W banku było ciemno i pusto.
Spojrzał tam, gdzie elektroniczne oczy skierowane były na okienka kas, a promienie podczerwone mogły wykryć najmniejszy ruch. Elektroniczne kamery nie były dla niego problemem. Działały w tym samym obwodzie co system oświetlenia banku i były wyłączone na noc. Inaczej przedstawiała się sprawa z wykrywaczami ruchu. Zaczerpnął głęboko powietrza. To są moi wrogowie, ocenił. Ale obejmują tylko główny teren. Są jednak groźne. Wyposażone w czujniki, włączają syrenę przy byle poruszeniu. Muszę je wyłączyć. To jedyny sposób. Podczołgał się z powrotem do biurka, po teczkę. Siedząc na podłodze zsunął buty i garnitur, wślizgując się w dres. Stopy miał bose. Wyciągnął się na plecach i wyprostował nogi, żeby rozmasować sztywność mięśni. Do roboty, ostro je zbeształ. Macie robić, co wam każę.
Zadowolony, że drętwota mięśni szybko zniknęła, podpełzł znowu do drzwi.
Tam się zatrzymał, pozwalając sobie na jeden z ostatnich przypływów strachu, napięcia i niepewności. Po czym uzbroił się w pewność siebie: To jedyna droga. Teraz nie myśl o niczym. Do dzieła.
Przekręcił zamek.
Do biegu…
Gotowy…
Start!
Pchnął drzwi i sprintem ruszył przed siebie. Jego stopy klaskały w ciemnym pokoju. Odliczał sam sobie: Raz – tysiąc, dwa – tysiąc, trzy – tysiąc, cztery – tysiąc. W szaroniebieskim świetle ulicznych latarni wnętrze banku miało nieziemski wygląd. Przebiegając obok jakiegoś biurka zawadził biodrem o jego krawędź i potknął się, czując przeszywający ból. Opanował się jednak i pędził w kierunku ściany; piętnaście – tysiąc, szesnaście – tysiąc, siedemnaście – tysiąc. Kiedy był już przy elektronicznej płytce kodowej, przykucnął. Już miał jej dotknąć, ale zatrzymał rękę: Tylko się nie pomyl! Nie pomyl się! Zaczerpnął powietrza, dwadzieścia trzy – tysiąc, dwadzieścia cztery. W półmroku płytka kodowa była trochę niewyraźna. Uświadomił sobie, że latarkę zostawił w pokoju, ale nie miał czasu, żeby złościć się na siebie. Wrzasnął w duchu: Na co czekasz! I wystukał cyfry kodu.
Przez krótką, okropną chwilę myślał, że się pomylił.
Zamknął oczy i oparł się o ścianę, zagryzając wargi i oczekując ryku alarmu.
Minęła minuta, może dwie, zanim uświadomił sobie, że jest wolny. Wyprostował się i zataczając się lekko wrócił do biura. Opadł na krzesło próbując uspokoić rozszalałe nerwy. Skoncentruj się! – powiedział sobie i od razu poczuł się lepiej. Nie zastanawiaj się, do czego to prowadzi. Myśl tylko o tym, jak ukraść pieniądze. Odzyskał jasność umysłu. Postępuj zgodnie z planem. Trzymaj się planu.
Dobrze, powiedział sobie. Po pierwsze, kamuflaż.
Rozsznurował tenisówki i wcisnął w nie stopy. Były trochę za ciasne, ale da radę wytrzymać. Na dłonie naciągnął rękawiczki chirurgiczne. Następnie wyjął z teczki ów tani sweter. W porządku, skonstatował, zaczynamy. Wyszedł z pokoju i udał się do damskiej toalety w tylnej części banku, zapalił światło i wszedł do kabiny. Stanął na muszli klozetowej, dzięki czemu był w stanie sięgnąć do sufitu i przesunąć płytę. Wspiął się jeszcze wyżej, na przegradzającą ściankę, i wsunął głowę w otwór. Pamiętał to miejsce z sesji projektowych jeszcze przed postawieniem budynku. Damska toaleta przylegała do kanałów z rurami centralnego ogrzewania, w których pozostawiono trochę miejsca, żeby umożliwić ewentualny dostęp dla robotników w przypadku remontu. Wślizgnął się do środka, oświetlił latarką otaczającą go przestrzeń, wyjął przygotowane włosy i umieścił je na podłodze. Do nich dołożył niedopałek, który rozgniótł i rozdeptał. Sweter mocno otarł o krawędź płyty sufitowej upewniając się, że zostało na niej kilka włókienek.
Zsunął się na podłogę. Tak. To da kilku przemądrzałym naukowcom sporo do myślenia.
Następnie przeszedł do biura prezesa banku i używając śrubokręta i młotka z pazurem sforsował zamek w drzwiach. Był zaskoczony i zszokowany, że tak łatwo to poszło.
Ogarnął go wstyd, gdy wyobraził sobie, jak trudno mu będzie wytłumaczyć się przed starym Phillipsem, kiedy nadejdzie pora. Zdawał sobie jednak sprawę, że niezwykle ważne jest, by rabunek sprawiał dziwne wrażenie. Czas był teraz dla niego ważniejszy niż przyjaźń. Śrubokrętem wyważył zamkniętą szufladę biurka i zaczął przewracać papiery. Następnie sforsował szufladę, zauważył pęk kluczy, które, jak wiedział, prezes zawsze trzymał pod ręką. Sięgnął za tylną ściankę szuflady, gdzie przytwierdzony był kawałek papieru. Była to lista kombinacji. Zupełnie jakby uczniak ze szkoły średniej próbował schować coś przed rodzicami. Ale to starszy człowiek i pamięta wciąż dawne czasy, pomyślał Duncan. W banku było publiczną tajemnicą, gdzie prezes trzyma klucze i listę kombinacji.
