– Czym mogę panu służyć?
Rebus chętnie wypiłby jeszcze jedną whisky, wiedział jednak, że po wypiciu trzech czy czterech popłynie. A jeśli popłynie, to najgorsze łupanie w głowie zacznie się wtedy, kiedy przyjdzie czas na spotkanie z Jean.
– Poproszę czysty sok pomarańczowy – powiedział.
– Matko Przenajświętsza, zatem mogę już spokojnie dokonać żywota.
Rebus odwrócił się w stronę mówiącego.
– A to dlaczego? – spytał.
– Bo to znaczy, że zobaczyłem już wszystko, co jest do zobaczenia na naszym cudownym padole. Nalej mu, synu, whisky, i nie skąp przy tym – polecił barmanowi, który zamarł z karafką skoku pomarańczowego w dłoni i spojrzał pytająco na Rebusa.
– Tylko sok proszę. – Rebus był zdecydowany.
– No, przynajmniej czuć od ciebie whisky – powiedział ojciec Conor Leary – więc wiem chociaż, że nie stałeś się nagle abstynentem. Tyle, że z jakiegoś niepojętego powodu chcesz zachować trzeźwość umysłu… – Zamilkł na chwilę, a potem dodał: – Czy to może płeć piękna ma w tym swój udział?
– Marnuje się ojciec jako ksiądz – odpowiedział Rebus z uśmiechem.
Ojciec Conor Leary ryknął śmiechem.
– Chcesz powiedzieć, że byłby ze mnie dobry detektyw? No i niech ktoś temu zaprzeczy. – Spojrzał na barmana i dodał: – Mam nadzieję, że ja nie muszę ci mówić co. – Barman najwyraźniej tego nie oczekiwał, bo odmierzył solidną porcję whisky. Leary z uznaniem pokiwał głową i uniósł szklankę. – Slainte!
– Slainte! – powtórzył Rebus i pociągnął łyk soku. Conor Leary wyglądał niemal kwitnąco. Kiedy widzieli się ostatnio, stary ksiądz chorował, a w jego lodówce butelki z lekarstwami walczyły o miejsce z butelkami guinnessa.
– Dawno cię nie widziałem – stwierdził Leary.
– Wie ksiądz, jak to jest.
– Wiem, że wam, młodym, zawsze braknie czasu na odwiedzanie słabych i chorych. Zbytnio was zajmują uciechy grzesznych ciał.
– Już nawet nie pamiętam, kiedy moje ciało miało okazję popełnić grzech wart wspominania.
– A Bóg mi świadkiem, że masz tego ciała pod dostatkiem – powiedział ksiądz i klepnął Rebusa po brzuchu.
– Może na tym właśnie polega mój problem – przyznał Rebus. – Ale za to ksiądz…
– Ach, no tak, myślałeś pewnie, że już sczezłem i ledwo dyszę, co? Nic z tego. Ja tam wolę dobrze zjeść, dobrze wypić i nieważne, co będzie dalej.
Leary ubrany był w granatowe spodnie i wyczyszczone do połysku czarne buty, a koloratka wystawała z popielatego sweterka wyciętego w serek. Istotnie stracił trochę na wadze, ale przez to brzuch i policzki nieco mu obwisły, mocno przerzedzone srebrzyste włosy przypominały jedwabną przędzę, a zapadnięte głęboko oczy otoczone były siateczką zmarszczek. Trzymał szklankę z whisky oburącz, tak jak robotnicy trzymają butelkę.
– Nie jesteśmy ubrani stosownie do okazji – powiedział, rozglądając się wokół po tłumie w smokingach.
– Przynajmniej ksiądz jest w uniformie – odparł Rebus.
– Nie do końca – zaprzeczył Leary. – Ja już zakończyłem aktywną służbę. – Mrugnął porozumiewawczo. – Tak czasami jest, że pozwalają nam zdjąć szaty. Tylko że teraz, kiedy przy jakiejś okazji wkładam na siebie starą koloratkę, to od razu wyobrażam sobie, jak jakiś wysłannik papieski rzuca się na mnie z buzdyganem w dłoni i próbuje mi ją zerwać z szyi.
– To trochę tak jak z wystąpieniem z Legii Cudzoziemskiej – uśmiechnął się Rebus.
– Właśnie! Albo jak pozbawienie wojownika sumo warkoczyka, z chwilą gdy przechodzi na emeryturę.
Kiedy podszedł do nich Devlin, obaj jeszcze się śmiali.
– Cieszę się, że udało się panu do nas dołączyć – zwrócił się do Rebusa, nim uścisnął dłoń księdza. – Myślę, że to ksiądz był czynnikiem decydującym w zwabieniu tu inspektora – powiedział, a zwracając się do Rebusa dodał: – A moje zaproszenie jest wciąż aktualne. Jestem przekonany, że będzie pan chciał posłuchać mowy księdza.
Rebus przecząco potrząsnął głową.
– Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje taki poganin jak John, jest słuchanie moich nauk o tym, co dla niego dobre, a co nie – powiedział Leary.
