Obok znajdował się portret patologa Knoxa, który przyjmował od nich jeszcze ciepłe zwłoki.
– Biedny ten Knox – odezwał się głos za plecami. Rebus obejrzał się i zobaczył stojącego tuż za nim starszego mężczyznę w pełnej wieczorowej gali, łącznie z muszką, szerokim czarnym pasem i lakierkami. Chwilę potrwało, nim go rozpoznał: profesor Devlin, sąsiad Flipy. Devlin przesunął się bliżej gabloty, nie odrywając wzroku od wystawionych eksponatów. – Długo się zastanawiano, ile on naprawdę wiedział.
– To znaczy, czy wiedział, że Burke i Hare są mordercami?
Devlin kiwnął głową.
– Osobiście nie mam cienia wątpliwości, że musiał wiedzieć. W owym czasie niemal wszystkie ciała trafiające do anatomopatologów były już od dawna zimne. Zwożono je do Edynburga z całej Wielkiej Brytanii – niektóre przypływały Union Canal. Rezurekcjoniści, jak zwano złodziei zwłok, na czas transportu peklowali ciała w whisky. Był to całkiem dochodowy biznes.
– A potem jeszcze ktoś to whisky wypijał?
Devlin parsknął.
– Poczucie oszczędności nakazywałoby, by tak – powiedział. – Jak na ironię losu, zarówno Burke, jak i Hare przybyli do Szkocji za chlebem w ramach migracji zarobkowych. Zatrudniono ich przy budowie Union Canal. – Rebus przypomniał sobie, że Jean mówiła mu coś podobnego. Devlin przerwał i wetknął palec za pas na brzuchu. – No, ale biedny ten Knox… Był na swój sposób geniuszem. Nigdy nie udowodniono mu współudziału w morderstwach. Natomiast potępił go Kościół i to była jego tragedia. Proszę pamiętać, że dla Kościoła ciało ludzkie było nietykalną świątynią. I dlatego znaczna część kleru występowała przeciwko jakimkolwiek badaniom, uznając je za świętokradztwo. No i zaszczuli biednego Knoxa.
– I co się z nim stało?
– Według pisemnych przekazów, zmarł na apopleksję. Hare, który na procesie zeznawał jako świadek koronny, musiał uciekać ze Szkocji. Ale nawet poza Szkocją nie był bezpieczny. Oblano go wapnem i dokończył żywota jako ślepy żebrak na ulicach Londynu. O ile mi wiadomo, w Londynie jest nawet pub Pod Ślepym Żebrakiem, ale nie wiem, czy to ma jakiś związek…
– Szesnaście morderstw – zadumał się Rebus – i to na tak niewielkim terenie jak Port Zachodni.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby coś takiego mogło się zdarzyć w dzisiejszych czasach, prawda?
– W dzisiejszych czasach dysponujemy laboratoriami kryminologicznymi, rozwiniętą patologią…
Devlin wyciągnął palec zza pasa i uniósł go teatralnym gestem.
– Otóż to – powiedział. – A gdyby nie działalność Rezurekcjonistów i takich ludzi jak Burke i Hare, to do dziś nie mielibyśmy pojęcia o patologii.
– Czy stąd się bierze pańska dzisiejsza wizyta? Żeby ich uhonorować?
– Może – odparł Devlin, a potem dodał: – O siódmej mamy na górze bankiet, więc pomyślałem, że przyjdę wcześniej i trochę się pokręcę wśród eksponatów.
Rebus przypomniał sobie zaproszenie na kominku u Devlina i te „stroje wieczorowe dekorowane odznaczeniami”…
– Przepraszam, panie profesorze – zawołała skądś pani kustosz – ale już zamykamy.
– Nic nie szkodzi, Maggie – odkrzyknął Devlin, a potem, zwracając się do Rebusa, dodał: – Chciałby pan zobaczyć resztę ekspozycji?
Rebus pomyślał, że pewnie Ellen Wylie dawno już wróciła do pracy.
– Właściwie to powinienem…
– Niech pan da spokój, inspektorze – oznajmił Devlin z emfazą. – Nie można być w Domu Lekarza i nie odwiedzić Czarnego Muzeum…
Pani kustosz przeprowadziła ich wewnętrznymi przejściami, specjalnie dla nich otwierając drzwi zamknięte na klucz, aż dotarli do głównej, frontowej części budynku. Korytarze, udekorowane portretami słynnych przedstawicieli profesji lekarskiej, wyglądały szacownie i dostojnie. Devlin pokazał Rebusowi, gdzie mieści się biblioteka, a potem zatrzymał się w okrągłym holu z marmurową posadzką i wyciągnął rękę do góry.
– Tam mamy bankiet. Będzie mnóstwo profesorów i docentów w pełnej gali i pyszne kurczaki z gumy.
