Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jak już panu mówiłem przez telefon, panie inspektorze, w dzisiejszych czasach większość trumien montuje się z elementów na czymś w rodzaju taśmy montażowej. Pan Patullo jako stolarz należy do wyjątków. Wykonuje całe trumny na indywidualne zamówienia. Od wielu lat korzystamy z jego usług, w każdym razie od czasu, kiedy ja tu pracuję. – Korytarz, którym szli, był podobnie jak sala recepcyjna wyłożony drewnianą boazerią i pozbawiony dostępu światła dziennego. Hodges otworzył jakieś drzwi i przepuścił ich przodem. Gabinet był przestronny i wolny od wszelkich ozdób. Rebus sam nie wiedział, czego oczekiwać – wzorów kart kondolencyjnych, może fotografii trumien. Jedyną oznaką tego, że znajdują się w gabinecie przedsiębiorcy pogrzebowego, był brak jakichkolwiek oznak. Gabinet urządzony był z dyskretną prostotą. Klienci nie chcieli, by im przypominać o celu ich wizyty, a przedsiębiorcy pogrzebowemu zapewne nie zależało, by jego klienci co chwilę wybuchali płaczem.

– Zostawię państwa samych – powiedział Hodges, zamykając drzwi.

Mimo iż w gabinecie było dość miejsc siedzących, zastali Patullo stojącego pod oknem z matowymi szybami. Trzymał płaski tweedowy kaszkiet i przebierał palcami po jego krawędzi. Miał kościste palce obciągnięte skórą wyglądem przypominającą pergamin. Rebus pomyślał, że stolarz jest dobrze po siedemdziesiątce. Mimo to na głowie miał dość bujną jeszcze siwą czuprynę, a jego oczy patrzyły jasnym, choć czujnym spojrzeniem. Był już jednak mocno przygarbiony, a dłoń, którą podał Rebusowi, lekko drżała.

– Witam pana, panie Patullo – odezwał się Rebus. – Jestem panu szczerze zobowiązany, że zechciał się pan z nami spotkać.

Patullo wzruszył ramionami, a Rebus raz jeszcze przedstawił wszystkich obecnych, po czym poprosił, by usiedli. Miał trumienki w plastikowej torbie i teraz wyjął je i ułożył na lśniącym czystością biurku Hodgesa. Były cztery: z Perth, z Nairn, z Glasgow i ta najnowsza z Kaskad.

– Chciałbym prosić, żeby się pan im przyjrzał – zwrócił się do Patullo – i opowiedział nam, co pan widzi.

– Widzę parę malutkich trumien. – Głos Patullo brzmiał chrapliwie.

– Miałem na myśli standard wykonania.

Patullo sięgnął do kieszeni po okulary, potem podszedł i pochylił się nad biurkiem.

– Jeśli pan chce, proszę je wziąć do ręki – powiedział Rebus, a Patullo posłusznie zabrał się do uważnych oględzin.

– Użył gwoździków tapicerskich i stolarskich – zauważył. – Spoiny są trochę nierówne, ale przy tej skali…

– To znaczy?

– No wie pan, przy tej wielkości trudno oczekiwać spoin na wpusty – powiedział i wrócił do oględzin. – Chce pan wiedzieć, czy te pudełka wykonał trumniarz?

Rebus kiwnął głową, a on odparł:

– Nie sądzę. Zrobił je ktoś znający się trochę na rzeczy, ale nie zanadto. Proporcje są niewłaściwe, kształt jest za bardzo rombowaty. – Po kolei odwrócił trumienki i przyjrzał się im od spodu. – Widzi pan tu ślady po ołówku, którym obrysowywał sobie kształt?

Rebus potwierdził.

– Najpierw wymierzył, potem przyciął ręczną piłką. To w ogóle nie było heblowane, przetarte tylko papierem ściernym. – Spojrzał na Rebusa znad okularów. – Chce pan wiedzieć, czy wszystkie wyszły spod jednej ręki?

Rebus ponownie przytaknął.

– Ta jest trochę bardziej koślawa – powiedział Patullo, biorąc do ręki trumienkę z Glasgow. – I zrobiona z innego drewna. Cała reszta jest z sosny, ta jest z drewna balsowego. Ale spoiny są takie same, wymiary też.

– Zatem myśli pan, że to ta sama osoba?

– Jeśli nie muszę ręczyć głową, to tak. – Patullo wziął do ręki następną z trumienek. – Na przykład w tej proporcje są inne i spoiny nie są takie dokładne. Więc albo robił to w pośpiechu, albo powiedziałbym, że zrobił ją kto inny.

Rebus sprawdził. Patullo trzymał trumienkę z Kaskad.

– Więc mamy dwóch różnych winowajców? – odezwała się Wylie, a kiedy Patullo twierdząco pokiwał głową, z głośnym sykiem wypuściła powietrze i uniosła oczy ku górze. Dwóch winowajców oznaczało dwa razy więcej pracy i o połowę mniejszą szansę na sukces.

