Był pełen podziwu i strachu zarazem, rozumiał, czemu chciała zabić tego mężczyznę, tylko wolał, by odbyło się to bez jego udziału. Ale Olivia nalegała – w ten sposób zawrzemy braterstwo krwi. Odtąd już na zawsze będziemy ze sobą związani. Ramon pamiętał, że zdecydowanie podeszła do wozu i podniosła dach, sugerując, że samochód uległ awarii. Następnie pomaszerowała prosto do domu ofiary i zadzwoniła do drzwi. Przemknęło mu przez myśl, czy mężczyzna, który pojawił się na chwilę w oświetlonym hallu, zdawał sobie sprawę, że na zewnątrz czeka na niego śmierć.
Wszystko wydarzyło się dokładnie tak, jak przepowiedziała.
Ramon znów spostrzegł sylwetki dziewcząt i jego marzenia raptownie przybrały inną postać.
– Zabawimy się – zamruczał. – Nigdy tego nie zapomnicie. Będzie to coś, czego w przyszłości nigdy nie zdradzicie swoim mężom. – Uśmiechnął się pod nosem. – Szkoda, że nie mam przy sobie noża.
Reflektory parkującego samochodu oświetliły nagle miejsce, w którym stał, i na moment ogarnęła go panika. Skoczył w głęboki cień i obserwował mijający go wóz.
Ma rację, pomyślał Ramon, we wszystkim. Choć to miasto nie zna uczucia trwogi – jest zdane na naszą łaskę.
Zaczął się oddalać od domu. Bliźniaczki zniknęły.
– Dobrej nocy, panienki – powiedział na głos. – Wkrótce się poznamy. Odszedł w noc, myśląc o pieniądzach, o tym jak dużo ich będzie. Dość, by pojechać przed siebie i zacząć od początku. Był ciekaw, czy Bill Lewis pojechałby razem z nim. Wątpił w to i zrobiło mu się na chwilę smutno. Będę włóczył się za Olivia, a ona nigdy nie pokocha mnie tak, jak ja mógłbym ją kochać. Ona będzie mnie jedynie wykorzystywać i wciąż na nowo łamać mi serce. Ta dziwka go otumaniła i nigdy nie wypuści ze swoich pazurów, a w końcu go zniszczy. Lepiej byłoby mu ze mną, powiedzmy w Meksyku, gdzie mógłbym uchodzić za krajowca i gdzie ze względu na powszechną nędzę bylibyśmy bogaczami. Żylibyśmy sobie jak królowie, nad brzegiem oceanu, gdzie zawsze jest ciepło i nawet noce są jasne. Ale on tego nie zrozumie – zdał sobie sprawę Ramon. To czysta przyjemność. U niego zaś jest wszystko splątane – przyjemność z winą – i to powoduje, że stał się ponury i porywczy. Ze mną tak nie jest, stwierdził dumnie. Ja jestem wolny.
Wsunął dłonie w kieszenie kurtki i przycisnął je do krocza. Poszedł w noc, pełen różnych, powikłanych marzeń, których temperatura i barwa broniły go przed otaczającą ciemnością.
Tommy czuł dłoń dziadka ocierającą mu czoło, ale było to uczucie dochodzące z oddali, jakby nierealne. Wpatrzył się w sufit strychu i wyobraził sobie, że zniknął chowając się za wielką czarną przestrzenią, upstrzoną diamentowymi gwiazdami i obmytą miękkim światłem księżyca. Oczy miał otwarte i nieruchome, a w głowie kręciło mu się pod wpływem wizji – miał uczucie, że unosi się w przestwór nocnego nieba i lata swobodnie. Czuł na policzkach ciepły, przyjazny wiatr – było to tak, jakby zatonął we własnej pościeli. Unosząc się w niezmierzonych ciemnościach, słyszał wołanie matki i ojca, widział siostry przyzywające go do siebie. Wybuchnął śmiechem i pomachał im także, a potem popłynął pustką w ich kierunku. Lecz gdy tak do nich żeglował, poczuł, że wiatr się zmienia i nagle walczy z huraganem dmącym mu prosto w twarz, rwącym na nim ubranie, odrzucającym go od rodziny. Wyciągnął rękę, lecz ich postacie zaczęły się oddalać, zmniejszać, głosy słabły, aż zniknęli mu z oczu.
Wzdrygnął się i gwałtownie zaczerpnął powietrza.
I wtedy z oddali usłyszał głos dziadka.
– Tommy, Tommy, jestem tu, jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, nie bój się, jestem tu.
Zadrżał i obrócił się do niego twarzą.
Ujrzał twarz Billa Lewisa, wychylającą się zza ramienia dziadka, ale tym razem nie przeraził się.
– Wraca do siebie – powiedział Lewis. – Rany, ale miałem stracha. Tommy wyciągnął rękę i ujął dłoń dziadka. Twarz Lewisa wykrzywiła się w uśmiechu.
– Jak tam, mały? Czujemy się lepiej? Tommy skinął głową.
