Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ach, no tak, oczywiście, dziękuję – powiedział Grant i odłożył słuchawkę.

Nie miał czasu na lunch, a śniadanie składało się tylko z bułki z bekonem z miejscowego bufetu i zostało skonsumowane całe sześć godzin temu. Miał świadomość, że tkwi w samym środku ścierających się interesów – wewnętrznej polityki różnych frakcji w komendzie policji. Carswell i Templer mogli się ze sobą zgadzać w niektórych sprawach, ale na pewno nie we wszystkich, on zaś tkwił pomiędzy nimi, starając się, by zbyt mocno nie podpaść żadnemu z nich. Carswell reprezentował sobą prawdziwą władzę, ale Templer była jego bezpośrednią przełożoną i jednym ruchem mogła go znów zesłać na margines. Jego zadaniem było, nie dać jej ku temu ani powodu, ani okazji.

Wiedział, że jak dotąd radzi sobie nieźle, ale odbywało się to w dużej mierze kosztem rezygnacji z jedzenia, snu i wolnego czasu. Po stronie plusów należało natomiast zapisać to, że sprawą zaczynały się interesować media spoza Edynburga, i to nie tylko w Londynie, ale i dużo dalej: w Nowym Jorku, Sydney, Singapurze i Toronto. Międzynarodowe agencje prasowe zwracały się do niego z prośbą o komentarz do posiadanych informacji. Zaczęto przebąkiwać o przysłaniu do Edynburga własnych ekip i upewniano się, że Hood będzie osiągalny w celu przeprowadzenia z nim krótkiego wywiadu do kamery.

Za każdym razem Grant odpowiadał twierdząco. Pamiętał też, by za każdym razem notować sobie dane rozmówców, ich telefony kontaktowe, a nawet istniejącą różnicę czasu.

– Nie ma przecież sensu, żeby wysyłać faksy w środku nocy – wyjaśnił jednemu z dziennikarzy dzwoniącemu z Nowej Zelandii.

– Ja i tak, koleś, wolę e-maile – odparł dziennikarz.

Tę uwagę Grant też sobie zanotował. Przyszło mu do głowy, że będzie musiał odebrać swojego laptopa od Siobhan. Albo to, albo zainwestować w coś nowszego. Właściwie przydałoby się dla tej sprawy założyć oddzielną witrynę. Trzeba będzie wysłać notatkę służbową do Carswella, z kopią do Templer, i złożyć taką propozycję.

Jeśli tylko czas mu na to pozwoli…

Siobhan i jego laptop: od kilku dni nawet o niej nie pomyślał. Jego zauroczenie nią długo nie potrwało. Całe szczęście, że do niczego więcej między nimi nie doszło. Jego nowe stanowisko musiałoby się wbić między nich klinem. A jeśli chodzi o ten pocałunek, to wiedział, że stopniowo będą o nim zapominać, aż wreszcie będzie można uznać, że to się wcale nie wydarzyło. Jedynym naocznym świadkiem był Rebus, ale jeśli oboje będą konsekwentnie zaprzeczali i twierdzili, że kłamie, to on też zacznie w końcu o tym zapominać.

Dwie rzeczy były teraz dla Granta najważniejsze: chciał zostać w biurze prasowym na stałe i wiedział, że w tym, co robi, jest dobry.

Postanowił wypić szóstą tego dnia kawę i wracając z nią korytarzem, kiwał przyjaźnie głową zupełnie obcym sobie ludziom. Wszyscy wokół zdawali się wiedzieć, kim jest, i sprawiać wrażenie, że zależy im, by i on wiedział, kim są. Kiedy wrócił do swego pokoju, telefon na biurku znów dzwonił. Pokój był maleńki – w niektórych komisariatach bywały tej wielkości szafy – i pozbawiony światła dziennego. Mimo wszystko, było to jego królestwo. Usiadł na krześle, podniósł słuchawkę i odchylił się do tyłu.

– Posterunkowy Hood.

– Ma pan zadowolony z życia głos.

– Kto mówi?

– Steve Holly. Pamięta mnie pan?

– Jasne, Steve, czym mogę służyć? – Jego ton stał się natychmiast bardziej oficjalny.

– No cóż… Grant – powiedział Holly z nie ukrywanym szyderstwem w głosie. – Chodzi mi o oficjalną wypowiedź, którą chciałbym zacytować w moim nowym materiale.

– Tak, słucham – odparł Grant, pochylając się lekko do przodu. Poczuł, że pewność siebie nieco go opuszcza.

– W całej Szkocji giną kobiety… za każdym razem znajdują się laleczki… odbywają się jakieś tajemnicze gry internetowe… zwłoki studentów na górskich zboczach… Czy może coś ci to mówi?

Grant chętnie zdusiłby słuchawkę w dłoni. Biurko, ściany wokół – wszystko spowiła nagle lekka mgiełka. Zamknął oczy i starał się otrząsnąć.

– W takich sprawach jak ta – odpowiedział w końcu, starając się, by jego ton brzmiał lekko i obojętnie – do reporterów docierają różne dziwaczne historie.

– Słyszałem, że niektóre z zagadek internetowych rozwiązałeś osobiście. Więc jak myślisz? Muszą być jakoś powiązane z tym morderstwem, prawda?

– W tej sprawie nie mam żadnego komentarza, redaktorze Holly. Proszę posłuchać, niezależnie od tego, co się człowiekowi wydaje, że wie, trzeba pamiętać, iż takie historie – wszystko jedno, prawdziwe czy fałszywe – mogą wyrządzić śledztwu niepowetowane straty, szczególnie w tak newralgicznym momencie.