– Święta prawda – potwierdził Rebus. – A poza tym jestem pewien, że i tak już to wszystko kiedyś słyszałem. – Popatrzyli na siebie i obu stanęły przed oczyma długie rozmowy, jakie prowadzili kiedyś w księżej kuchni, wspomagając się częstymi wycieczkami do lodówki i barku. Rozmawiali o Kalwinie i o przestępcach, o wierze i o braku wiary. Nawet wówczas, gdy podzielał zdanie księdza, Rebus zawsze starał się odgrywać rolę adwokata diabła, rozbawiając rozmówcę swym uporem. Ich spotkania i rozmowy bywały długie i regularne… aż do chwili gdy pod jakimś pretekstem Rebus zaczął się z nich wymigiwać. Gdyby go dziś Leary zapytał dlaczego, pewnie nie potrafiłby podać powodu. Może powodem było to, że coraz częściej argumentacja księdza zaczynała zawierać prawdy absolutne, a z nimi Rebus nie potrafił sobie radzić. W grze, w której obaj uczestniczyli, Leary starał się cały czas nawracać „poganina”.
– Skoro dręczy cię tak wiele pytań – mawiał – to dlaczego nie pozwalasz, by ktoś ci udzielił na nie odpowiedzi?
– Pewnie dlatego, że wolę stawiać pytania, niż słuchać odpowiedzi – odpowiadał Rebus, a ksiądz w geście rozpaczy rozkładał bezradnie ręce i odbywał kolejny spacer do lodówki.
Devlin spytał księdza o temat jego dzisiejszej mowy i widać było, że profesor już sobie wychylił kilka drinków. Stał z rękami w kieszeniach, a wyraz jego zaróżowionej i uśmiechniętej twarzy był jakby trochę nieobecny. Barman dolewał właśnie Rebusowi soku pomarańczowego, kiedy dołączyli do nich Gates i Curt, dwaj patolodzy ubrani niemal identycznie, przez co jeszcze bardziej niż zwykle sprawiali wrażenie nierozłącznych.
– No i proszę! – wykrzyknął Gates. – Cała banda razem. – Skinął na barmana. – Dla mnie whisky, a dla tego dziewica czysty tonik.
Curt parsknął śmiechem.
– Nie jestem odosobniony – powiedział, wskazując głową na sok Rebusa.
– Boże Święty, John, powiedz mi przynajmniej, że masz tam w środku gorzałę – zadudnił Gates, po czym dodał: – A w ogóle, to co ty tu, do cholery, robisz? – Jego twarz pokryta była kropelkami potu i miała niemal fioletową barwę, kołnierzyk koszuli zaś wrzynał mu się w szyję. Curt jak zwykle sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego. Utył parę kilogramów, ale w dalszym ciągu wyglądał szczupłe, a jego twarz nadal miała barwę bladoziemistą. „Bo nigdy nie ogląda słońca” – odpowiadał zwykle, gdy go o to pytano. Wśród policjantów na St Leonard’s zdobył sobie przez to przydomek „Dracula”.
– Bo mam do was sprawę – oznajmił Rebus
– Moja odpowiedź brzmi: nie – odrzekł Gates.
– Ale nie wiesz, o co mi chodzi.
– Wystarczy mi ton twojego głosu. Masz zamiar prosić nas o przysługę. I zaraz powiesz, że nie zabierze nam dużo czasu. I będziesz się mylił.
– Chodzi o protokoły pewnych starych sekcji. Potrzebna mi tylko ich weryfikacja.
– Jesteśmy zawaleni robotą – powiedział Curt przepraszająco.
– A czyje to sekcje? – spytał Gates.
– Jeszcze ich nie mam. Mają mi je przysłać z Glasgow i z Nairn. Może, gdybyś ty o nie wystąpił, to przyspieszyłoby sprawę.
Gates popatrzył na obecnych.
– No i sami widzicie – powiedział.
– Prowadzimy zajęcia na uniwersytecie, John – wtrącił Curt. – Coraz więcej studentów i zajęć, a coraz mniej ludzi do ich prowadzenia.
– Ja to wszystko rozumiem, ale… – zaczął Rebus, jednak Gates odchylił pas na brzuchu i wskazał na ukryty pod nim pager.
– W każdej chwili, nawet dzisiaj, mogą nas wezwać do kolejnych zwłok – oznajmił.
– Coś mi się widzi, że ich nie przekonałeś – zaśmiał się Leary.
Rebus wbił wzrok w Gatesa.
– Mówię poważnie – oświadczył.
– I ja też. Pierwszy od niepamiętnych czasów wolny wieczór, jaki mam, a ty mi zawracasz głowę swoimi sławetnymi „przysługami”.
Rebus uznał, że skoro Gates ma jeden ze swoich „humorów”, nie ma sensu dalej się upierać. Może mają za sobą wyczerpujący dzień w pracy, pomyślał. Ciekawe tylko, czy miewają też inne.