Bojąc się, że złamie ramię wnuka, wypuścił go z objęć. Tommy runął do drzwi, niepomny na dorosłych zagradzających mu drogę bronią.
– Jezu – wykrzyknął Bill Lewis, który aż cofnął się pod naporem wściekłego ataku dziecka.
Chłopiec ciągle wydawał z siebie przeciągły krzyk, unieruchomiony przez nową parę ramion. Walczył dziko rozdając ciosy i kopiąc z niesamowitą siłą.
– Zaraz go zastrzelę! – rozdarł się Bill Lewis do sędziego.
– To na nic – trzeba go tylko mocno trzymać!
– Nie ruszaj się – krzyknęła Olivia, kierując broń na sędziego.
– Rany, pomóżcie mi! – zawył Lewis. Runął na podłogę, bezskutecznie próbując powstrzymać Tommy'ego. Upuścił pistolet, gdy chłopiec rzucił się na niego z zębami. Broń zagrzechotała na podłodze. – Olivio, do cholery!
– Nie ruszać się – krzyknęła ponownie.
– Pieprzę cię! – ryknął sędzia, rzucając się na skłębioną parę na podłodze, pomagając Lewisowi okiełznać chłopca. Obaj chwycili mocno Tommy'ego za ręce i nogi, przygnietli go wspólnie do podłogi.
– Nie ruszać się – powtórzyła Olivia, ale tym razem rozkaz był nie na miejscu, bo wszyscy zastygli nieruchomo wytężając mięśnie.
Sędzia rozejrzał się i zauważył broń Billa Lewisa w zasięgu ręki. Boże, przemknęło mu przez myśl, pistolet.
Zawahał się. Po chwili jego ręka powoli zaczęła posuwać się do przodu. Wtedy usłyszał spokojny, równy, pewny głos Olivii, który po panującym hałasie zabrzmiał jak szept:
– Umrzesz, stary człowieku. Tylko spróbuj, a umrzesz. Sędzia przymknął oczy, myśląc ile jeszcze okazji zaprzepaści.
– Ale – powiedział głośno – o czym, do diabła, mówisz?
Bill Lewis, nieświadom tego, co zaszło między sędzią a Olivia, spojrzał na nich i wyszeptał:
– Sam bym go nie utrzymał. – Zagryzł wargi, gdy Tommy znów się szarpnął.
I nagle, ciało chłopca stało się bezwładne i zwiotczałe. – Rany! – wykrzyknął Bill. – Co, do diabła?! Zrobiłem mu krzywdę?
– Nie – odpowiedział sędzia, powoli się uspokajając. – To tylko coś w rodzaju omdlenia. Końcowe stadium ataku. Pomóżcie mi przenieść go na łóżko.
Oczy Tommy'ego były szeroko otwarte, oddech powolny i płytki.
– Rusz się – sędzia spojrzał na Olivię. – Nie stój na drodze. Zawahała się, potem pospiesznie przygotowała posłanie na jednej z prycz.
Czy nic mu nie będzie? – spytał Bill Lewis. – Dał nam nieźle popalić.
– Poczuje się lepiej, gdy wreszcie stąd wyjdzie. – Sędzia Pearson spojrzał na Olivię wskazując ją palcem. – Przynieś betadin i plastry – ma całe dłonie pokaleczone. Wiedziałaś o tym, prawda? Wszystko sobie zaplanowałaś, łącznie z możliwością wystąpienia u niego ataku.
– Wiedziałam, że jest dzieckiem specjalnej troski, ale to nie było zaplanowane… – zaczęła.
Rzuciła mu złe spojrzenie. – Przykro mi, po prostu cholerny pech. Odtąd trzymanie go w ryzach to twoja działka.
– Zrobię, co będę mógł – warknął sędzia.
– Czy potrzeba mu jakichś lekarstw albo co? – spytał Lewis. – Możemy dostarczyć mu wszystko, co potrzebne… – Stał przy łóżku gapiąc się na chłopca.
– Może okryć go kocem? – zaproponował.
Dobrze – odparł sędzia, nie spuszczając wzroku z Olivii.
– Przyniosę – powiedział Lewis. – Rany, jeszcze czegoś takiego nie widziałem.
Olivia obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
– Przynieś apteczkę – powiedziała. – Opatrz dzieciaka.
Obróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając przy łóżku chłopca sędziego, czekającego na powrót Billa Lewisa.
Ramon Gutierrez zaparkował przy trzeciej przecznicy licząc od domu Megan i Duncana i wyszedł w chłód nocy. Obciągnął kurtkę czując pierwszy zimowy powiew na skórze. Pomyślał o zimowych nocach Południowego Bronxu w czasach swojej młodości, gdy towarzyszyły mu zimno i nędza. To były znacznie gorsze czasy niż obecne, bo brakowało nadziei. Próbował przypomnieć sobie Puerto Rico i wyobrazić tropikalny żar, w jakim kąpała się wyspa, ale nie potrafił. Przybył do Stanów jako małe dziecko i wrócił na wyspę tylko jeden raz, już jako nastolatek, by odwiedzić wuja. Ruch niepodległościowy rozwijał się wtedy dość bujnie w gettach Nowego Jorku – przyłączył się do niego, najpierw z ciekawości, potem dopiero zdał sobie sprawę, że grając jakąś rolę polityczną, może zostać zaakceptowany przez grupę. Od dawna czuł się odrzucany – w dzieciństwie przez rodzinę, a później przez dalsze otoczenie – teraz został przyjemnie zaskoczony. Przyswoił w pełni polityczną retorykę ruchu nie przejmując się ani odrobinę jego ideami.
