Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ja się tym zajmę – powiedział Rebus, kiwając głową.

– A potem, chyba przejdziemy od razu do sprawy Hugo Benziego.

Rebus nie przestawał kiwać głową.

– To które z nas zadaje pytania?

Siobhan odchyliła się do tyłu.

– Zdajmy się na wyczucie, zobaczymy, kogo z nas Marr bardziej polubi. – Rebus spojrzał na nią. – A co, nie zgadzasz się?

Potrząsnął głową i odparł:

– Nie o to chodzi.

– A o co?

– Bo powiedziałaś niemal dokładnie to, co sam bym powiedział.

Zwróciła ku niemu głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– A to dla nas dobrze czy źle?

Twarz rozjaśnił mu uśmiech.

– Sam się jeszcze zastanawiam – odparł, włączając zapłon.

Bramy Jałowców strzegło dwoje policjantów w mundurach, z, których jednym była Nicola Campbell, policjantka, którą poznał podczas pierwszej wizyty. Samochód jednego reportera stał na poboczu po drugiej stronie drogi. Reporter akurat popijał coś z, termosu. Obrzucił spojrzeniem Siobhan i Rebusa, potem spokojnie wrócił do rozwiązywania krzyżówki. Rebus opuścił szybę.

– To z podsłuchem już koniec?

– Nie ma po co, skoro to już nie porwanie – odparła Campbell.

– A gdzie Bania?

– Wrócił do Pałacu. Wyskoczyło coś nowego.

– Widzę, że jeden sęp już tu czatuje. A wampiry żądne krwi?

– Parę było.

– No i jeszcze parę może się pojawić. Kto jest w środku? – spytał, wskazując bramę.

– Komisarz Templer i detektyw Hood.

– Szykują następną konferencję prasową – domyśliła się Siobhan.

– I ktoś jeszcze? – spytał Rebus.

– Rodzice – odparła Campbell – służba… ktoś z firmy pogrzebowej. I jakiś przyjaciel rodziny.

Rebus kiwnął głową i spojrzał na Siobhan.

– Ciekawe, czy pamiętali o przesłuchaniu służby. Czasami służba potrafi widzieć i słyszeć dużo więcej…

Campbell otworzyła im bramę.

– Sierżant Dickie z nimi rozmawiał – odparła Siobhan.

– Dickie? – Rebus włączył bieg i przetoczył się przez bramę. – Ten dureń wiecznie patrzący na zegarek?

Wbiła w niego wzrok.

– Zawsze chciałbyś wszystko robić po swojemu, co?

– Bo nie ufam, że ktokolwiek inny zrobi to dobrze.

– Uprzejmie dziękuję.

– Wyjątki się zdarzają – mruknął, na moment odrywając wzrok od drogi.

Na podjeździe przed domem – tym samym podjeździe, na który wybiegła wtedy Jacqueline Balfour, kiedy wzięła Rebusa za porywacza jej córki – stały cztery samochody.

– To alfa Granta – zauważyła Siobhan.

– Robi za kierowcę dla szefowej.

Rebus pomyślał, że zapewne czarne volvo S40 należy do firmy pogrzebowej, pozostawało więc jeszcze brązowe maserati i zielony aston martin DB7. Nie był pewien, który z nich przypisać Marrowi, a który Balfourowi, więc zapytał o to głośno.

– Aston należy do Johna Balfoura – powiedziała Siobhan.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

– Tylko tak zgadujesz? – spytał.

Pokręciła głową.

– Jest to w protokole.

– Za chwilę mi jeszcze podasz jego numer butów.

Drzwi otworzyła im pokojówka. Wylegitymowali się i zostali wpuszczeni do holu. Pokojówka bez słowa odwróciła się i odeszła w głąb domu, a Rebus pomyślał, że po raz pierwszy w życiu widzi kogoś chodzącego na palcach. Wokół panowała głucha cisza.

– Tu jest zupełnie jak w tym domu z Cluedo [detektywistyczna gra planszowa, rozgrywana we wnętrzu rozległego domostwa.] – zauważyła Siobhan, przyglądając się ścianom obłożonym boazerią i obwieszonym portretami przodków Balfourów. U stóp schodów stała nawet średniowieczna zbroja. Obok na stoliku leżała sterta nie otwartej korespondencji. Po chwili w drzwiach stanęła wysoka kobieta w średnim wieku, której mina i ubiór świadczyły, że jest tu służbowo i wie, co robi. Na jej twarzy nie było cienia uśmiechu.

– Jestem osobistą asystentką prezesa Balfoura – powiedziała głosem tylko o ton głośniejszym od szeptu.

– Chcieliśmy się widzieć z panem Marrem.

Z namaszczeniem skinęła głową.

– Zdają sobie jednak państwo sprawę, że jest to wyjątkowo niefortunny moment…

– Czy to znaczy, że nie chce z nami rozmawiać?

