Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Proste i pomysłowe.

Rebus wciąż jeszcze nie wiedział, na ile zmyślny był jego przeciwnik. Fife, Nairn, Glasgow i Perth – więc z całą pewnością działał na dużym terenie. Był kimś, kto dużo podróżuje. Przyszedł mu do głowy Quizmaster i wycieczki, jakie z jego powodu musiała odbyć Siobhan. Czy jest szansa, by połączyć Quizmastera z tym kimś, kto zostawiał trumienki? Do zapisanych już w notesie słów „kryminolog antropolog” dodał następne dwa: „profil psychologiczny”. Wśród psychologów uniwersyteckich istniała grupa specjalizująca się w profilowaniu przestępców. Na podstawie zachowań i sposobów działania potrafili oni sporządzić psychologiczny portret przestępcy. Rebus nigdy w to specjalnie nie wierzył, ale znalazł się teraz w sytuacji człowieka walącego głową w mur i czuł, że bez dodatkowej pomocy nigdy tego muru nie rozwali.

Kiedy Gill Templer z impetem wpadła do sali wydziału śledczego, w pierwszej chwili Rebus pomyślał, że w ogóle go nie zauważyła. Jednak ruszyła wprost do jego biurka i stanęła nad nim z twarzą wykrzywioną wściekłością.

– Zdawało mi się – warknęła – że ci już wyraźnie powiedziałam.

– Co mi powiedziałaś? – spytał niewinnym tonem.

Wskazała ręką na trumienki.

– Że to tylko strata czasu. – Głos aż jej drżał ze złości, a całe ciało miała napięte jak struna.

– Jezu, Gill, co się stało?

Nie odezwała się ani słowem i jednym zamaszystym ruchem ramienia zgarnęła trumienki z biurka i rozrzuciła je po podłodze. Rebus wstał z krzesła i zaczął je zbierać, każdą po kolei troskliwie oglądając. Kiedy podniósł głowę, Gill była już przy drzwiach, jednak nim wyszła, obejrzała się jeszcze do tyłu.

– Dowiesz się jutro – rzuciła i trzasnęła drzwiami. Rebus rozejrzał się. Hi-Ho Silvers i jakiś gość przerwali prowadzoną rozmowę i unieśli głowy.

– Chyba się zaczyna gubić – zauważył Silvers.

– O co jej chodziło z tym jutrem? – zapytał Rebus, ale Silvers wzruszył tylko ramionami.

– Mówię ci, że się gubi – powtórzył.

Może ma rację, pomyślał Rebus.

Wrócił do biurka i zamyślił się nad tym sformułowaniem. Wiedział, że się można „gubić” na wiele różnych sposobów. I że jemu też grozi, że może coś „zgubić”… cokolwiek by to nie było.

Jean Burchill większość dnia spędziła na próbach dotarcia do korespondencji między Kennetem Lovellem a pastorem Kirkpatrickiem. Rozmawiała z różnymi ludźmi w Alloway i w Ayr – z pastorem z tamtejszej parafii, z miejscowym historykiem, z jednym z potomków Kirkpatricka. Ponad godzinę rozmawiała telefonicznie z biblioteką Mitchella w Glasgow. Odbyła krótki spacerek z muzeum do Biblioteki Narodowej, a stamtąd na wydział adwokatury. Na koniec przeszła wzdłuż Chambers Street i udała się do Domu Lekarza. W tamtejszym muzeum długo stała, wpatrując się w portret Kenneta Lovella, namalowany przez J. Scotta Jaunceya. Lovell musiał być wtedy młodym urodziwym mężczyzną. Zdarzało się często, że portrecista umieszczał na swym dziele drobne wskazówki związane z malowaną osobą: jej zawód, stan rodzinny, ulubione hobby… Jednak w tym przypadku portret pozbawiony był wszelkich takich dodatków i przedstawiał jedynie głowę i tors modela. Tło było gładkie i czarne, kontrastując z jasnymi plamami żółci i różu na twarzy Lovella. Inne portrety wiszące w muzeum Domu Lekarza w większości ukazywały postacie dzierżące w rękach uczone księgi lub co najmniej papier i pióro. Inni pozowali na tle swych bibliotek lub otaczając się rekwizytami swego zawodu w rodzaju ludzkich czaszek, piszczeli czy diagramów anatomicznych. Prostota i surowość portretu Lovella zaskakiwała ją i niepokoiła. Albo malarz przystąpił do tego zadania bez zbytniego entuzjazmu, albo też model nie chciał, by jego portret zbyt wiele o nim mówił. Przyszedł jej do głowy pastor Kirkpatrick, który być może najpierw opłacił malarza, a potem za swoje pieniądze dostał nijaki obraz. Zastanowiła się, czy portret celowo odzwierciedlał jakieś zasady Lovella, czy też może stanowił po prostu ówczesną wersję dzisiejszej pocztówki i służył mu jedynie do celów promocyjnych. Przecież ten młody człowiek, ledwie po dwudziestce, uczestniczył w sekcji Burke’a, najsłynniejszej autopsji tamtych czasów. Zgodnie z jedną z ówczesnych relacji „obfitość krwi, jaka chlusnęła z ciała zbrodniarza, była niezwykła i nim wykład dobiegł końca, sala wyglądała jak rzeźnia skąpana w potokach krwi, która rozlewała się po podłodze i w której wszyscy brodzili”. Opis był tak plastyczny, że przy pierwszym czytaniu zrobiło jej się niedobrze. O ileż lepszą śmierć poniosły ofiary Burke’a, które najpierw upijał do nieprzytomności, a potem dusił. Jean raz jeszcze wpatrzyła się w oczy Kenneta, których czarne źrenice, mimo wszystkich oglądanych potworności, zdawały się lśnić jakimś dziwnym blaskiem.