Rebus spojrzał w górę. Hol zwieńczony był szklaną kopułą, a na wysokości pierwszego piętra biegła wokół balustrada, za którą widać było drzwi.
– A co to za okazja? – spytał.
– Bóg raczy wiedzieć. Po prostu, ile razy dostaję zaproszenie, wysyłam im czek i tyle.
– Czy Curt i Gates też tu będą?
– Pewnie tak. Wie pan przecież, że Sandy Gates nie przepuści okazji do wyżerki.
Rebus przyjrzał się imponującym drzwiom wejściowym. Widział je już wielokrotnie, ale zawsze od zewnątrz, od strony Nicolson Street, kiedy nią przejeżdżał lub przechodził. Zrobił uwagę, że nie pamięta, by je kiedykolwiek widział otwarte.
– Dziś wieczorem je otworzą – zapewnił go Devlin. – Goście wchodzą tędy do holu, a potem schodami prosto na górę. Proszę, chodźmy.
Minęli kolejne korytarze i weszli na górę służbowymi schodami.
– Pewnie będzie otwarte – powiedział Devlin, podchodząc do następnych ogromnych drzwi. – Goście, którzy tu przychodzą na przyjęcia, lubią po jedzeniu trochę pozwiedzać. I większość trafia właśnie tutaj. – Nacisnął klamkę i okazało się, że się nie mylił. Drzwi ustąpiły i weszli do dużej sali wystawowej. – Oto Czarne Muzeum – poinformował Devlin, rozkładając ramiona.
– Słyszałem o nim – rzekł Rebus – ale nigdy nie miałem powodu, by go zwiedzać.
– Jest zamknięte dla publiczności – wyjaśnił Devlin. – Właściwie nigdy nie rozumiałem dlaczego. Gdyby je udostępniono turystom, to Kolegium Lekarskie mogłoby zarobić na tym niezły grosz.
Oficjalna nazwa sali wystawowej brzmiała Playfair Hall i Rebus pomyślał, że ekspozycja nie jest aż tak ponura, jakby to mogło wynikać z jej potocznej nazwy. Obejmowała stare narzędzia chirurgiczne, z wyglądu bardziej pasujące do sali tortur niż do sal operacyjnych. W gablotach leżały kości, a organy ludzkie pływały w słojach z mętnym płynem. Kolejne wąskie schody zaprowadziły ich na półpiętro, gdzie stały następne słoje.
– Nie zazdroszczę nieszczęśnikowi, do którego obowiązków należy dolewanie do nich formaliny – powiedział Devlin, sapiąc z wysiłku.
Rebus zatrzymał się przed jednym ze szklanych cylindrów. Patrzyła na niego twarz niemowlęcia, jednak jakoś dziwnie zniekształcona. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że odchodzą od niej dwa zupełnie oddzielne korpusy. Bliźnięta syjamskie połączone wspólną głową, po połowie należącą do dwóch oddzielnych ciał. Rebus, który widział już niejedno okropieństwo, patrzył na potworka z ponurą fascynacją. Wokół było więcej podobnych eksponatów: płodów na różne sposoby zniekształconych. Na ścianach wisiały obrazy, głównie z dziewiętnastego wieku, przedstawiające żołnierzy straszliwie okaleczonych pociskami armatnimi lub z muszkietów.
– A to mój ulubiony obraz – oświadczył Devlin.
W otoczeniu wszystkich brutalnych i krwawych scen obraz był jak oaza spokoju i przedstawiał portret młodego, uśmiechniętego mężczyzny. Rebus przeczytał podpis:
– Doktor Kennet Lovell, luty, tysiąc osiemset dwadzieścia dziewięć.
– Lovell był jednym z anatomów, którym powierzono sekcję zwłok Williama Burke’a. Prawdopodobnie to on właśnie stwierdził zgon Burke’a po zdjęciu go z szubienicy. Portret namalowano niecały miesiąc później.
– Wygląda na całkiem zadowolonego ze swego losu – zauważył Rebus.
Oczy Devlina rozbłysły.
– Prawda? Kennet był też przy okazji rzemieślnikiem. Zajmował się stolarką, podobnie jak diakon William Brodie, o którym na pewno pan słyszał.
– Dżentelmen za dnia, włamywacz nocą – kiwnął głową Rebus.
– I być może pierwowzór dla Dr Jekylla i Mr Hyde’a Stevensona. Jako dziecko, Stevenson miał w swoim pokoju szafę wykonaną przez Williama Brodiego…
Rebus uważnie przyjrzał się portretowi. Lovell miał głęboko osadzone, ciemne oczy, dołek w brodzie i obfite czarne pukle na głowie. Rebus był pewien, że malarz jak zwykle upiększył nieco swego modela i pewnie odjął mu trochę lat i kilogramów. Ale biorąc nawet tę poprawkę, należało stwierdzić, że był to przystojny mężczyzna.