– Doskonałe – odparł Gandalf, po raz pierwszy reagując z widocznym ożywieniem.
– A nie będzie o tej porze zamknięty?
Potrząsnął głową.
– Jeszcze otwarty. Sprawdziłem.
– A więc dobrze, tylko niech mi pan da minutkę. – Siobhan podeszła do dyżurnego, który siedząc w samej koszuli za ochronną szybą, obserwował całą scenę. – Mógłbyś zadzwonić na górę do Granta Hooda i powiedzieć mu, że wrócę za dziesięć minut?
Dyżurny kiwnął głową.
– To proszę, idziemy – zwróciła się do Gandalfa – Jak się ten sklep nazywa?
– Namiot Nomadów.
Siobhan znała to miejsce. Był to właściwie bardziej magazyn niż sklep i można w nim było kupić wspaniałe dywany i wyroby sztuki ludowej. Skusiła się tam kiedyś na kilim, bo dywan, którym się zachwyciła, był cenowo poza jej możliwościami. Dużo sprzedawanego tu towaru pochodziło z Indii i Iranu. Weszli do środka i Gandalf przyjaźnie pomachał na powitanie właścicielowi, który mu odmachnął, nie odrywając się od jakichś papierów.
– Dobre wibracje – rzekł Gandalf z uśmiechem, a Siobhan nie pozostało nic innego, jak też zareagować uśmiechem.
– Nie jestem pewna, czy mój bank byłby tego samego zdania – odparła.
– To tylko pieniądze – oświadczył Gandalf takim tonem, jakby wygłaszał jakąś wielką mądrość.
Wzruszyła ramionami, oczekując niecierpliwie, by przeszedł wreszcie do rzeczy.
– A więc, co mi pan może powiedzieć o Quizmasterze?
– Niewiele poza tym, że może też używać innych imion.
– Mianowicie?
– Questor, Quizling, Myster, Spellbinder, OmniSent… Chce pani jeszcze więcej?
– I co one wszystkie znaczą?
– To pseudonimy używane przez tych, którzy w Internecie wymyślają zadania.
– W ramach gier, które się aktualnie toczą?
Wyciągnął rękę i dotknął dywanika wiszącego obok na ścianie.
– Latami można studiować ten wzór – powiedział w zadumie – i nigdy go do końca nie zrozumieć.
Siobhan powtórzyła pytanie i odczekała chwilę, jaką Gandalfowi zajął powrót do teraźniejszości.
– Nie, to takie różne stare gry. Niektóre dotyczyły zagadek logicznych albo numerologii… w innych przydzielano role, na przykład rycerza albo ucznia czarnoksiężnika. – Spojrzał na nią. – Rozmawiamy o świecie wirtualnym, w którym Quizmaster może mieć do dyspozycji wirtualnie dowolną liczbę imion.
– I nie ma sposobu, żeby go wyśledzić?
Gandalf wzruszył ramionami.
– Może jakby się pani zwróciła do CIA albo do FBI…
– Będę o tym pamiętała.
Poprawił się płynnym wężowym ruchem.
– Ale za to dowiedziałem się czegoś innego – powiedział.
– Czego?
Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął złożony kawałek papieru i podał jej, a Siobhan go rozłożyła. Był to wycinek z gazety sprzed trzech lat opisujący historię studenta, który zniknął z domu w Niemczech. Po jakimś czasie na zboczu wzgórza w bezludnym rejonie szkockiego pogórza na północy kraju znaleziono ciało. Musiało tam leżeć od wielu tygodni, a może nawet miesięcy, bo było mocno naruszone przez miejscowe dzikie zwierzęta. Ponieważ z ciała zostały już tylko fragmenty skóry i kości, identyfikacja ofiary była bardzo utrudniona. Tak było do czasu, gdy rodzice zaginionego studenta z Niemiec nie poszerzyli terenu swych poszukiwań na inne kraje i nie nabrali przekonania, że zwłoki znalezione na szkockim pogórzu należą do ich syna, Jurgena. Sześć metrów od zwłok znaleziono rewolwer, a w czaszce młodego człowieka znajdował się otwór po pojedynczej kuli. Policja uznała to za samobójstwo, położenie zaś rewolweru wytłumaczyła tym, że mógł on zostać przesunięty przez owcę lub jakieś inne zwierzę. Siobhan musiała przyznać w duchu, że istotnie mogło tak być. Jednak rodzice studenta wciąż utrzymywali, że ich syn został zamordowany. Rewolwer nie należał do niego i był niewiadomego pochodzenia. Jeszcze trudniej było odpowiedzieć na pytanie, jak w ogóle młody Niemiec trafił w szkockie góry. Nikt nie umiał tego wyjaśnić. A potem Siobhan po raz drugi przeczytała ostatni fragment artykułu, marszcząc przy tym czoło: „Jurgen był zapalonym miłośnikiem interaktywnych gier fabularnych typu RPG i wiele godzin spędzał na surfowaniu po Internecie. Rodzice uważają, że ich syn mógł się wdać w jakąś grę, która skończyła się dla niego tragicznie”.
