– Nie, ale podejrzewam, że zaraz się dowiem.
– Jesteś zbyt ostrożny i zawsze starasz się grać zgodnie z regułami.
– Jesteś gliną, nie prywatnym detektywem.
– A ty jesteś tchórz i mięczak. Klapki na oczach i równać w szeregu.
– Mięczaki nie mają klapek na oczach – warknął ze złością.
– Widocznie mają, skoro ty je masz! – odwarknęła.
– Tak jest – powiedział nieco spokojniej, kiwając głową. – Tak jest. A więc zawsze wszystko robię tylko zgodnie z zasadami, tak?
– Chciałam tylko powiedzieć…
Chwycił ją za ramiona i przyciągnął ku sobie, szukając ustami jej ust.
Siobhan zesztywniała i odwróciła twarz. Trzymał ją za ramiona tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Spróbowała się cofnąć, ale stojące za nią biurko ograniczało jej ruchy.
– To się nazywa ścisła współpraca w zespole – zadudnił głos od drzwi. – I to mi się podoba.
Na widok Rebusa wchodzącego do sali Grant puścił jej ramiona.
– Nie zwracajcie na mnie uwagi – ciągnął Rebus. – To, że sam nie stosuję takich nowoczesnych metod w pracy policyjnej, nie znaczy wcale, że ich nie pochwalam.
– Myśmy tylko… – zaczął Grant i zamilkł. Siobhan obeszła biurko i niepewnie opadła na krzesło. Rebus podszedł bliżej.
– To już niepotrzebne? – zapytał, wskazując fotel Farmera. Grant skinął głową, a Rebus odciągnął fotel z powrotem do swojego biurka. Po drodze zauważył, że leżące na biurku Ellen Wylie protokoły z autopsji zostały zebrane w stosik i obwiązane sznurkiem, co zapewne znaczyło: „przejrzane, przeanalizowane, do oddania”. – Farmer wam jakoś pomógł? – spytał.
– Jeszcze nie oddzwonił – odpowiedziała Siobhan, próbując opanować drżenie głosu. – Właśnie miałam do niego dzwonić.
– I tylko migdałki Granta pomyliły ci się ze słuchawką, co?
– Inspektorze – zaczęła. – Nie chciałabym, żeby powstało fałszywe wyobrażenie o tym, co tu zaszło…
Rebus przerwał jej, unosząc rękę do góry.
– To nie ma nic wspólnego ze mną, Siobhan. Więc masz absolutną rację. Kończymy rozmowę na ten temat.
– Chyba coś jednak należy wyjaśnić – powiedziała nieco podniesionym głosem, spoglądając na Granta, który stał odwrócony bokiem i unikał jej wzroku.
Wiedziała, że pewnie się w duchu modli. Ten „grzeczny chłopczyk”, ten „nieszkodliwy nudziarz” z tymi jego elektronicznymi zabawkami i tym szpanerskim sportowym samochodzikiem!
Więc już lepiej niech to będzie cała butelka ginu, a jeszcze lepiej skrzynka. I po cholerę jej do tego kąpiel.
– Doprawdy? – zapytał Rebus, teraz już wyraźnie zaciekawiony.
„Mogłabym teraz jednym ruchem zakończyć twoją karierę, kolego Grant”.
– Nieważne – rzekła w końcu.
Rebus przez chwilę się w nią wpatrywał, a gdy nie podniosła wzroku znad papierów, spojrzał na Granta.
– A u ciebie coś się dzieje? – zapytał beztrosko, rozsiadając się na fotelu.
– Co? – Policzki Granta spąsowiały.
– Pytam o to ostatnie hasło. Zbliżyłeś się do rozszyfrowania go?
– Niestety nie, panie inspektorze. – Grant stał przy jednym z biurek i kurczowo trzymał się jego krawędzi.
– A co u ciebie? – spytała Siobhan, poprawiając się na krześle.
– U mnie? – Przejechał długopisem po knykciach palców. – Myślę, że dzisiaj udało mi się osiągnąć wynik równy pierwiastkowi kwadratowemu z minus jeden. – Rzucił długopis na biurko. – Więc ja stawiam.
– Wypiłeś już parę drinków, co? – spytała Siobhan.
Rebus zmrużył oczy.
– Parę. Pochowali dziś mojego starego przyjaciela. Zaplanowałem prywatną stypę, więc jeśli któreś z was chce się przyłączyć, to zapraszam.
– Muszę wracać do domu… – powiedziała Siobhan.
– Nie wiem, czy…
– Chodź, Grant. Dobrze ci to zrobi.
Grant spojrzał w kierunku Siobhan, jakby oczekując od niej jakiegoś sygnału, a może i pozwolenia.
– Może mógłbym jednego… – zaczął niepewnie.
– Grzeczny chłopiec – oświadczył Rebus. – Zatem na jednego.
Grant wciąż jeszcze sączył pierwsze piwo – choć Rebus zdążył już w tym czasie wypić dwie podwójne whisky i dwa duże piwa – kiedy ze zgrozą zauważył, że barman dolewa do jego kufla małe piwo, nie czekając, aż dopije pierwsze.
