Литмир - Электронная Библиотека

Kiedy wyszedł na zewnątrz, oderwał wszystkie metki z ubrania i wyrzucił je do kosza na śmieci. Ubranie wcisnął do teczki i z trudem ją zamknął. Spojrzał na niebo. Szarość stopniowo ustępowała przed ciemnością nocy. Szybko się ściemniało. Tak jakby jasność nie była zbyt słaba, by zwyciężyć ciemności. Odetchnął głęboko. Z jego ust wydobył się biały obłoczek. Czas zaczynać, pomyślał. Poczuł skurcz wokół serca i żołądka; poczuł, że kolana się pod nim uginają. Stał nieruchomo, a zimne powietrze przenikało jego ciało. Czuł się jak sprinter przykucnięty na pasie startowym, tuż przy ziemi, czekający na wystrzał startera, by skoczyć do przodu. Podniósł do góry rękę wyciągając palce na kształt pistoletu.

– Bang – powiedział cicho.

Szczelnie owinął się płaszczem i zatrzymał taksówkę, żeby zawiozła go do centrum.

Było późne popołudnie. Ramon Gutierrez nie czuł przenikliwego zimna, całkowicie pochłonięty wypatrywaniem, kiedy bliźniaczki pojawią się na szkolnym parkingu. Z podniesionym kołnierzem i w nasuniętym na oczy kapeluszu stał, anonimowy, na przyległej ulicy, obserwując młodzież wskakującą do różnorodnych młodzieżowych pojazdów, słuchając wizgu opon na czarnym makadamie parkingu. Nie różniło się to wiele od jego szkoły w Południowym Bronxie, tyle że tam wszyscy spieszyli do autobusów albo do metra, nie było sportowych samochodów i motocykli. Był to niebezpieczny, pełen napięcia moment, czas kiedy członkowie gangów wyrównywali rachunki albo ludzie umawiali się na randki na weekend. On też szykował się na swoje własne, bardzo specjalne spotkanie. Tylko one o tym nie wiedziały.

Zobaczył bliźniaczki, gdy wsiadały do swojego czerwonego, sportowego samochodu i uśmiechnął się. Przejechały zaledwie kawałek, zostały zatrzymane przez dwóch nastolatków, którzy uwiesili się u okna samochodu nachylając w stronę dziewcząt. Nie wiedział, o czym rozmawiają, ale puścił wodze wyobraźni.

Po raz pierwszy od paru dni był w dobrym humorze.

Olivia wydawała mu polecenia wściekła od próby ucieczki Tommy'ego. Przed oczami stanął mu chłopiec, zwinięty w pozycji płodowej na podłodze strychu. Nigdy dotąd nie widział, jak umiera dziecko, i zastanawiał się, czy to właśnie tak wygląda. Niech się dzieje co chce, pomyślał. Dopóki nie dostaniemy pieniędzy. Dziadek natychmiast zaczął się rzucać w szoku i panice, aż Olivia musiała go uciszać. A kiedy zaczął wrzeszczeć w proteście, odciągnęła spust rewolweru i przyłożyła go sędziemu do głowy. Pamiętał, co powiedziała:

– Nie drażnij mnie, sędzio. Nie odpychaj mojej ręki, bo przestanę się wahać.

Kiedy zamknięto ich już na klucz, jej wściekłość eksplodowała, aż zatrzęsły się ściany starego domostwa. Ramoną zaniepokoiło to. Kiedy usiadł za kierownicą samochodu, wyobraził ją sobie – wykrzywioną z wściekłości, miotającą przekleństwa na Billa Lewisa, który stał potulnie, bez słowa, jak winowajca.

Pewnie, powinien się wstydzić, pomyślał Ramon. Niemal wszystko rozwalił. Po tych wszystkich planach i przygotowaniach, prawie pod koniec roboty. Chryste!

Przez moment myślał, że Olivia zastrzeli Billa, potem – że zabije zakładników. Machając bronią, skręcając się z furii, przemierzała nerwowo pokój. Najbardziej zaskoczyło go to, że potraktowała próbę ucieczki chłopca bardzo osobiście, jakby zrobił coś jej samej, a nie po prostu próbował ratować siebie.

Ramon nie wiedział, co o tym myśleć. Gdybym został złapany, mówił sobie, zrobiłbym to samo. A przynajmniej próbowałbym. Pamiętał, jak próbował uciec z ośrodka poprawczego zsuwając się po rynnie, jak upadł, zwichnął sobie nogę i jak go złapali, kiedy kuśtykał ku wolności.

Musiał niechętnie przyznać, że nabrał do dzieciaka pewnego szacunku. Nienawidził tych chwil w dzieciństwie, kiedy ludzie robili mu różne rzeczy, a on nigdy nie sprzeciwiał się temu, nie uciekał, nie walczył.

Ciąg jego myśli został nagle przerwany. Bliźniaczki wjeżdżały samochodem na ulicę.

Pamiętał rozkaz Olivii, kiedy już się nieco opanowała.