– Potrzeba ci czegoś? Jesteś głodny? Może chcesz pić? Tommy ponownie skinął głową.
– Przygotowałem kolację. Zaraz podam.
Lewis zniknął z pola widzenia. Tommy spojrzał na dziadka.
– Już mi lepiej – powiedział. – Przepraszam, dziadku. Coś na mnie naszło.
– Nie przejmuj się tym – odparł sędzia.
– Bolą mnie dłonie.
– Pokaleczyłeś je, gdy waliłeś w drzwi.
– Naprawdę waliłem? Sędzia przytaknął.
Tommy uniósł ręce, by się im lepiej przyjrzeć.
– Nie jest tak źle – powiedział. – Są tylko trochę podrapane. Bill Lewis wszedł trzymając przed sobą tacę.
– Zrobiłem potrawkę. Wprawdzie z puszki, ale smakuje całkiem nieźle. Niestety, chłopcze, kiepski ze mnie kucharz. Ale przyniosłem też wodę mineralną. I aspirynę, na wypadek gdyby dłonie cię bolały.
– Dziękuję – odpowiedział Tommy. – Jestem już głodny.
– Pan też, sędzio, powinien podjeść. Zostanę i pomogę chłopcu, gdyby miał jakieś trudności.
Lewis usiadł na krawędzi łóżka, zajmując miejsce Pearsona. Sędzia patrzył chwilę, jak Tommy zmiata potrawkę i sam zabrał się do jedzenia. Zdał sobie nagle sprawę, że jest wściekle głodny i także zaczął pałaszować.
– Spokojnie, Tommy – odezwał się Lewis. – Jest jeszcze pieczywo i masło. I mam coś dla ciebie na deser. Masz ochotę na chrupki czekoladowe?
– Tak, dziękuję.
Tommy zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem, jak się nazywasz – rzekł w końcu.
– Mów na mnie Bill.
– Dziękuję, Bill.
– Nie ma sprawy.
– Bill?
– Tak?
– Czy wiesz, kiedy wrócimy do domu? Sędzia zesztywniał, myśląc: Nie teraz! Ale Bill Lewis tylko się uśmiechnął.
– Masz już dosyć, co? Tommy przytaknął.
– Nie dziwię się. Kiedyś, wiele lat temu, musiałem spędzić w zamknięciu cały miesiąc. Bałem się wyjść, nawet poruszyć. To naprawdę było okropne.
– Czemu?
– Widzisz… – Lewis zawahał się, potem pomyślał: A co mi tam… – Byłem pewny, że gliny depczą mi po piętach – musiałem czekać, aż mi pomogą pewni ludzie. Byłem w podziemiu. Kapujesz, co to znaczy?
– Jak kret?
Lewis wybuchnął śmiechem.
– Niezupełnie. Po prostu ukrywałem się.
– Rozumiem – odparł Tommy – czy my też jesteśmy teraz w podziemiu?
– Coś w tym stylu.
– I złapali cię? – spytał Tommy. Lewis uśmiechnął się błyskając zębami.
– Nic z tego, zawsze ich wyprzedzałem o krok. Pewnie po jakimś czasie dali za wygraną. Tak przynajmniej sądziłem. Po paru latach przestałem się tym przejmować.
– Kiedy to było? – zapytał sędzia.
– W latach sześćdziesiątych – odpowiedział Lewis machinalnie.
– Może wszystko mu opowiesz? – zabrzmiał szorstki głos Olivii.
Jej głos rozbił powietrze jak taflę szkła, niszcząc chwilę spokoju, przywracając atmosferę napięcia. Stała w drzwiach, wpatrując się w Billa Lewisa, obracając w dłoni rewolwer.
Lewis zerwał się na nogi.
– Niczego nie wygadałem. Niczego, czego sami nie mogliby się domyślić.
– Jasne – odwarknęła. Lewis spojrzał na Tommy'ego.
– Głupio wyszło, mały.
– Nie szkodzi – odparł Tommy. – Dziękuję za kolację.
– Schowaj sobie chrupki na później.
– Dzięki.
Lewis zebrał nakrycia na tacę i przemknął obok Olivii, która obdarzyła go przenikliwym spojrzeniem. Sama pozostała w miejscu, wpatrując się w sędziego.
– To człowiek miotany emocjami – powiedziała po chwili. – Bardzo zmienny. Zdolny do niezwykłej delikatności w jednej chwili – przerwała – albo brutalnego gwałtu w drugiej. Proszę mieć na uwadze jego chwiejność psychiczną, kiedy będziecie z nim przebywać – nie chciałabym, żeby wydarzyło się coś nieprzyjemnego.
Sędzia Pearson skinął głową.
– Może powinnam następnym razem wysłać z jedzeniem Ramona. On bardzo lubi małe dzieci, sędzio. Wprawdzie nie w taki sposób, do jakiego jest pan przyzwyczajony.
Sędzia nie odezwał się słowem.
Olivia przeszła przez pokój i stanęła nad Tommym.