Литмир - Электронная Библиотека

Pozostawała jeszcze kwestia przyczyny tak późnej wizyty. Głos reportera sączył się ze słuchawki telefonicznej.

– …cholerna sprawa. Ma pan pojecie? Przez parę lat uchodzić z życiem spod ostrzału w Wietnamie, po powrocie do kraju oberwać podczas strzelaniny w banku, w końcu urządzić się na dobrej posadzie tylko po to, by jakiś pętak wyniuchał pieniądze i załatwił faceta na dobre. Ludzie w miasteczku poczuli się cholernie nieswojo, gdy sprzątnięto Millera. – Przekonali się, że może dotyczyć to każdego z nich.

– Przepraszam – wtrącił Duncan – co pan powiedział?

– Że to cholerna sprawa.

– A potem?

– Że facet wywija się śmierci w Wietnamie, a po powrocie do kraju obrywa w strzelaninie podczas napadu na bank…

– Ktoś napadł na bank?

– Przecież mówię, gdzieś w sześćdziesiątym ósmym. Dużo się wtedy o tym pisało. Banda zwariowanych hippisów dokonała napadu – zginęło dwóch strażników, a Miller otrzymał postrzał w nogę. Tamci też zresztą nieźle oberwali. Miller otrzymał od gubernatora medal za odwagę.

– Już sobie przypominam – powiedział Duncan.

– Pewnie. Reportaż na co najmniej dziesięć minut. W tych czasach nie brakowało tematów, jeden mocniejszy od drugiego.

– Pamiętam – rzekł Duncan.

Skulił się czując mdłości. Przez chwilę bał się, że nie zdoła pohamować wymiotów.

– Wiem – powtarzał sobie w duchu – teraz wiem już wszystko. – Z trudem przełknął ślinę i spytał: – Czy policja ma podejrzanych?

– Jedynie teorie. Uważają, że to gang działający poza granicami San Francisco. Podobno doszło do kilku napaści na domostwa w ciągu paru ostatnich miesięcy. Ale ten Miller zajmował się ochroniarstwem i licho wie, na kogo mógł się napatoczyć, wykonując swoją pracę. Trzeba też pamiętać, że tu jest Kalifornia – tu wszystko może się zdarzyć.

– Dziękuję panu – wykrztusił Duncan słabym głosem.

– Czy wie pan coś, co mogłoby pomóc policji? Firma zamordowanego wyznaczyła dwadzieścia tysięcy dolarów nagrody.

Ale Duncan już nie słuchał.

Usiadł w fotelu. Kim był Robert Miller – człowiekiem, który zabił Emily Lewis przed bankiem na ulicy w Lodi w 1968 roku.

Teraz już wiedział, czemu Miller zginał. Dosięgła go zemsta.

Sędzia Thomas Pearson uważnie obserwował wnuka.

Chłopiec stawał się mniej nerwowy, w miarę jak oswajał się z otoczeniem. Jednak na najmniejszy odgłos z dołu, który przedostawał się do ich ciemnego pomieszczenia, wzdrygał się. Widać było wyraźnie jak rosła jego frustracja, połączona z lękiem i reakcją na przymusową bezczynność. Czasem chłopiec chodził w kółko, po chwili zwijał się w kłębek na łóżku zastygając w pozycji embriona, to znów zrywał się i chodził. Wysiłki dziadka, by odwrócić jego uwagę, spełzały na niczym. Cały ranek spędzili samotnie, skazani na swoje towarzystwo, myśląc co się stanie. Gdy później Olivia zrobiła im zdjęcia, ożywili się, ale przez całe popołudnie trwali w martwej ciszy. Sędzia zastanawiał się wielokrotnie, czy są w domu sami, ale nawet gdyby tak było, nie wiedział, co robić.

Rozejrzał się po strychu – diabelska pułapka – otoczony ścianami i przytłoczony odpowiedzialnością. Gdybym stracił Tommy'ego, nie mógłbym spojrzeć w twarz Duncanowi i Megan. To by mnie zabiło.

Spojrzał na zegarek i stwierdził, że kolacja się spóźnia. Pewnie już zapadła noc, pomyślał. Nasza druga noc. Na zewnątrz gęstnieją ciemności, niebo się zachmurzyło. Robi się coraz zimniej, dzień gaśnie szybko, wszystko kryje się w cieniach.

Skinął na Tommy'ego, by podszedł i usiadł przy nim, a następnie objął go ramieniem.

– Tak tu cicho, dziadku – powiedział chłopiec, jakby chcąc się upewnić. – Czasem zdaje mi się, że nikogo tu w ogóle nie ma.

– Wiem – odpowiedział sędzia – ale gdybyśmy spróbowali wywalić łóżkiem drzwi, przekonałbyś się, że oni są i pilnują nas.

– Jak długo będziemy musieli tu siedzieć?

– Już o to pytałeś. Nie wiem.

– Zgadnij.

– To do niczego nie prowadzi, Tommy.

– Proszę.

