Литмир - Электронная Библиотека

Karen wybuchnęła śmiechem, przyłączając się do chichotania siostry. Ale po paru sekundach ich wesołość zniknęła, jakby wyparowała z samochodu przez otwarte okno, a zimny kawał lodu wkradł się w ich serca.

– Jeśli go skrzywdzą, nawet odrobinę… – zaczęła Karen.

– Zabijemy ich – dokończyła siostra. Żadna z nich ani przez chwilę nie zastanawiała się, w jaki sposób miałyby to zrobić.

Jechały w milczeniu zdeterminowane. Karen skręciła za róg i przejechała jeszcze kawałek ulicą.

– Niemożliwe – odezwała się – mamy jeszcze nie ma w domu.

– Myślisz… – zaczęła Lauren, ale siostra nie dała jej skończyć.

– Nie, pewnie jest akurat w drodze.

Karen zaparkowała samochód na podjeździe, ale żadna z nich nie wysiadała. Patrzyły na dom niepewnym wzrokiem. W środku było ciemno.

– Chciałabym, żeby tata zainstalował automatyczne oświetlenie – powiedziała Karen z żalem w głosie.

– Nigdy dotąd nie myślałam, że nasz dom może wyglądać tak nieswojo – cicho zauważyła Lauren.

– Przestań! – przecięła Karen. – Nie zachowuj się, jakby było gorzej niż jest. Nie cierpię, jak wpadasz w ten swój posępny, bojaźliwy nastrój, zupełnie jakbyś była mimozą. Daj spokój, chodźmy.

Trzasnęła drzwiami samochodu, a Lauren wyskoczyła szybko, żeby za nią nadążyć. Karen włożyła klucz do zamka drzwi wejściowych i otworzyła je. Weszła do środka i przycisnęła kontakt, oświetlając ciemne wnętrze mieszkania. Dziewczęta zdjęły płaszcze i powiesiły je w schowku. Karen obróciła się do siostry mówiąc:

– Widzisz? Nic się nie dzieje. Chodź, zrobimy sobie herbaty i poczekamy na mamę. Powinna zaraz wrócić.

Lauren skinęła głową z wahaniem.

Karen zobaczyła, że siostra stoi nieruchomo nasłuchując.

– Co to? – wyszeptała.

– Nie wiem – odszepnęła Lauren.

– Jeśli sobie ze mnie żartujesz…

– Ciii…

– Nie uciszaj mnie! Chcesz mnie po prostu przestraszyć. Nie możemy dać się ponieść wyobraźni.

Lauren zignorowała reakcję siostry i zapytała:

– Dlaczego tu jest tak zimno?

– A skąd, do diabła, mam wiedzieć? – szybko odpowiedziała Karen. – Może wyłączyli termostat rano przed wyjściem.

– Czujesz ten chłód? Jakby było otwarte okno. Karen już chciała odpowiedzieć, ale powstrzymała się.

– Może powinnyśmy poczekać na zewnątrz – rzuciła.

– Powinnyśmy się chyba rozejrzeć. Karen spojrzała na siostrę.

– Podobno to ja jestem praktyczna – szepnęła. – Myślę, że powinnyśmy stąd zwiewać.

– Jeszcze nie.

Lauren zrobiła kilka kroków w kierunku salonu. Siostra poszła za nią.

– Widzisz coś?

– Nie, ale czuję jak wieje chłodne powietrze.

– Ja też.

– Co robimy?

– Chodźmy dalej.

– Dokąd?

– Do kuchni.

Poruszając się ostrożnie skierowały się w głąb domu.

– Daj rękę – powiedziała Lauren i siostra złapała ją za nadgarstek.

– Słyszysz coś?

– Nie.

Ostrożnie weszły do kuchni.

– Jest coś? – zapytała Karen.

– Nie. Ale tu strasznie zimno…

– O mój Boże – z przestrachem szepnęła Karen. Lauren aż podskoczyła spłoszona.

– Gdzie?

– Patrz!

Karen pokazywała na spiżarkę po przeciwnej stronie kuchni. Lauren spojrzała tam i aż jej dech zaparło. Stały obie jak wryte wpatrując się we wnękę. Okno było otwarte na oścież, osłonę wygiętą siłą rzucono na podłogę. Zewnętrzna szyba rozbita, a odłamki szkła leżały na linoleum.

– Uciekajmy stąd! – naciskała Lauren.

– Nie. Musimy przeszukać dom.

– Myślisz…

– Nie wiem.

– A jeśli…

– Nie wiem!

Karen podeszła na palcach do szuflady obok zlewu i wyciągnęła duży kuchenny nóż. Podała go siostrze, a sama wzięła wałek do ciasta.

– Chodź – powiedziała. – Zobaczymy, co jest na górze.

Wróciły do korytarza i po cichu zaczęły wspinać się na schody. Dwukrotnie przystanęły, wsłuchując się w ciszę, po czym posuwały się dalej trzymając się za ręce i kurczowo ściskając swoją broń. Dotarłszy na górę zajrzały do sypialni rodziców.