Szedł raźno w kierunku domu Megan i Duncana, mijając ciemne drzewa i jasno oświetlone domy, przypominały mu się obrazy z dawnego miejsca zamieszkania. Zawsze było tam zbyt gorąco lub zbyt zimno. Pamiętał pewnego młodego włóczęgę, który znalazł sobie legowisko w jednym z opuszczonych budynków na końcu ulicy. Pewnej nocy, gdy temperatura spadła gwałtownie a wiatr gwizdał w dziurach i szczelinach, zamarzł na śmierć. Ramon i paru innych chłopców znalazło go zesztywniałego, zwiniętego wokół rozbitej umywalki. Ciemna twarz lumpa zbielała, przypominając ziemię pokrytą szronem. Wyglądała jak maska na święto Halloween.
Potrząsnął głową.
Już nigdy tam nie wrócę.
Nigdy nie będę musiał, gdy to wszystko się wreszcie skończy.
Zatrzymał się, by przyjrzeć się wspaniałemu cadillacowi, następnie ruszył dalej, pomny ostrzeżenia Olivii, by zajął się jedynie ustaleniem, czy rodzina jest w domu i czy w pobliżu nie kręci się policja.
– To tylko przechadzka – powiedziała. – Masz zaparkować, wysiąść z wozu i zdecydowanie pójść do przodu, zrobić obchód, wrócić do samochodu, zrobić jeszcze jedną rundę i jechać do bazy na farmie.
Postanowił myśleć o forsie, jakby to mogło sprawić, że przestanie marznąć. Żałował, że Olivia nie pozwoliła mu zabrać ze sobą broni, rozumiał jednak jej zastrzeżenia. Szkoda, że nie mam przy sobie gnata, pomyślał.
Zastanawiał się, czy którakolwiek z osób, których sylwetki ukazywały się w oświetlonych oknach domów, była kiedykolwiek w więzieniu. Ale życie to również więzienie, pomyślał. Pobyt w Attice nie różnił się zbytnio od Południowego Bronxu. Tylko że w więzieniu zamki w celach były sprawne, a w domu nie.
Gdyby zamki w domu działały, być może nie trafiłbym do więzienia.
Wspomnienie tej chwili sprawiło, że omal nie stanął. Mówiła, że ma trzynaście lat. Skąd miał wiedzieć, że w rzeczywistości nie skończyła dziesięciu. Przez moment poczuł pod palcami drżenie gładkiej oliwkowej skóry. Nie wiedziałem, że jest opóźniona w rozwoju, myślał gniewnie, zresztą, jaka to różnica. Odegnał wspomnienie z pamięci, wymazując obraz matki wyrzucającej z siebie po hiszpańsku potok inwektyw i ojca odpinającego wojskowy pas i złowróżbnie owijającego go wokół pięści.
Wciągnął powietrze, chłód przeszył mu płuca jak nożem. Zatrzymał się na chwilę przed domem Megan i Duncana i spostrzegł sylwetki bliźniaczek na tle okna salonu. Nadpłynęła znajoma fala ciepła, serce biło mu szybciej – wyobraził sobie, że zaskoczył je w domu same. Olivia chce, żeby zapłacili, przypomniał sobie, a czy może być lepsza zapłata? Zadrżał, ale nie z zimna, i zacisnął palce. Popatrzył na oświetlony dom i pomyślał: A może umówię się z nią na randkę? Zanim to wszystko się skończy.
Omal nie roześmiał się na głos. Przecież wcale nie nienawidzę cię, rzekł do siebie. Chcę cię kochać za to, co od ciebie dostanę. Nienawidzę tylko tego, czym jesteś.
Bogaci twierdzą, że pieniądze to szczęście, ale się mylą. Przysparzają tylko strapienia. Oni myślą, że kupują sobie bezpieczeństwo, podczas gdy w rzeczywistości pieniądze sprowadzają na nich zagrożenie.
Jego myśli wypełniła postać Olivii. Gdy jeszcze byli w Kalifornii, dziesięć tygodni temu, siedziała na przednim fotelu samochodu, sprawdzając cierpliwie mechanizm pistoletu maszynowego, zanim zwróciła się do niego i Billa Lewisa.
– Uważajcie. Świnia otworzy drzwi. Zapukam, a on wyjrzy przez wizjer i otworzy. Będzie uprzejmy, chętny do pomocy i przyjazny i zaprosi mnie do środka. Dam wam znać, kiedy go załatwię. Nie wychodźcie wcześniej.