– Jedź i złóż wizytę bliźniaczkom. Megan jest w pracy. Dom jest pusty. Nastrasz je trochę. Niech się…

– Jak?

– Jak chcesz, do cholery.

Wstyd, jaki go ogarnął, gdy obwiązywał sznurem chude ciało uwięzionego dziecka, rozpłynął się. Wrzucił bieg i przyspieszył.

Karen i Lauren nie zauważyły, że nowy model sedaną minął je na Pleasant Street, nie zauważyły też ukradkowego łypnięcia kierowcy w ich stronę. Akurat pochłonięte były sprzeczką.

– Nadal uważam, że powinnyśmy coś zrobić – nalegała Lauren, podczas gdy siostra uparcie kręciła głową.

– Przecież robimy coś. To, co nam kazali.

– Nie wiem, czy to wystarczy.

– No dobrze, nie możemy powiedzieć, prawda?

– Nie, i tym właśnie się martwię. Nie chce mi się wierzyć, że możesz tak siedzieć i nic nie chcesz zrobić.

– Tak, rzeczywiście nie chcę zrobić czegoś, co jeszcze pogorszy sprawę.

– Tego przecież nie wiesz! – upierała się Lauren. – Nie możesz przecież powiedzieć, że to, co oni robią, jest słuszne. A mama i tata, skąd oni mogą wiedzieć, jak postępować z tymi ludźmi? To wszystko może być do kitu.

– Taak, ale mogą też mieć rację – odparła Karen wślizgując gładko do konwersacji praktyczny ton.

– Nie cierpię, kiedy mówisz w ten sposób i próbujesz udawać dorosłą.

– No więc co proponujesz? Lauren milczała.

– To wszystko jest takie zwariowane – odpowiedziała po chwili wahania.

– I dla nas najważniejsze to nie dać się zwariować.

– Pamiętasz, jak Jimmy Harris nakrył tego faceta, co włamywał się do samochodów pod szkołą? Pamiętasz, co wtedy zrobił? Zabrał jego prawo jazdy, wezwał policję, która zaraz przyjechała.

– Nie wierzę własnym uszom. Kiedy wczoraj mówiłam, żeby zawołać policję, twierdziłaś zupełnie co innego.

– Wcale nie.

– Właśnie, że tak. Lauren pokiwała głową.

– Masz rację. W porządku. Już jestem cicho. Po prostu chciałabym, żebyśmy coś zrobiły. – Westchnęła. – Tęsknię za Tommym.

– Ja też.

– Jest zupełnie inaczej, niżbym się spodziewała. Dzisiaj rano obudziłam się i nie mogłam uwierzyć, że nasze małe dziwadło nie dobija się do nas do łazienki.

– I nie zostawia odkręconej pasty do zębów – roześmiała się Karen.

– I skarpetek i bielizny na podłodze. Karen potrząsnęła głową.

– Musimy wierzyć, że on wróci. Jutro. Tak powiedział tato.

– Wierzysz w to?

– I wierzę, i nie. Czekam.

– A mnie cały dzień chce się płakać.

– Mnie też. A kiedy przez chwilę wszystko wydaje się normalne, sobie zaraz uświadamiam, że o najważniejszym zapomniałam i czuję się, jakby mi ktoś zadał cios.

– Widziałam, że rozmawiałaś znowu z Willym.

– Chciał się gdzieś wybrać.

– I co mu powiedziałaś?

– Żeby zadzwonił w przyszłym tygodniu. Lauren uśmiechnęła się.

– Jest fajny.

– Aha. – Siostra zachichotała. – Podoba mi się.

– I jest seksy. Słyszałam, że on i Lucinda Smithson chodzili ze sobą w zeszłym roku.

– Też o tym słyszałam. Ale się nie przejmuję. A jak tam z Teddym Leonardem? Podobno kiedy był zeszłego lata na wycieczce w Paryżu, wybrali się do prawdziwego burdelu.

– Akurat w to nie wierzę.

– Pewnie byli wszyscy za bardzo przestraszeni – roześmiała się Karen.

Bliźniaczki uśmiechnęły się.

– Wiesz dlaczego lubię Teddy'ego? – zapytała Lauren i nie czekając na odpowiedź siostry mówiła dalej. – Ponieważ kiedy do nas przyszedł, znalazł chwilę czasu, żeby się trochę pobawić z Tommym. Czasami martwiłam się, że Tommy nie będzie miał okazji zobaczyć, jak zachowują się starsi chłopcy. Ciągle widzi tylko nas. Pamiętasz? Teddy wyszedł z nim na dwór i przez pół godziny razem kopali piłkę. Tommy cały promieniał. A czy wiesz, co mi powiedział później, wieczorem? Poszłam zanieść mu szklankę wody, gdy tylko zgasiliśmy światła, a on powiedział: "Lauren, lubię tego chłopaka. Możesz za niego wyjść, jeśli chcesz". Wyobrażasz sobie?

54
{"b":"109966","o":1}