– Może replika? – podsunął Rebus.

– Tego to ja już nie wiem – wzruszył ramionami Patullo.

– No to możemy teraz… – odezwała się Jean Burchill, sięgnęła ręką do torby na ramieniu, wyciągnęła z niej drewnianą szkatułkę i otworzyła ją. Wewnątrz znajdowała się owinięta w bibułkę jedna z trumienek z Arthur’s Seat. Rebus wyprosił to u Jean i wyciągając trumienkę ze szkatułki, kobieta spojrzała na niego wymownie. Jej wzrok raz jeszcze poświadczył to, co mu wcześniej powiedziała w kawiarni: że w ten sposób kładzie na szalę swoją pracę w muzeum. Gdyby się wydało, że potajemnie wynosi z muzeum jeden z eksponatów, lub gdyby coś mu się stało… zostałaby z miejsca wyrzucona z pracy. Rebus kiwnął głową na znak, że pamięta, a Jean wstała i położyła trumienkę obok innych na biurku.

– Z tą proszę ostrożnie – ostrzegła Patullo.

Devlin i Wylie podnieśli się z miejsc, by lepiej widzieć.

– O mój Boże – sapnął Devlin. – Czy ja się dobrze domyślam?

Jean kiwnęła głową, a Patullo nie wziął trumienki do ręki, tylko pochylił się nad nią tak nisko, że niemal dotknął jej nosem.

– Chcielibyśmy wiedzieć – odezwał się Rebus – czy pańskim zdaniem trumienki, które pan wcześniej oglądał, stanowią kopie tej.

Patullo potarł sobie policzek.

– Ta ma dużo prostszą budowę. Też jest przyzwoicie zrobiona, ale ścianki są dużo prostsze. Nie ma kształtu, jaki dziś nadaje się trumnom. Wieczko ozdobiono żelaznymi ćwiekami. – Znów potarł sobie policzek, potem wyprostował się i oparł o krawędź biurka. – Tamte nie są kopiami tej. Tylko tyle mogę powiedzieć.

– Nigdy nie widziałem ich inaczej niż przez szybę gabloty muzealnej – oznajmił Devlin, przysuwając się do biurka i zajmując miejsce Patullo. Potem spojrzał na Jean i dodał: – Wie pani, że mam swoją teorię, co do tego, kto je zrobił?

Jean uniosła brwi.

– Mianowicie?

Devlin nie odpowiedział i zwrócił się do Rebusa.

– Pamięta pan ten portret, który panu pokazywałem? Doktora Kenneta Lovella? – Kiedy Rebus przytaknął, Devlin znów zwrócił się do Jean. – Lovell był anatomem, który przeprowadził sekcję zwłok Burke’a. I o ile mi wiadomo, resztę życia spędził z brzemieniem winy z powodu tej całej sprawy.

To Jean wyraźnie zainteresowało.

– Czy to znaczy, że kupował zwłoki od Burke’a?

Devlin potrząsnął przecząco głową.

– Nie ma na to żadnych historycznych dowodów. Jednak pewnie jak większość ówczesnych anatomów kupował zwłoki i nie zadawał zbyt wielu pytań, co do ich pochodzenia. No i właśnie chodzi o to – Devlin oblizał wargi – że nasz doktor Lovell interesował się też stolarką.

– Profesor Devlin – wtrącił Rebus – posiada stół wykonany przez niego.

– Lovell był uczciwym człowiekiem – ciągnął dalej Deblin – i dobrym chrześcijaninem.

– I zostawił trumienki na Arthur’s Seat dla uczczenia ofiar? – spytała Jean.

Devlin wzruszył ramionami i spojrzał po obecnych.

– Oczywiście nie mam na to żadnych dowodów… – zamilkł, jakby dochodząc do wniosku, że takie podniecanie się trochę mu nie przystoi.

– To ciekawa teoria – przyznała Jean, jednak Devlin tylko wzruszył ramionami. Pomyślał pewnie, że go jedynie poklepuje po plecach.

– No więc, jak już mówiłem, jest to całkiem nieźle zrobione – powtórzył Patullo.

– Istnieją też inne teorie – dodała Jean – które głoszą, że trumienki na Arthur’s Seat zostawiły czarownice albo marynarze.

Patullo pokiwał głową.

– Wśród marynarzy bywało wielu dobrych cieśli i stolarzy. Czasami brało się to z konieczności, a czasami służyło do zabicia czasu podczas długich rejsów.

– No cóż – powiedział Rebus – raz jeszcze serdecznie dziękujemy za poświęcenie nam czasu. Czy możemy pana podwieźć do domu?

– Dziękuję, poradzę sobie.

Pożegnali się i Rebus poprowadził całą grupę do kawiarni Metropole, gdzie wszyscy ścieśnili się przy jednym stole i zamówili kawy.

57
{"b":"108287","o":1}