– Nie w tym rzecz, że „nie chce” – powiedziała z naciskiem.

Rebus wolno pokiwał głową.

– To wie pani co? Wejdę tylko i powiadomię komisarz Templer, że pan Marr utrudnia nam śledztwo w sprawie morderstwa panny Balfour. Gdyby zechciała mi pani wskazać, gdzie mogę ją znaleźć…

Próbowała go zasztyletować wzrokiem, jednak Rebus nawet nie mrugnął powieką.

– Proszę tu zaczekać – odpowiedziała po dłuższej chwili. Dopiero teraz, po raz pierwszy błysnęła zębami. Bąknął grzeczne „dziękuję”, a ona wycofała się za drzwi.

– Coś wspaniałego – mruknęła Siobhan.

– Ona, czy ja?

– Cała potyczka.

Kiwnął głową.

– Jeszcze chwila i sięgnąłbym po tę zbroję.

Siobhan podeszła do stolika i zaczęła przeglądać korespondencję. Rebus do niej dołączył.

– Wydawałoby się – powiedział – że będą to natychmiast otwierać w nadziei, że trafią na list od porywaczy z żądaniem okupu.

– I pewnie to robili – odparła Siobhan, spoglądając na stemple pocztowe. – To wszystko jest z wczoraj i z dzisiaj.

– To listonosz ma tu co robić. – Kilka kopert w formacie pocztówkowym miało czarne ozdobne krawędzie. – Mam nadzieję, że pani asystentka nie zapomni ich otworzyć.

Siobhan kiwnęła głową. To też swoisty gatunek wampirów żądnych krwi, pomyślała. Ludzie, dla których śmierć kogoś znanego stanowi okazję do nurzania się w nieszczęściu. Nigdy nie wiadomo, od kogo takie kondolencje mogą pochodzić.

– Właściwie to my powinniśmy je otwierać – powiedziała.

– Słuszna uwaga. – Wampirem żądnym krwi mógł być sam morderca.

Drzwi się otworzyły i stanął w nich Ranald Marr, ubrany w czarny garnitur i białą koszulę z czarnym krawatem. Wyglądał na mocno niezadowolonego.

– O co znów chodzi? – zapytał Siobhan szorstko.

– Pan Marr? Jestem inspektor Rebus. – Wyciągnął rękę na powitanie. – Chciałem tylko powiedzieć, że jest nam ogromnie przykro, że musimy zawracać panu głowę.

Marr kiwnięciem głowy przyjął przeprosiny i podał rękę. Rebus nigdy nie wstąpił do „rzemiosła”, ale kiedyś dawno temu, będąc jeszcze nastolatkiem, podczas jakiegoś alkoholowego wieczoru został przez ojca nauczony właściwego uścisku dłoni.

– Pod warunkiem, że to długo nie potrwa – mruknął Marr, korzystając ze swej chwilowej przewagi.

– Czy możemy gdzieś usiąść i porozmawiać?

– Proszę tędy – powiedział Marr i poprowadził ich przez jeden z dwóch westybuli.

Rebus uchwycił przelotne spojrzenie Siobhan i w milczeniu kiwnął głową: tak, Marr jest masonem. Wydęła usta i zamyśliła się.

Marr otworzył jakieś drzwi i wprowadził ich do ogromnego pomieszczenia z całą jedną ścianą wypełnioną książkami i z pełnowymiarowym stołem bilardowym na środku. Zapalił światło – tak jak w całym domu, również i tu okna były szczelnie zasłonięte na znak żałoby – i zielone sukno na stole rozbłysło. Pod jedną ze ścian stał niewielki stolik z dwoma krzesłami. Na stoliku leżała srebrna taca z kryształową karafką z whisky i kilkoma kryształowymi szklankami. Marr usiadł i nalał sobie whisky, potem zrobił ruch głową w stronę Rebusa, który kiwnięciem głowy podziękował. Siobhan, nie pytana, zrobiła to samo. Marr uniósł szklankę.

– Za spokój duszy Philippy – powiedział uroczyście i pociągnął duży łyk.

Rebus już wcześniej poczuł od niego woń whisky i wiedział, że to nie pierwszy jego drink dzisiaj. I pewnie nie pierwszy toast za Philippę. Gdyby byli sami, teraz nastąpiłaby wymiana informacji o ich rodzimych lożach – co mogłoby postawić Rebusa w niezręcznej sytuacji – ale obecność Siobhan gwarantowała, że jest bezpieczny. Potoczył czerwoną bilę po stole, a ona odbiła się od bandy.

– No więc, słucham – odezwał się Marr. – Czego sobie tym razem życzycie?

– Hugo Benzie – powiedział Rebus.

Zupełnie nie był na to przygotowany. Uniósł brwi i łyknął whisky.

– Znał go pan? – spytał Rebus.

79
{"b":"108287","o":1}