– Chyba wszystko w porządku – stwierdziła Lauren. Zaczęła czuć się nieco pewniej. – Założę się, jeśli ktoś tu był, wystraszył się, kiedy usłyszał samochód.

– Szaaa… – uciszyła ją siostra, wywołując znowu atmosferę lęku. – Sprawdźmy pokój Tommy'ego. Może przyszli coś wziąć dla niego.

Cichutko otworzyły drzwi do pokoju brata.

– Skąd będziemy wiedziały, czy czegoś tu brakuje? – zapytała Karen. – Spójrz na to wszystko.

Teraz udały się do własnego pokoju. Drzwi były lekko uchylone, Lauren pchnęła je szerzej nogą.

– Och, nie! – wykrzyknęła.

Karen odskoczyła do tyłu, ale szybko podeszła do siostry i zajrzała do środka.

– Och, nie! – powtórzyła za nią.

W pokoju panował straszny nieład; ubrania i bielizna pościelowa walały się na podłodze. Szuflady leżały powywracane do góry dnem. Wszędzie porozrzucane były książki. Figurki i inne ozdóbki były porozbijane.

Lauren zbladła i zaczęła płakać. Karen trzęsły się ręce.

– To oni nam to zrobili! – powiedziała.

– Ale dlaczego?

– Nie wiem.

– Ale…

– Nie wiem. – Karen czuła, że i jej łzy zaczynają napływać do oczu. Podeszła do stosu ubrań i wzięła do ręki pierwsze z wierzchu. Była to bielizna. – Och, nie – jęknęła.

– Co? – zapytała Lauren.

– Popatrz. – Łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. W ręku trzymała figi. Byty pocięte i pokłute nożem.

Lauren położyła dłoń na ustach.

– Chyba robi mi się niedobrze.

I wtedy obie usłyszały jakiś dźwięk. Niewyraźny, obcy. Nie potrafiły powiedzieć, czy dobiegł z oddali, czy z bliska, czy świadczył o niebezpieczeństwie, czy nie. Ale był to nieznany dźwięk i samo to wzbudziło w nich trwogę.

– Są tutaj! – przeraziła się Lauren. Popatrzyły po sobie.

– Uciekamy!

Dziewczynki odwróciły się i wypadły na schody. Zbiegły z łomotem, zapominając o ostrożności i rozwadze, za wszelką cenę próbując wydostać się na zewnątrz, w gęstniejącą, wieczorną ciemność. Lauren potknęła się na dolnym stopniu i gdyby siostra jej nie podtrzymała, runęłaby jak długa. Obie pojękiwały z wysiłku. Karen pierwsza dopadła drzwi, złapała za klamkę i gwałtownym ruchem otworzyła drzwi.

Na progu stała Megan.

Obie krzyknęły z przerażenia, które zamieniło się w ulgę, kiedy ją rozpoznały.

Przez sekundę Megan stała jak porażona, ale szybko chwyciła dziewczynki w ramiona i mocno przycisnęła do siebie. Upuściła klucze, aktówkę, płaszcz i odciągnęła je od drzwi.

– Co takiego? – krzyczała. – Co się stało?

– Ktoś tu jest!

– Zdemolowali nasz pokój!

– Włamali się!

Przez parę chwil wszystkie trzy, obejmując się, stały nieruchomo na ganku. Megan tuliła uspokajająco bliźniaczki, jednocześnie nie spuszczając wzroku z domu. Kiedy dziewczęta przestały szlochać i zaczęły oddychać normalnie, Megan odezwała się:

– Już dobrze. Pokażcie mi, co się stało.

– Ja nie chcę tam wracać – odparła Lauren.

– Słyszałyśmy tam coś – błagała Karen.

– Nie – nie ustępowała Megan. – To jest nasz dom. Chodźcie.

Megan razem z córkami weszła do hallu. Podniosła nóż i wałek do ciasta, porzucone przez dziewczęta podczas ucieczki.

– Świetnie – rzuciła. – A więc, co widziałyście i gdzie.

– Najpierw zobaczyłyśmy – Lauren wskazała na kuchnię – że okno jest otwarte…

I nagle zaczęła krzyczeć.

Megan aż podskoczyła, a Karen krzyknęła głośno.

Lauren cofnęła się i przywarła do matki, której mignęła przed oczami twarz mężczyzny patrzącego na nie z zewnątrz przez kuchenne okno. Megan poczuła przypływ gniewu, gotowa była walczyć. Ze zduszonym okrzykiem rzuciła się do kuchni wymachując nad głową nożem.

Dziewczęta ruszyły za nią, tak zaskoczone wybuchem matki, że w jednej chwili ucichły i przestały łkać.

Serce Megan waliło mocno, w głowie miała zamęt. Wyjrzała przez okno, ale nie dostrzegła nic. Poczuła skurcz w żołądku. Zapadła już noc, wszystko tonęło w ciemnościach. To już chyba koniec, pomyślała. Po chwili uświadomiła sobie, że się myli: przecież to dopiero początek. Przyciągnęła dziewczynki mocniej do siebie, czekały na powrót Duncana.

55
{"b":"109966","o":1}