Siobhan uniosła w górę wycinek.
– To wszystko?
– Tylko ta jedna notatka, tak. – Kiwnął głową.
– Skąd pan to ma?
– Od jednego znajomego – wyciągnął rękę – który chciałby ją dostać z powrotem.
– Dlaczego?
– Bo pisze książkę o zagrożeniach w wirtualnym wszechświecie. A tak nawiasem mówiąc, to z panią też chciałby kiedyś porozmawiać.
– Może później. – Siobhan złożyła wycinek, nie kwapiąc się, by go oddać. – Muszę to zatrzymać, panie Gandalf. Pański znajomy dostanie to, kiedy mnie już nie będzie potrzebne.
Gandalf spojrzał na nią z wyrzutem, jakby nie dotrzymywała zawartej umowy.
– Obiecuję, że mu to zwrócę najszybciej, jak to będzie możliwe.
– A nie moglibyśmy po prostu zrobić z tego fotokopii?
Siobhan westchnęła. Wciąż jeszcze miała nadzieję, że przed upływem godziny będzie już w wannie i to raczej z ginem z tonikiem zamiast wina.
– Dobrze – powiedziała. – Chodźmy na komisariat i…
– Tu też na pewno mają kopiarkę. – Gandalf wskazał na siedzącego w rogu właściciela.
– No dobrze, poddaję się.
Twarz Gandalfa pojaśniała, jakby te cztery krótkie słowa sprawiły mu niekłamaną przyjemność.
Zostawiła Gandalfa w Namiocie Nomadów i wróciła do biura akurat w momencie, gdy Grant miął w kulę kolejną kartkę papieru i rzucał nią w kierunku kosza na śmieci, zresztą nie trafiając.
– Co się dzieje? – spytała.
– Zacząłem wymyślać anagramy.
– No i?
– No więc, jakby miasto Banchory nie miało w środku tego „h”, to mogłoby być anagramem od a corny b.
Siobhan parsknęła śmiechem, ale widząc minę Granta, zakryła usta dłonią.
– Nie, nie – powiedział – mną się nie krępuj, możesz się śmiać.
– Boże, przepraszam, Grant. Zdaje się, że zaczynam powoli popadać w paranoję.
– Może powinniśmy wysłać maila do Quizmastera i poinformować go, że utknęliśmy.
– Jeszcze poczekajmy. Może bliżej terminu. – Zajrzała mu przez ramię i stwierdziła, że próbuje ułożyć anagram ze słów mason’s dream.
– Kończymy na dzisiaj? – spytał.
– Może.
Coś go zastanowiło w jej głosie, bo zapytał:
– A co, masz coś?
– Od Gandalfa – powiedziała i wręczyła mu kopię wycinka. Obserwując go, zauważyła, że podczas czytania lekko porusza wargami. Ciekawe, czy zawsze tak robi, pomyślała.
– Interesujące – stwierdził w końcu. – Włączymy to do śledztwa?
– Myślę, że powinniśmy, a ty?
– Przekaż to do wydziału. My już mamy dość na głowie z tą cholerną zagadką.
– Przekazać do wydziału…? – oburzyła się. – Ale to przecież nasze, Grant. A jak się okaże, że to coś ważnego?
– Jezu, Siobhan, zastanów się! To jest wydział śledczy, mnóstwo ludzi w nim pracuje. To nie jest tylko nasza sprawa. W takiej sprawie jak ta nie można być indywidualistą.
– Ja tylko nie chcę, żeby nam ktoś inny wykradł nasze zdobycze.
– Nawet wtedy, gdyby to pozwoliło odnaleźć Philippę Balfour żywą?
Zawahała się i wykrzywiła twarz.
– Nie bądź idiotą.
– To wszystko szkoła Johna Rebusa, co?
Policzki jej się zarumieniły.
– Co wszystko?
– To, że próbujesz wszystko zachować dla siebie, jakby całe śledztwo opierało się na tobie i tylko tobie.
– Gówno prawda.
– Sama wiesz najlepiej. Wystarczy na ciebie spojrzeć.
– Nie chce mi się wierzyć, że coś takiego możesz mówić.
Wstał i stanął z nią twarzą w twarz. Dzieliła ich odległość nie większa niż trzydzieści centymetrów.
– Bo ty wiesz najlepiej – powtórzył cicho.
– Słuchaj, ja chciałam tylko powiedzieć, że…
– …że nie chcesz się z nikim dzielić i jeśli to nie jest styl Rebusa, to już nie wiem czyj.
– Wiesz, co jest z tobą nie tak?