– Przyjechałem samochodem – zaprotestował.
– Cholera jasna, Grant – jęknął Rebus. – Przez cały wieczór o niczym innym nie mówisz.
– Przepraszam.
– A jak już coś mówisz, to tylko przepraszasz. Nie widzę żadnego powodu, żebyś miał przepraszać za obściskiwanie Siobhan.
– Sam nie wiem, jak do tego doszło.
– I nie próbuj dociekać.
– Myślę, że ta nasza sprawa trochę się… – Przerwało mu elektroniczne brzęczenie. – To pańska, czy moja? – zapytał i sięgnął do kieszeni marynarki. Tym razem dzwoniła komórka Rebusa, który kiwnął głową w stronę drzwi, dając Grantowi do zrozumienia, że wychodzi na zewnątrz.
– Halo? – Na zewnątrz było chłodno, mroczno i wokół kręciły się taksówki w poszukiwaniu klientów. Jakaś kobieta potknęła się o wystającą płytę chodnikową i omal nie upadła. Młody człowiek z głową ogoloną na zero i z kolczykiem w nosie pomógł jej pozbierać wysypane z torby pomarańcze. Ot, odruchowy gest grzeczności… Mimo to Rebus nie spuszczał wzroku z chłopaka, dopóki ten nie odszedł. Tak na wszelki wypadek.
– John? Tu Jean. Jesteś jeszcze w pracy?
– Prowadzę obserwację podejrzanego – odrzekł Rebus.
– O mój Boże, czy chcesz żebym…?
– Nie, wszystko w porządku, żartowałem. Wyskoczyłem tylko na drinka.
– Jak było na pogrzebie?
– Nie poszedłem. To znaczy, poszedłem, ale nie mogłem się przemóc.
– A teraz pijesz?
– Nie próbuj tylko wyciągać ku mnie pomocnej dłoni.
Roześmiała się.
– Nie miałam zamiaru. Tylko, że siedzę tu teraz przed telewizorem z butelką wina i…
– I co?
– I przydałoby się jakieś miłe towarzystwo.
Rebus wiedział, że jego obecny stan nie pozwoli mu prowadzić ani robić jeszcze paru innych rzeczy, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Sam nie wiem, Jean. Nie widziałaś mnie jeszcze po drinku.
– A co? Przekształcasz się w pana Hyde’a? – Znów się roześmiała. – Przeszłam to już z moim mężem. Wątpię, żebyś mi mógł pokazać coś nowego. – Starała się to mówić lekko, jednak w jej głosie brzmiały nowe tony. Może była spięta, dlatego, że zaproszenie wyszło od niej. Nikt przecież nie lubi się spotykać z odmową. Ale może było w tym też coś więcej…
– Mógłbym wziąć taksówkę. – Przyjrzał się sobie. Wciąż jeszcze był ubrany jak na pogrzeb, tyle że zdążył już zdjąć krawat i rozpiąć dwa górne guziki od koszuli. – Tylko przedtem powinienem pojechać do domu i się przebrać.
– Jak chcesz.
Spojrzał na drugą stronę ulicy. Kobieta z torbą z zakupami stała teraz na przystanku i czekała na autobus. Co chwilę zaglądała do torby, jakby upewniając się, że jest w niej wszystko. Oto życie w wielkim mieście: nieufność jako stały element pancerza ochronnego, jaki się nosi; brak wiary w istnienie czegoś takiego jak bezinteresowny odruch i dobry uczynek.
– Będę niedługo – powiedział i rozłączył się.
Wrócił do pubu i zastał Granta nad pustym kuflem. Na widok wchodzącego Rebusa uniósł ręce do góry na znak, że już ma dosyć.
– Muszę już iść – oznajmił.
– Tak, ja też – stwierdził Rebus.
Grant wyglądał na zawiedzionego, jakby liczył na to, że Rebus tu zostanie, będzie pił dalej i coraz bardziej się upijał. Rebus popatrzył na pusty kufel Granta i zastanowił się, czy udało mu się może namówić barmana, by ten wylał zawartość do zlewu.
– Możesz prowadzić? – zapytał.
– Tak, bez problemu.
– To świetnie. – Rebus klepnął go w ramię. – Wobec tego podrzucisz mnie do Portobello…
Przez ostatnią godzinę Siobhan starała się uwolnić od myśli o sprawie, jednak nadaremnie. Nie pomogła jej ani kąpiel, ani gin. Muzyka – Mutton Birds, Envy of Angels – też nie zadziałała jak ochronny kokon, którym zwykle się otaczała. Ta ostatnia wskazówka Quizmastera uporczywie kołatała jej się po głowie, co chwilę wracając i absorbując myśli… i znowu… i jeszcze raz… a do tego wciąż jej stawał przed oczyma obraz Granta trzymającego ją za ramiona i Rebusa – akurat musiał to być on! – obserwującego tę scenę od drzwi. Zastanawiała się, co by się stało, gdyby Rebus się nie odezwał. Ciekawa była, jak długo tam stał, nim się odezwał, i czy słyszał coś z ich kłótni.