– To znaczy, że śledztwo w sprawie Balfour jest w newralgicznym momencie? Nikt mi tego przedtem nie powiedział…

– Ja tylko staram się wytłumaczyć, że…

– Słuchaj, Grant, przyznaj się, że spierdoliliście sprawę – przepraszam za dwuznacznik. Więc najlepiej będzie, jak mi teraz powiesz, co jest grane.

– Nie sądzę.

– Na pewno? Bo masz tam teraz fajną, ciepłą posadkę… więc nie chciałbym widzieć, jak wylatujesz z niej na zbity pysk.

– Coś mi się zdaje, Holly, że nic nie sprawiłoby ci większej przyjemności.

Słuchawka przy uchu Granta wybuchła rechotem.

– Najpierw Steve, potem redaktor Holly, a teraz po prostu Holly, co?… Jeszcze chwila i pewnie zaczniesz rzucać wyzwiskami.

– Kto ci powiedział?

– Tak głośnej sprawy nigdy nie daje się utrzymać w pełnej tajemnicy.

– Więc kto uchylił jej rąbka?

– Ktoś coś szepnął tu, ktoś inny tam… wiesz, jak to jest. – Holly przerwał. – Chociaż nie, właściwie to ty nie wiesz, jak to jest. Wciąż zapominam, że siedzisz na tym stołku dopiero od pięciu zasranych minut, a już ci się zdaje, że możesz wykołować kogoś takiego jak ja.

– Nie mam pojęcia, o czym…

– Te twoje indywidualne spotkania, tylko ty i twoje ulubione pieski. Daj spokój, Grant. To z takimi jak ja powinieneś się zadawać. I możesz to rozumieć, jak ci się żywnie podoba.

– Dzięki, tak właśnie zrobię. O której wysyłacie materiały do druku?

– A co, chcesz mi zaserwować zetesa? – Grant się nie odezwał i Holly znów wybuchnął śmiechem. – Kurwa, ty nawet nie znasz naszego żargonu.

Ale trafił na pojętnego ucznia.

– Chodzi ci o zakaz sądowy – domyślił się Grant, czując, że trafił. Zetes: zakaz sądowy tymczasowo zabraniający publikacji. – Posłuchaj – powiedział, trąc sobie grzbiet nosa – oficjalnie cię informuję, że nie ma pewności, czy którekolwiek z wymienionych przez ciebie zdarzeń ma jakikolwiek związek z prowadzoną sprawą.

– Ale to i tak będzie sensacja.

– I na pewno naciągana.

– No to podaj mnie do sądu.

– Nie zapominam ludzi, którzy biją poniżej pasa.

– To, kurwa, ustaw się z innymi w kolejce.

Grant postanowił odłożyć słuchawkę, ale Holly go ubiegł. Wstał z miejsca i ze złością wymierzył kopniaka w biurko, potem kopnął je jeszcze raz. Potem przyszła kolej na kosz do śmieci, skórzaną walizeczkę (kupioną podczas ostatniego weekendu) i narożnik pokoju. Oparł głowę o ścianę.

Muszę z tym pójść do Carswella, muszę zawiadomić o tym Gill Templer, huczało mu w głowie. Najpierw Templer… trzeba zachować drogę służbową. Potem ona zapewne pójdzie z tym do zastępcy komendanta, który z kolei będzie musiał tym zawrócić głowę samemu komendantowi. Wczesne popołudnie… Grant gorączkowo dumał, jak długo może z tym zwlekać. A może Holly sam zadzwoni bezpośrednio do Templer albo do Carswella. Więc jeśli będzie z tym zwlekał do końca dnia, to może sobie narobić jeszcze więcej kłopotów. A może jest jeszcze czas na wydanie tego zetesa.

Wziął słuchawkę do ręki i znów zacisnął powieki, tym razem by odmówić krótką modlitwę.

A potem wybrał numer.

Było późne popołudnie i od dobrych pięciu minut Rebus w milczeniu przyglądał się trumienkom. Co jakiś czas brał jedną z nich do ręki, uważnie badał jej wykonanie i porównywał z resztą. Najnowszym pomysłem, jaki mu przyszedł do głowy, było zwrócić się do kryminologa, specjalisty od antropologii. Narzędzia, za pomocą których wykonano te trumienki, musiały zostawić na powierzchni jakieś mikroślady, jakieś rowki i nacięcia, które jedynie specjaliście mogą coś powiedzieć. Może na przykład będzie można udowodnić, że do wykonania użyto tego samego dłuta. Może da się odnaleźć jakieś włókienka albo odciski palców… Albo te strzępy materiału na laleczkach: może da się ustalić ich pochodzenie? Wziął listę ofiar i położył przed sobą na biurku: 1972… 1977… 1982 i 1995. Pierwsza ofiara, Caroline Farmer, była z nich wszystkich najmłodsza, i to znacząco. Pozostałe miały po dwadzieścia parę lub trzydzieści parę lat i były młodymi kobietami w kwiecie wieku. Utonęły lub zniknęły. Kiedy nie było ciała, nie było też sposobu, by udowodnić popełnienie przestępstwa. A jeśli chodzi o te utonięcia… Patolodzy umieli stwierdzić, czy w momencie zetknięcia się z wodą ofiara żyła, czy już nie, ale poza tym… Powiedzmy, że ogłusza się kogoś, a następnie wrzuca do wody. Nawet jeśli sprawa trafi do sądu, to obrona będzie miała pole do popisu, a zarzut morderstwa z premedytacją zastąpiony zostanie nieumyślnym zabójstwem. Rebus pamiętał, jak kiedyś pewien strażak opisał mu sposób na popełnienie idealnej zbrodni: najpierw trzeba delikwenta upić w jego własnej kuchni, a potem zostawić na pełnym gazie patelnię z olejem.

95
{"b":"108287","o":1}