Czuł napięcie w głosie chłopca i nie mógł się zdecydować, czy powiedzieć prawdę, czy skłamać. To główny kłopot w wychowaniu dzieci, pomyślał. Nigdy nie można być do końca pewnym, czy prawda, prawda dorosłych uwolni je, czy przytłoczy. Mignęło mu wspomnienie wycieczki samochodowej, którą odbył wspólnie z żoną i dziećmi wiele lat temu. Megan miała wtedy tyle lat co Tommy. "Jak długo jeszcze?" – wypytywała w nieskończoność. – "Aż dojedziemy" – odpowiadał. – "Ale jak długo" – upierała się. – Długo. – Ale jak długo? W końcu po dwudziestu minutach postanowił: Powiem jej prawdę. – "Megan, zostały jeszcze dwie godziny, więc zajmij się czymś, popatrz przez okno, albo zagraj w coś z mamą, ale przestań wreszcie pytać – jak długo". Dziewczynka zaczęła krzyczeć: "Dwie godziny! Chcę do domu!" A on aż zgrzytnął zębami.

Ale to była jedynie maleńka prawda. A co z poważnymi sprawami? Na przykład, czy mamy jakieś szansę. Czy w ogóle przeżyjemy?

– Myślę, Tommy, że posiedzimy tu co najmniej jeszcze jeden dzień. Widział jak wargi chłopcu zadrżały.

– Czemu? Chłopiec drżał.

– Myślę, że zażądali od twego taty pieniędzy, a on musi je zebrać, więc to potrwa trochę. Już ci tłumaczyłem.

Tommy pokiwał głową, ale trząsł się w dalszym ciągu.

– Chcę stąd iść – powiedział. Sędzia spostrzegł napływające do oczu łzy. – Chcę iść do domu – powtarzał coraz wyższym głosem, przerywanym łkaniem. – Chcę iść do domu, do domu, do domu…

Dziadek mocno objął go ramionami.

Lecz chłopiec, zamiast się uspokoić w ciepłym mocnym uścisku, nagle wybuchnął, odpychając sędziego.

– Chcę stąd iść! Chcę stąd iść! – wrzeszczał, tupiąc z wściekłości. Nagle zerwał się i podbiegł do drzwi strychu waląc w nie gołą dłonią jak w ogromny rezonujący bęben. – Chcę stąd iść!! – krzyczał przeraźliwie.

Sędzia podbiegł i schwycił go za ramiona. Próbował go odciągnąć, ale chłopiec był silniejszy.

Nie, tylko nie to, pomyślał sędzia. Tylko nie teraz, Tommy, nie teraz, błagam.

Chłopiec po raz drugi wyrwał się z objęć dziadka i rzucił się całym ciężarem na drzwi, które skrzypnęły pod naporem ciała dziecka.

– Wyjść, wyjść, wyjść!! Do domu!! – krzyczał Tommy.

Gdy sędzia próbował powstrzymać go po raz trzeci, Tommy rzucił się na niego z pięściami.

– Nie, nie, nie!! Do domu!!

Sędzia przewrócił się do tyłu zaskoczony nagłością ataku.

Boże, on już nie panuje nad sobą, pomyślał. A ja nie dam rady. Gdy następował jeden z tych jego ataków, trzeba było całej siły Duncana i Megan, żeby go powstrzymać. Nie poradzę sobie sam.

Tommy znów grzmocił pięściami w drzwi. Hałas zdawał się rozsadzać cały dom, wibrujący jak od ciosów olbrzyma.

Sędzia usłyszał tupot nóg po schodach. Boże, idą tu!

– Tommy, przestań, błagam cię, przestań – prosił, starając się bez rezultatu odciągnąć chłopca od drzwi.

– Puść mnie! Puszczaj! – wrzeszczało histerycznie dziecko.

– Tommy, to ja, twój dziadek… – Sędzia bezskutecznie próbował oderwać chłopca od drzwi. Zobaczył krew na jego dłoniach i ten widok przeraził go jeszcze bardziej. – Tommy – krzyczał – Tommy.

– Nie, nieeee!! – krzyczał Tommy czując na ramionach ręce dziadka.

Sędzia usłyszał dźwięk odsuwania rygla, chwycił chłopca i szarpnął go do tyłu z całej mocy.

Tommy wydał długi przeraźliwy krzyk, który rozbrzmiał echem w maleńkim pokoju i rozszedł się po całym domu.

Olivia Barrow i Bill Lewis wpadli do środka trzymając w pogotowiu broń – na ich twarzach malowało się zmieszanie a nawet ślad niepokoju. Stanęli wpatrując się w miotające się dziecko, w ramionach dziadka.

– Nie chcę, nie chcę! – krzyczał Tommy. – Puśćcie mnie, idźcie stąd!!

– Zamknij się! – wrzasnął Bill Lewis.

– Spokój! – zawtórowała Olivia.

Ale na Tommym nie robiło to żadnego wrażenia – oczy miał zamknięte, a ciało jakby wstrząsane prądem elektrycznym.

– Nie utrzymam go – krzyknął nagle sędzia, czując, że chłopiec wyślizguje mu się z rąk.

34
{"b":"109966","o":1}