Duncan wyszedł z gabinetu i zbliżył się do jednego z biurek w głównej hali biurowej. Włączył maszynę do pisania i założył kartkę papieru na wałek. Następnie wystukał siedmiocyfrową liczbę dla zewnętrznej płytki kodowej oraz czterocyfrową – dla zewnętrznej ochrony. Zmiął kartkę i wcisnął ją do kieszeni bluzy.
W porządku, uznał. Teraz po pieniądze.
Duncan poszedł do sejfu, gdzie kasjerzy przechowywali szuflady z gotówką, i otworzył go. Było tam osiem szuflad, w każdej około pięciu tysięcy dolarów. Ponadto w każdej była rezerwa na wypadek napadu: stos banknotów studolarowych z oznakowaniem widocznym na podczerwieni, z numerami serii odnotowanymi w komputerowym systemie banku. Należało je wręczyć szaleńcowi, który przytykałby broń do twarzy kasjera. Duncan wziął również je, myśląc z premedytacją: Niech się suka nimi udławi, może te banknoty doprowadzą do niej FBI.
Wszystkie pieniądze wpakował do teczki.
Następnie podszedł do drugiego sejfu, gdzie znajdowała się rezerwowa gotówka banku, i otworzył go. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów w różnych nominałach ułożone było na trzech półkach. Kiedy ładował pieniądze do teczki zauważył, że trzęsą mu się ręce. W ustach poczuł smak kwasu i miał ochotę splunąć, ale język miał zbyt suchy, musiał więc zwalczyć to uczucie.
Zatrzymał się i spojrzał na zebrane pieniądze. W porządku, stwierdził w duchu, oby tak dalej.
Teraz przeszedł do pomieszczenia z bankomatami. Otworzył wszystkie po kolei. W każdym powinno być dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w gotówce, ale zazwyczaj było w nich trochę mniej. Zostaną uzupełnione w poniedziałek, po gorączce weekendowej. W pierwszym bankomacie znalazł siedemnaście tysięcy, w drugim – dwanaście, w trzecim – czternaście, w czwartym zaledwie osiem. Słusznie, pomyślał, ten jest najbliżej drzwi i na niego przypadnie najwięcej chętnych. W każdym automacie zostawił po dwa tysiące dolarów, razem miał czterdzieści trzy tysiące dolarów. Zrobił tak, ponieważ w momencie opróżnienia urządzenia otwór, do którego wsuwa się karty, jest automatycznie zasłaniany specjalną tarczą. Nie chciał, by stało się tak we wszystkich bankomatach jednocześnie. Ktoś z banku mógłby wstąpić tu podczas weekendu i nabrać podejrzeń.
Duncan wszedł z powrotem do banku. Przez chwilę zadumał się, czy będzie w stanie przyjść tu jeszcze kiedyś. Lecz szybko odegnał tę myśl i wrócił do swojego gabinetu.
Nie patrzył na pieniądze. Miał nadzieję, że jest ich wystarczająca ilość. Pamiętał jak pytał: Ile? I odpowiedź Olivii: A ile warte jest życie? Zamknął oczy. Moje? Nic.
Przygnębienie i strach wydawały się wciągać go w głąb nieokreślonej ciemności. Wszystko potoczyło się w złym kierunku, pomyślał. Opanował się jednak. No i co? Co z tego? Na pierwszym miejscu jest Tommy.
Zdjął dres i z powrotem włożył garnitur. Na jednej nodze zostawił tenisówkę, na drugą włożył własny but.
Wsadził użyte ubranie do plastikowej torby, oderwał kawałek taśmy i przewodu elektrycznego i wrócił do płytki z szyfrem. Odkręcił płytkę i wyciągnął okablowanie. Następnie połączył na oślep kilka przewodów i zamontował całość z powrotem. W celu większej dezinformacji, pomyślał.
Wrócił do biura, nałożył płaszcz i kapelusz. Stopę w tenisówce obwiązał plastikowym workiem. Wziął pieniądze, ubranie, cały swój sprzęt, zamknął drzwi gabinetu i wyszedł. Na sekundę zatrzymał się badając wzrokiem jasno oświetlony westybul i ciemność rozciągającą się w głębi. Teraz jest najniebezpieczniejszy moment. Jeśli ktoś akurat teraz zechce wejść – wszystko będzie skończone. Wahał się przez moment, lecz zaraz ruszył przed siebie myśląc: Teraz już nie ma sensu się zatrzymywać. Wyszedł z hali bankowej używając własnych kluczy, minął bankomaty i poszedł dalej. Kiedy znalazł się w obrębie świateł poczuł, że robi mu się niedobrze, lecz gdy tylko otoczyła go wilgotna ciemność, odczuł wyraźną ulgę. Skrzynka z zewnętrznym alarmem umieszczona była tuż obok frontowych drzwi. Wyjął zmiętą kartkę z cyframi szyfru i rzucił ją w krzaki. Potem mocno nacisnął stopę w tenisówce, owiniętą w plastik, zostawiając niewyraźny odcisk na ziemi.