Nie mogła się uwolnić od natrętnej myśli: mimo wszystkich potworności, czy może dzięki nim?

Kustosz muzeum nie potrafiła odpowiedzieć na jej pytania, Jean poprosiła więc o kontakt z kuratorem. Ale major Bruce Cawdor, choć starał się, jak mógł, nie zdołał wiele dodać do tego, co już wiedziała.

– Niestety nie posiadamy żadnej dokumentacji – powiedział, kiedy usiedli w jego gabinecie – z której wynikałoby, w jaki sposób portret Lovella do nas trafił. Podejrzewam, że był to dar, być może w ramach rozliczeń podatku spadkowego. – Major był niewysokiego wzrostu, ale trzymał się prosto i godnie, a elegancki garnitur i twarz promieniejąca dobrym zdrowiem dopełniały całości. Zaproponował jej herbatę – Darjeeling – a ona propozycję przyjęła. Każda filiżanka miała własne srebrne siteczko.

– Interesuje mnie także korespondencja Lovella.

– Nie dziwię się. Nas też.

– Niczego tu nie macie? – spytała zdziwiona.

Major potrząsnął głową.

– Albo doktor Lovell nie był wielkim miłośnikiem pióra, albo jego listy gdzieś zaginęły, albo trafiły do jakiejś nikomu nieznanej kolekcji. – Westchnął. – To wielka szkoda. Tak mało wiemy o jego pobycie w Afryce…

– I w Edynburgu właściwie też.

– Został tu pochowany. Ale nie sądzę, by jego grób specjalnie panią interesował?

– A gdzie on jest?

– Na cmentarzu Calton. Jego kwatera znajduje się w pobliżu grobu Davida Hume’a.

– Może tam zajrzę.

– Przykro mi, że nie potrafię bardziej pani pomóc. – Przez chwilę nad czymś myślał, potem nagle się rozpromienił. – Podobno Donald Devlin ma stół wykonany przez Lovella.

– Tak, słyszałam, choć w literaturze nie znalazłam żadnej wzmianki o jego stolarskich zainteresowaniach.

– Jestem pewien, że gdzieś jest o tym mowa. Wydaje mi się, że coś na ten temat czytałem… – Jednak mimo wysiłków, major Cawdor nie zdołał przypomnieć sobie ani co, ani gdzie.

Tego wieczoru siedzieli razem z Rebusem w jej domu w Portobello. Na kolację zjedli chińszczyznę na wynos, którą ona popiła zimnym chardonnay, a on piwem z butelki. Z wieży hi-fi płynęła muzyka: Nick Drake, Janis Ian, Meddle Pink Floydów. Przez cały czas Rebus wydawał się zatopiony we własnych myślach, ale Jean nie próbowała narzekać. Po jedzeniu poszli na spacer promenadą. Wokół kręciły się tłumy nastolatków na deskorolkach, wyglądających po amerykańsku, ale mówiących – a szczególnie soczyście klnących – z czysto lokalnym akcentem. Minęli jedną otwartą frytkarnię budzącą wspomnienia z lat dzieciństwa, związane z wonią gorącego oleju i octu. Wciąż głównie milczeli, czym zbytnio się nie różnili od reszty spacerowiczów. Skrytość była zawsze znakiem rozpoznawczym edynburczyków. Należało skrywać uczucia, a swoje sprawy zachowywać dla siebie. Niektórzy dopatrywali się przyczyn takich zachowań w naukach Kościoła i wpływach takich postaci jak John Knox. Jean zetknęła się z tym, że przyjezdni nazywali Edynburg „Fortem Knox”, jednak jej zdaniem w większym stopniu wynikało to z otoczenia i z klimatu, z urwistych ścian skalnych i ołowianego nieba nad głową, z porywistych wiatrów wiejących znad Morza Północnego, pędzących ulicami niczym górskimi kanionami. Na każdym kroku człowiek czuł się tłamszony tym, co go otacza. Wystarczyło tylko przejechać się z Portobello do centrum, by tego doświadczyć.

96
{"b":"108287","o":1}