopak ukradkiem podglądający siostrę w kąpieli.

56
{"b":"109966","o":1}